Prokuratura Okręgowa w Częstochowie zarzuca nieumyślne spowodowanie katastrofy kolejowej jednemu z dwojga zatrzymanych w poniedziałek dyżurnych ruchu. Zarzut dotyczy skierowania pociągu na niewłaściwy tor, co doprowadziło do zderzenia składów. Mężczyźnie grozi 8 lat więzienia. Dyżurny trafił na razie na oddział psychiatryczny. Według lekarzy, stan jego zdrowia uniemożliwia dalsze czynności procesowe. Druga z zatrzymanych w sprawie osób to kobieta, która na razie pozostaje do dyspozycji prokuratury.
Ze wstępnych ustaleń śledczych wynika, że dyżurny ruchu nie przestawił prawidłowo urządzeń, co spowodowało, że pociąg znalazł się na niewłaściwym torze. Według prokuratury, w chwili zderzenia pociągów dyżurny zaczynał pracę. Mężczyzna ma kilkuletni staż na stanowisku dyżurnego ruchu posterunku kolejowego.
Prokurator Tomasz Ozimek z częstochowskiej prokuratury okręgowej, która prowadzi dochodzenie w sprawie wypadku, powiedział, że druga z zatrzymanych osób pozostaje do dyspozycji prokuratury. Prokurator wobec tej osoby nie wydał postanowienia o przedstawieniu zarzutów - dodał. Po przesłuchaniu kobiety zapadnie decyzja o ewentualnym postawieniu jej zarzutów. Na razie prokuratorzy analizują zebrane dowody, które pozwoliły już na sformułowanie zarzutu dla dyżurnego z posterunku kolejowego Starzyny. Według informacji reportera RMF FM Piotra Glinkowskiego, dowodem w sprawie jest między innymi dziennik zabezpieczony na posterunku dróżnika.
Na kategoryczne rozstrzygnięcie, jakie były przyczyny tej katastrofy przyjdzie nam wszystkim jeszcze poczekać - mówił w poniedziałek jeden z prokuratorów Prokuratury Okręgowej w Częstochowie. Na razie pewne jest, że dyżurny nie przestawił zwrotnicy, co spowodowało, że jeden z pociągów znalazł się na niewłaściwym torze. Ponieważ mężczyzna jeszcze nie został przesłuchany jako podejrzany, nie wiadomo, czy zapomniał o tym, czy też nie dostał informacji o przestawieniu nastawni.
W śledztwo zaangażowanych jest obecnie 10 prokuratorów. Został zabezpieczony obszerny materiał dowodowy zarówno w formie papierowej, jak i elektronicznej. Prokuratorzy dokonują oględzin miejsca zdarzenia, w tym lokomotyw, które brały udział w katastrofie. Uczestniczą w tym biegli z zakresu transportu kolejowego - zaznaczył prok. Tomasz Ozimek.
W niedzielę śledczy informowali, że dyżurni, którzy kierowali ruchem pociągów w chwili wypadku, zostali przebadani alkomatem i nie mieli alkoholu w wydychanym powietrzu. Teraz wiadomo, że pobrano od nich również próbki krwi.
Miejsce, w którym doszło do katastrofy, to prosty odcinek torów, niedawno remontowany. Torowisko znajduje się na nasypie. Dwa pociągi powinny się tam minąć, jadąc dwoma równoległymi torami, jednak tym razem znalazły się na jednym torze. Szef resortu transportu Sławomir Nowak, przedstawiając pierwsze przypuszczenia dotyczące przyczyn katastrofy, stwierdził, że "wszystko wskazuje na to, że sprzęt techniczny w tym wypadku nie miał wpływu na katastrofę".
W podobnym tonie wypowiadał się w rozmowie z naszym reporterem Maciejem Grzybem wojewoda śląski Zygmunt Łukaszczyk. Ja zawsze jestem ostrożny w kategoryzowaniu. Ale sami państwo rozumiecie: jeżeli dwa pociągi zderzają się na jednym torze?... Mamy systemy elektroniczne, ale to wszystko nadzoruje człowiek - podkreślał.
Do katastrofy kolejowej pod Szczekocinami doszło w sobotę tuż przed godziną 21. W zderzeniu pociągów pasażerskich TLK "Brzechwa" relacji Przemyśl-Warszawa Wschodnia i Interregio "Jan Matejko" relacji Warszawa Wschodnia-Kraków Główny zginęło 16 osób, a 57 zostało rannych. Akcja ratunkowa na miejscu wypadku trwała do godziny 4 nad ranem w niedzielę. Jak informował rzecznik Państwowej Straży Pożarnej Paweł Frątczak, brało w niej udział 450 strażaków. Później przez cały dzień strażacy wydobywali z wraków ciała ofiar. Wiele godzin zajęła operacja rozczepiania zniszczonych wagonów, na miejsce sprowadzono specjalistyczny sprzęt.
Wypadek w Szczekocinach to najbardziej tragiczna katastrofa kolejowa w Polsce w ostatnim dwudziestoleciu. W sierpniu 1990 r. w warszawskim Ursusie w wyniku zderzenia dwóch pociągów zginęło 16 osób, a 64 zostały ranne. Największa dotąd katastrofa kolejowa w naszym kraju wydarzyła się w sierpniu 1980 roku w Otłoczynie koło Torunia. Zginęło wówczas 67 osób, a 62 osoby zostały ranne.