Urządzenia, które były zamontowane w miejscu, gdzie doszło do katastrofy kolejowej w Szczekocinach, psuły się bardzo często, a wszystkie ostrzeżenia zlekceważono - donosi "Gazeta Polska Codziennie". Remont feralnego odcinka miał być wykonany bardzo szybko i to za bardzo małe pieniądze. Przyczyny tragedii ma zbadać Państwowa Komisja Badania Wypadków Kolejowych.
Według "Gazety Polskiej Codziennie" pewne jest, że do awarii napędu zwrotnicowego doszło również w dniu katastrofy. Wpływ na to mogła mieć pogoda, a dokładnie nagła zmiana temperatury z dodatniej na ujemną.
Odcinek Psary-Kozłów, na którym 3 marca doszło do tragicznej katastrofy kolejowej, wyremontowała spółka Kombud. Podwykonawcą była firma Bombardier. Resort infrastruktury wybrał ofertę tej formy, bo cena była niska, a prace miały być przeprowadzone bardzo szybko.
Posterunek w Starzynach, na którym pracował dyżury ruchu, to kluczowe miejsce w wyjaśnianiu katastrofy kolejowej w Szczekocinach. Po przejechaniu przez właśnie ten punkt kontrolny jeden z pociągów wjechał na niewłaściwy tor, co doprowadziło do zderzenia. Dyżurny ruchu w Starzynach miał wiedzieć o awarii zwrotnicy i semafora na torze pod Szczekocinami - problemy pojawiły się kilka minut przed katastrofą.
Prokuratura w Częstochowie ma plan śledztwa w sprawie katastrofy kolejowej w Szczekocinach. Dokument jest tajny. W dokumencie opisujemy ramowy plan śledztwa i zaplanowane przez nas czynności. Są tam także przyjmowane przez nas wersje śledcze - powiedział prokurator Tomasz Ozimek. Chodzi m.in. o przesłuchania świadków oraz zbieranie niezbędnych dokumentów związanych z katastrofą. Prokuratura planuje przesłuchanie wszystkich pasażerów, którzy jechali w rozbitych pociągach. Ranni, jak i bliscy ofiar śmiertelnych, mają status pokrzywdzonych.
W przyszłym tygodniu śledczy mają spotkać się ze specjalną komisją badającą przyczyny wypadku. Jej przewodniczący kilka dni temu powiedział, że zaraz po wypadku przedstawicielom komisji udało się "wysłuchać" dyżurnego ruchu ze Starzyn. Prokuratura nic o tej rozmowie nie wiedziała. Mężczyzna, który niedługo po wypadku trafił do szpitala psychiatrycznego, od kilku dni jest na obserwacji. Taką decyzję podjął sąd. Ma ona trwać 4 tygodnie. Stan zdrowia nadal się nie zmienił. Z mężczyzną ciągle nie ma kontaktu i nie możemy go przesłuchać - mówi prokurator Ozimek.