"Nazywam się Jordan Belfort. W sezonie, w którym ukończyłem 26 rok życia, zarobiłem 49 milionów dolarów, co mnie mocno wkurzyło, bo zabrakło mi trzech milionów, żeby mieć średnią jednego miliona tygodniowo" - tymi słowami Leonardo DiCaprio wita widzów nowego filmu. W piątek 3 stycznia do polskich kin trafi "Wilk z Wall Street" w reżyserii Martina Scorsese i z Leonardo DiCaprio w roli zachłannego maklera.
"Wilk z Wall Street" to oparta na autobiografii historia Jordana Belforta, który dorobił się gigantycznej fortuny inwestując (nie do końca legalnie) na giełdzie. Owładnięty obsesją pieniądza Belfort swój stres rozładowywał wyszukując coraz nowszych form cielesnych przyjemności. Mężczyzna prowadził przesadnie wystawne życie - latał własnym śmigłowcem, jeździł sześcioma luksusowymi autami, pływał 50-metrowym jachtem, który wcześniej należał do Coco Chanel, jego rachunki za hotel i prostytutki sięgały 700 tysięcy dolarów. Swój majątek inwestował też w niekończący się potok wyszukanych afrodyzjaków, każdego dnia dostarczał organizmowi pożywki z hipnotycznych leków, kokainy i morfiny.
Jordan Belfort był złotym dzieckiem świata finansów. Szybki i oszałamiający sukces przyniósł mu fortunę, władzę i poczucie bezkarności. Pokusy czaiły się wszędzie. Najpiękniejsze kobiety. Najdroższe jachty. Najbardziej wyszukane narkotyki. Szalone imprezy bez cienia poczucia odpowiedzialności. Korupcja, naginanie prawa i skandale obyczajowe - w tym także Belfort okazał się mistrzem.
Ta historia przypomina mi współczesną wersję życia Kaliguli - opowiada Leonardo DiCaprio, aktor wcielający się w rolę Belforta, ale także producent "Wilka z Wall Street", który walczył kilka lat o jego powstanie. Porównanie Belforta do najbardziej rozwiązłego i zdeprawowanego cesarza w historii Imperium Rzymskiego sprawdza się znakomicie po przeniesieniu tego królestwa przesady w ramy hermetycznego świata nowojorskiej giełdy, którym dyrygowali nie arystokraci i dygnitarze, lecz mało wyszukani sprzedawcy z Queens. Aktor przyznaje, że jest pod wielkim wrażeniem osadzenia tej historii pośród wyjętych spod prawa nowojorskich finansistów, których jedynym zajęciem było dogadzanie swoim wybujałym ego i przymykanie oczu na konsekwencje własnych czynów. W późnych latach 80. i wczesnych 90. Wall Street nie było praktycznie w żaden sposób kontrolowane lub regulowane - to był prawdziwy Dziki Zachód - zauważa DiCaprio. A Jordan Belfort był jednym z tych wilków, którzy skorzystali z luk prawnych i zbili gigantyczne fortuny.
DiCaprio zainteresowała również niezwykła szczerość Belforta, który mówił o swoim życiu bez żadnych ogródek - pieniędzy było tak dużo, że ludzie potrafili dosłownie uprawiać na nich seks, aż wreszcie ten wszechobecny nadmiar stał się dla nich codziennością. Fascynuje mnie fakt, że Jordan opowiadał całkowicie szczerze o swoich szaleńczych zachowaniach. Niczego się nie wstydził. Nie gryzł się w język. Nie miał zamiaru nikogo przepraszać. Wiedziałem, że to podstawa do stworzenia fascynującego bohatera filmowego. A fakt, że ostatecznie musiał zapłacić za to wszystko, sprawił, że opowieść wydawała mi się idealna do przeniesienia na ekran - mówi aktor.
Pojawiło się wokół tej produkcji wiele kontrowersji. "Los Angeles Weekly" opublikował list do obu panów - Scorsese i DiCaprio. Napisała go córka maklera współpracującego z Jordanem Belfortem. Oskarża ich o gloryfikowanie chciwości, a widzów namawia do bojkotu. Po pierwszych pokazach oburzenia nie kryli też starsi członkowie amerykańskiej Akademii. Ale im chodziło o sceny orgii - seksualnych i narkotykowych oraz o przedmiotowe traktowanie kobiet.
Dynamiczny montaż i szybkie tempo akcji sprawiają, że trzy godziny w kinie mijają dość szybko i to w rytmie rock and rolla. Martin Scorsese nie szuka winnych kryzysu finansowego, pokazuje tylko, że największą podnietą dla wielu są pieniądze. I że kara za chciwość jest niewspółmierna do wyrządzonej krzywdy.
(abs)