Nominaci do statuetek Oscara to przeważnie figuranci w globalistycznym przemyśle hipnotyzowania mas! A największym trucicielem umysłów w tym roku jest niuejdżowa propagitka zatytułowana "Życie Pi".
Boże, wybacz! Poszedłem na tę pseudoekumeniczną, parareliginą bzdurę w 3D razem z moją młodszą córką i nie mogę wciąż pozbyć się ojcowskiego poczucia wstydu i winy, że moją latorośl oplótł ten trujący bluszcz. Jako że z natury nie czytam bestsellerów, nie znałem powieściowego pierwowzoru Yanna Martela. To nie jest jednak dla mnie żadne usprawiedliwienie: nie znałem li Anga Lee? Pamiętam przecież jak homo-genizował mózgi widzom "Tajemnicą Brokeback Mountain"? Nie zapomnę jak mi nawijał na uszy to nudne spagetti swego westernu inaczej z cowgayami zamiast cowboyów. A jednak poszedłem z własnym dzieckiem na jego "Życie Pi" - zoologicznie neokomunistyczną propagandę nowego typu, przemycającą antyreligijne treści pod płaszczykiem globalistycznego ekumenizmu.
Coś okropnego, brrr! Otrząsnąłem się po tym filmidle, jakbym to ja sam z własną córką został wypluty przez lodowato zimny, rozszalały ocean. Nie potrzeba do tego żadnych trójwymiarowych efektów. Wystarczy ideologiczne efekciarstwo apostoła globalizmu. Niech sczeźnie ta cała unifikująca kontrkultura. Palę Hollywood!