Polscy ratownicy założą dzisiaj obóz medyczny w górskiej dolinie Melamchi na północny wschód od Katmandu. Na miejscu trwa walka z czasem, bo w piątym dniu po trzęsieniu ziemi szanse na uratowanie ludzi spod gruzów są bardzo małe. Najnowszy, ale niestety nie ostateczny bilans sobotniego trzęsienia ziemi to ponad 5 tysięcy ofiar śmiertelnych i ponad 10 tys. rannych. Władze przypuszczają, że liczba zabitych może sięgnąć 10 tysięcy.
Przebywający w Nepalu polscy ratownicy zdecydowali się wyjechać z Katmandu w góry, ponieważ tam pomoc humanitarna praktycznie nie dotarła. W regionie Melamchi, gdzie jadą Polacy, zginęło co najmniej 400 osób, zniszczona została ogromna większość budynków. 20 tysięcy ludzi żyjących pod namiotami pilnie potrzebuje pomocy medycznej.
W rejonie Melamchi będziemy mieli pięć osób personelu ratowniczego. W czwartek lub w piątek dołączą do nas dodatkowe cztery osoby - powiedział nam Wojciech Wilk z Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej, który jest teraz w Nepalu.
Polscy ratownicy chcą zostać w nepalskich górach co najmniej przez tydzień.
We wtorek o godz. 21.20 wylądował na lotnisku im. Chopina w Warszawie specjalny samolot z 50 osobami ewakuowanymi z dotkniętego trzęsieniem ziemi Nepalu. Wśród nich było 31 Polaków. Według MSZ w zagrożonym rejonie może być jeszcze ok. 100 naszych rodaków.
Polacy i cudzoziemcy: siedmiu obywateli Czech, pięciu - Ukrainy, dwóch - Francji i po jednej osobie z Niemiec, Słowacji, Hiszpanii, Turcji i Nepalu, przylecieli do Polski na pokładzie samolotu, którym do Katmandu, w niedzielę poleciało 81 polskich strażaków z grupy poszukiwawczo-ratowniczej HUSAR. W sumie na pokładzie znalazło się 95 osób reprezentujących 12 państw; 45 z nich podczas międzylądowania w New Delhi zostało objętych opieką konsularną swoich państw, pozostałych - 50 osób o godzinie 13.45 (czasu warszawskiego - PAP) wyleciało do Warszawy.
Byłam zdenerwowana i chyba nie zadawałam sobie sprawy z tego, co się dzieje. Strach przyszedł dopiero wtedy, kiedy uświadomiłam sobie, że zaczyna brakować wody, zaczynają się drobne napady, że nie ma jak wyjechać z miasta - tak o trzęsieniu ziemi w Katmandu mówiła Dorota Kawalec z Krakowa, która była tam w celach turystycznych. Pytana o mieszkańców Katmandu i atmosferę panującą na ulicach powiedziała: To straszny widok. Ludzie koczują pod nędznymi namiotami, przed domami, skuleni w parkach, w miejscach otwartej przestrzeni, żeby uniknąć śmierci w wyniku zawalenia się budynków. Są przerażeni - z dziećmi, bez wody, bez jedzenia. Nie wszyscy mają możliwość wyjechania na wieś, gdzie jest bezpieczniej niż w miastach.
Dodała, że zagraniczni turyści mogli się schronić w ogrodach hoteli. Lokalni mieszkańcy nie mieli takiej możliwości.
We wtorek po południu Ministerstwo Spraw Wewnętrznych Nepalu podało, że bilans ofiar przekroczył 5 tys.; rannych - według dotychczasowych informacji jest ponad 10 tys. osób. Równocześnie premier Nepalu Sushil Koirala ostrzegł, że liczba zabitych może sięgnąć 10 tysięcy.
Sobotnie trzęsienie wywołało też wiele lawin w Himalajach. W wyniku jednej z nich zginęło 18 himalaistów w obozie na szlaku na Mount Everest.
(j.)