Od 2023 roku, by zdać maturę, trzeba będzie zaliczyć przedmiot na poziomie rozszerzonym na co najmniej 30 proc. – informuje "Rzeczpospolita" i przypomina, że dziś takiego progu nie ma. Dziennik jednocześnie podkreśla, że podwyższenie progu zdawalności podczas egzaminu dojrzałości bez poprawy jakości nauczania jeszcze bardziej nakręci rynek płatnych korepetycji.
"Rzeczpospolita" w artykule informuje, że "od 2023 roku, by zdać maturę, trzeba będzie zaliczyć przedmiot na poziomie rozszerzonym na co najmniej 30 proc. Dziś takiego progu nie ma. Wystarczy, że maturzysta podejdzie do egzaminu i jest on zdany. Na zmianę zasad ocen załapią się pierwsi absolwenci nowej podstawówki - ci, którzy naukę w liceum rozpoczęli po ósmej klasie".
Wcześniej Najwyższa Izba Kontroli zwróciła uwagę, że utrzymywanie 30-proc. progu zdawalności przedmiotów na poziomie podstawowym jest "szkodliwe dla polskiej oświaty i demotywujące dla uczniów".
"Rzeczpospolita" przypomina, że "o konieczności podniesienia maturalnego progu mówiło się od dawna".
"Sugerowano nawet, by ustalić go na poziomie 50 proc. Tłumaczono, że przy obecnych regulacjach łatwo uzyskać przepustkę na studia nawet bardzo słabym uczniom, którzy zapisując się następnie do słabych szkół wyższych, otrzymywali dyplom, który z formalnego punktu widzenia znaczył tyle samo, co dyplom uzyskany przez absolwentów renomowanych uczelni" - podkreślono.
Zauważono, że "problem jednak w tym, że niskie wyniki maturzystów to często skutek przestarzałego systemu nauczania oraz kiepskiej kadry".
"Od lat w szkołach, z uwagi na niskie wynagrodzenia (przede wszystkim dla najmłodszych nauczycieli), ma miejsce negatywna selekcja do zawodu. Obok pasjonatów trafiają do nich ci, którzy nie są w stanie znaleźć dla siebie lepiej płatnej pracy. Słabi nauczyciele nie przygotują dobrze do matury" - napisano.
Oceniono, że "dzieci z zamożniejszych rodzin będą uzupełniać wiedzę na płatnych korepetycjach", a "możliwe, że dzieci biedniejsze w ogóle nie uzyskają maturalnego świadectwa".