Pewnie wolałby być kotem, bo jest równie zwinny i skoczny… Może nawet tygrysem lub panterą, śnieżną panterą, oczywiście. Ale został szewcem, i to nie Dratewką, a poczciwym szewcem, który przyszył głowę Koziołkowi. Mnie jednak teraz Adam Małysz bardziej kojarzy się z… kuną. Ale od początku.
Jedziesz do Wisły - usłyszałem przez telefon. Ucieszyłem się. Do Wisły z Zakopanego jedzie się długo, ale lubię tam jeździć, szczególnie, gdy czeka mnie spotkanie z naszym Mistrzem. Wypróbowałem nową trasę przez Słowację i przez Trójwieś Beskidzką, więc byłem przed umówionym czasem i dobrze. W końcu nie wypada spóźniać się na spotkanie z Adamem Małyszem. Umówiliśmy się w jego galerii, gdzie zgromadzone są jego nagrody i medale.
Widać, że Małysz nadal jest niezwykle popularny, bo co chwila podjeżdżały samochody osobowe, a nawet busy, z których wysypywali się przedstawiciele właściwie wszystkich pokoleń, połączonych tą samą ciekawością i uwielbieniem dla talentu Mistrza. Pani przy wejściu tylko uśmiechnęła się, kiedy zapytałem, czy Adam przyjedzie. Pewnie wszyscy o to pytają. Są jednak sprytniejsi, którzy obserwują. Skoro przyjechał samochód RMF-u i ktoś czeka, to widocznie się pojawi! I rzeczywiście pojawił się. Wtedy obstąpili go fani, którzy zaczaili się w samochodzie. Były wspólne zdjęcia i autografy. Dopiero po nich mogliśmy się przywitać.
Okazało się, że Adam ma nad galerią swój gabinet. Nie odwiedza go chyba jednak zbyt często, sądząc po liściach na schodach i wyraźnych śladach odwiedzin jakiegoś zwierzątka. Przed drzwiami, w pokrowcach leży całkiem spory stosik nart skokowych... Gdyby Adam miał ochotę kiedyś poskakać, to przynajmniej będzie miał na czym ☺
Adam nie ukrywał, że nie przepada za nagrywaniem się. W sumie to dziwne u człowieka, który udzielił tysięcy wywiadów, ale wyraźnie widać było, że ma tremę. Jednak pomysł nagrania "120 przygód Koziołka matołka" dla chorych dzieci bardzo mu się spodobał. Chciał wiedzieć, kto jeszcze wystąpi i jak będzie to wyglądać. Szybko się rozluźnił i potem już było tylko masę śmiechu z nagrywaniem: "hmmm, pewnie brodę miał dobrodziej". Kiedy nagraliśmy to z dziesięć razy, uznałem, że już wystarczy. Adamowi wyraźnie ulżyło. Z wyraźną przyjemnością pozował do zdjęć z Koziołkiem, którego przywiozłem ze sobą. Wtedy coś przebiegło nam nad głową, mocno tupiąc po suficie. To nie był jednak koziołek, ale inny matołek - kuna, która najwyraźniej zadomowiła się w gabinecie pod nieobecność gospodarza.
Tak więc ta wizyta przyniosła trzy korzyści: gabinet dla kuny, Koziołka dla dzieci, a narty dla Adama, żeby szewc bez butów nie chodził;-) Szewc, który przyszył głowę Matołkowi, oczywiście.