Złoto na Igrzyskach Europejskich Kraków-Małopolska 2023, złoto mistrzostw świata w Bernie i wywalczenie biletu na igrzyska olimpijskie w Paryżu - to cele Aleksandry Mirosław na najbliższe miesiące. Polka w ostatnim czasie zdominowała rywalizację w kobiecej rywalizacji we wspinaczce sportowej na czas. Wygrała zawody Pucharu Świata w Seulu, Dżakarcie i Salt Lake City. W Korei Południowej aż czterokrotnie pobiła też rekord świata, który już wcześniej należał do niej. "Zawody w Seulu miały nutkę magii. W biegu finałowym, w którym padł wynik 6,25 sekundy, nie czułam, że biegnę tak szybko. Po prostu robiłam swoje, po prostu biegłam i wydaje mi się, że właśnie to jest klucz do sukcesu" - opowiada Aleksandra Mirosław w Radiu RMF24. W rozmowie z naszym dziennikarzem Michałem Rodakiem zdradza też m.in. czy mistrzostwo olimpijskie w Paryżu sprawi, że będzie mogła nazwać się sportowcem w pełni spełnionym.
Michał Rodak: Czujesz się dominatorką w swojej dyscyplinie?
Aleksandra Mirosław: Nie rozpatruję siebie w tej kategorii. Zawsze jadę na zawody po to, żeby je wygrać. Skupiam się na tym, żeby tego danego dnia, kiedy jest start, dać wszystko i pokazać się z jak najlepszej strony i po prostu to skutkuje takimi wynikami. Skupiam się na tym, co mam pod kontrolą, czyli by po prostu tego danego dnia dać z siebie kompletnego maksa.
Lista twoich osiągnięć w ostatnich latach jest naprawdę niesamowita. Ostatnie tygodnie to już Seul, Dżakarta, Salt Lake City - trzy tegoroczne Puchary Świata i trzy zwycięstwa. To, co się wydarzyło w Seulu, czyli seryjnie bite przez siebie rekordy świata, zapamiętasz na zawsze?
Nie wiem, czy na zawsze, ale na pewno na długo. Jadąc na te zawody wiedziałam, że będę w stanie pobić ten rekord świata. Poniżej rekordu z poprzedniego roku biegałam wielokrotnie na wcześniejszych zawodach - na Pucharze Europy czy mistrzostwach Polski. Wychodząc na kolejne biegi, nie skupiałam się jednak na tym, że teraz biegnę na rekord. Każdy bieg miał być idealny. Każdy bieg miał być precyzyjny i rzeczywiście dla mnie te zawody w Seulu były takimi, które miały taką nutkę magii. W sporcie nazywamy to stanem "flow" i za wiele z tego startu tak naprawdę nie pamiętam. Nie pamiętam co się działo, nie pamiętam moich myśli, ale pamiętam to, że byłam tu i teraz. Bodźce do mnie dochodziły, ale w żaden sposób ich nie analizowałam. Zawody minęły mi bardzo szybko. To tak szybko się działo w mojej głowie, ta taka pełna świadomość, że myślę, że to właśnie zaskutkowało tymi rekordami. Oprócz świetnego przygotowania fizycznego, zagrało też właśnie przygotowanie psychiczne.
Ale czułaś się tego dnia szczególnie mocna? Czułaś, że to właśnie może być ten dzień, kiedy możesz bić rekordy jeden po drugim? A może tego się nie czuje i po prostu to się dzieje? Jak to wygląda?
To się dzieje. To jest tak, że nigdy nie czujesz, że biegniesz na rekord. Jeżeli czujesz, że biegniesz na rekord, to prawdopodobnie tego rekordu nie będzie. Trochę tak to jest, że te biegi rekordowe bardzo często nie są takimi idealnymi, gdzie czujesz swoją prędkość, tylko jesteś tu i teraz. Nie masz czasu na analizę i na zastanawianie się czy biegniesz szybko, czy wolno, tylko po prostu to robisz. W tym biegu finałowym, w którym padł wynik 6,25 sekundy, nie czułam, że biegnę tak szybko. Po prostu biegłam, po prostu robiłam swoje i wydaje mi się, że właśnie to jest taki klucz do sukcesu.
Jako perfekcjonistka ciągle widzisz pole do poprawy?
Zawsze jest pole do poprawy. Wydaje mi się, że nigdy do tej pory nie miałam idealnego biegu i nigdy nie chcę takiego mieć. Dzięki temu zawsze pozostaje chociaż takie drobne pole do urwania kolejnej setnej i kolejnej dziesiątej sekundy. Oprócz tego, co dzieje się na ścianie, bardzo ważne jest otoczenie wokół mnie. Urywam ten czas nie tylko przez trening, ale przy okazji wszystkiego, co robię wcześniej - w okresie przygotowawczym. Ważne jest też to jakie mam wsparcie od partnerów, sponsorów i zespołu, z którym pracuję, czyli menadżera, dietetyka, fizjoterapeuty, mojego głównego trenera prowadzącego. To jest zawsze takie pół procenta, które później skutkuje takimi wynikami. Dzięki temu, że moje współprace z partnerami i sponsorami są na bardzo dobrym poziomie, mogłam na przykład skorzystać z klasy biznesowej podczas lotu do Seulu. Wyobraź sobie, że po 12 godzinach lotu wysiadasz wypoczęty, wyspany. Wtedy, dwa dni później, możesz bić cztery rekordy.
Czyli ten komfort jest tutaj wręcz kluczowy.
To jest nowy poziom profesjonalizmu. Z kolejnymi etapami ewoluujesz, pozwalasz sobie na pewne rzeczy, bo wiesz, że one mogą dodać właśnie te pół procenta, o które walczysz. Gdy mówimy o rekordzie świata i o walce o złote medale, to nawet takie malutkie, dziesiąte procenta mają decydujące znaczenie.
A ten etap profesjonalizmu, o którym mówisz teraz, to jest to, o czym jeszcze nie tak dawno tylko marzyłaś? Rozmawialiśmy kilka razy parę lat temu i wtedy tego poziomu organizacyjnego, takiego wsparcia partnerów jeszcze nie miałaś.
Tak, to wszystko działało trochę na żywym organizmie. Zawodowym sportowcem mogę się nazywać dopiero od 2019 roku, kiedy wywalczyłam kwalifikację olimpijską do Tokio i mogłam już zająć się tylko i wyłącznie trenowaniem. Jestem jednak wdzięczna także za te wcześniejsze etapy, kiedy łączyłam to z pracą, pojawiały się trudności i kiedy nie było tak kolorowo. Nie wygrywałam wtedy wszystkiego, ale właśnie dzięki temu etapowi sprzed 2019 roku jestem teraz tu gdzie jestem i jestem w stanie na tym poziomie się utrzymać. Dzięki temu bardzo mocno rozwijam i doceniam to, co mam, co dostaję. Doceniam to wsparcie, które mam i ten komfort, który z roku na rok jest coraz większy. Teraz mogę śmiało powiedzieć, że dzięki kontraktom, które mam ze sponsorami, nie mam na co narzekać. Naprawdę mam bardzo komfortowe warunki. Idąc na trening mam czystą głowę - mogę się skupić tylko na tym na czym chcę, czyli na trenowaniu, a potem robieniu wyników.
Postęp w waszej dyscyplinie jest niesamowity. Jeszcze w 2020 roku rekord wynosił 6,96 sekundy, a później ty ruszyłaś do akcji. Myślisz, że pokonanie tego twojego rekordu, który teraz wynosi 6,25 sekundy i przekroczenie bariery 6 sekund jest realne?
Myślę, że jest realne i do tego to trochę zmierza. To że ten rekord świata został tak diametralnie poprawiony, bo myślę, że w żadnym sporcie olimpijskim nie ma aż takich skoków, związane jest z intensywnym rozwojem wspinaczki sportowej. Staliśmy się dyscypliną olimpijską. W Paryżu zadebiutujemy jako oddzielna dyscyplina. Mamy swój komplet medali. Mój trener mówił już po igrzyskach w Tokio, że jestem w bardzo dobrym miejscu, żeby realnie walczyć o kwalifikacje olimpijskie do Paryża i finalnie o najwyższe miejsce na tych igrzyskach olimpijskich. Wydaje mi się, że ta granica 6 sekund jest do złamania, a pobicie mojego rekordu świata również. Mam nadzieję, że zrobię to oczywiście ja... Natomiast ktoś musi po prostu zrobić to pierwszy. Ktoś musi pokazać, że się da, że można i dzięki temu reszta świata przyspiesza. Ja wcześniej biegałam na przykład 6,5 sekundy, a teraz dziewczyny może nie jakoś mocno, ale zbliżają się do tej granicy. Między nami nadal widać kilka dziesiątych sekundy różnicy, bo mój rekord też się zmienia, ale to pokazuje trochę, że jeżeli się da, to można to zrobić. Ktoś musi po prostu po raz pierwszy to osiągnąć.
Twój pierwszy rekord świata, ten pobity na igrzyskach w Tokio, to było 6,84 sekundy. Teraz już poprawiłaś go w sumie, w kilku podejściach, o prawie 0,6 sekundy. To jest prawie 10 procent. Nie wiem jak porównać to do innych dyscyplin - to tak, jakby ktoś w biegu na 100 metrów poprawił rekord o sekundę? To są jakieś kosmiczne wyniki.
Z tym, że wszystkie konkurencje lekkoatletyczne mają bardzo długie tradycje. Ta droga, po której my biegamy po ścianie, została po raz pierwszy użyta w zawodach w 2007 roku. Mogę powiedzieć jako ciekawostkę, że ten czas 6,25 sekundy to jest rekord świata mężczyzn z 2011 roku. To pokazuje jak intensywnie się to wszystko rozwinęło, bo też nasz trening ewoluował. Zawodnicy zaczęli bardziej przykładać wagę do przygotowania motorycznego, treningu siłowego, takiego przygotowania generalnie fizycznego i przekłada się to na ścianę. Przypuszczam, że trening kiedyś wyglądał tak, że zawodnicy po prostu biegali, wspinali się, szukali nowej drogi i starali się doprowadzić to do perfekcji. Trening w porównaniu do tego, co robili zawodnicy w 2010 czy 2011 roku bardzo mocno ewoluował. Mamy też zmianę pokolenia. Ja jestem jedną z najstarszych zawodniczek, jak nie najstarszą, a dziewczyny, z którymi rywalizuję mają po 20-22 lata, a niektóre nawet 17 czy 18 lat. To jest więc zmiana pokolenia we wspinaniu i to widać.
A myślisz, że to właśnie to włączenie waszej dyscypliny do programu igrzysk sprawiło, że stała się ona bardziej profesjonalna i wszyscy zawodnicy postawili na mocniejsze treningi?
Myślę, że tak. To jest duży "gamechanger". W moim przypadku taką zmianą wszystkiego było pobicie rekordu świata na igrzyskach w Tokio. Do tego wspinanie na czas zostało przed Paryżem oddzielone od dwóch pozostałych konkurencji (w Tokio medale przyznawane były w trójboju. Wspólnie liczyły się wyniki ze wspinaczki na czas, prowadzenia i boulderingu - przyp. red.). To sprawiło, że do wyścigu bardzo intensywnie włączyły się Stany Zjednoczone czy Chiny, które walczą w klasyfikacji medalowej całych igrzysk, więc każdy kolejny medal to dla nich właśnie potencjalne zwycięstwo w tej klasyfikacji. Dołączyła też Indonezja, bo z drugiej strony wspinanie na czas nie jest drogim sportem w porównaniu do innych dyscyplin. Potrzebujesz ściany do biegania, kompletu chwytów i pomiaru czasu, ale to jest cały czas stałe. Nie trzeba tego co roku zmieniać. Do tego potrzeba uprzęży, butów i magnezji, więc w porównaniu do innych sportów wydaje mi się, że przygotowanie pod tę dyscyplinę jest po prostu stosunkowo tanie. W Indonezji mają też wielu ludzi i mają z czego wybierać, bo ich populacja jest po prostu ogromna, tak jak w Chinach. Wydaje mi się, że to są takie główne determinanty.
Indonezja na razie jest mocna szczególnie w rywalizacji męskiej. Myślisz, że jeśli chodzi o kobiety właśnie z tego kraju będziesz miała coraz mocniejsze rywalki?
Wydaje mi się, że z całego świata. Na razie rzeczywiście Indonezyjka Desak Made jest takim numerem dwa, bo to jedyna zawodniczka, która pobiegła poniżej mojego rekordu świata sprzed roku z Salt Lake City. Ona pobiegła 6,52 sekundy, a ten rekord wynosił 6,53. My natomiast - jak mówił mój trener - jesteśmy w dobrym miejscu. Wiemy, co mamy robić. Mamy ułożony plan i tego planu się trzymamy. Cieszę się, że dziewczyny biegają coraz szybciej, bo jak masz kilka dziesiątych sekundy przewagi, to czujesz cały czas tego zawodnika i rzeczywiście się ścigasz. Inaczej jest, gdy masz sekundę przewagi. Wtedy po prostu robisz swoje i głównym zadaniem jest to, by nie przegrać, nie odpaść, nie popełnić błędu. Teraz gdy czuję presję Desak Made, Chinek czy nawet sióstr Kałuckich (Aleksandra i Natalia - przyp. red.), to naprawdę się ścigam i bardzo się z tego powodu cieszę, bo to dodatkowa motywacja. To wszystko dodatkowo nakręca w rywalizacji i o to chodzi.
A nie czujesz zmęczenia? Gdy się ogląda twoje social media i relacje, to można mieć wrażenie, że jesteś w treningu non stop. To robi niesamowite wrażenie.
Od momentu, kiedy zaczęłam przygotowania, to jestem. Te Puchary Świata, które zakończyliśmy, to nie był szczyt sezonu. To był jakiś element przygotowań. Nawet będąc tam za granicą, ja cały czas trenowałam. Było to podporządkowane pod starty, ale nie chodziło o osiągnięcie najwyższego przygotowania. Chcieliśmy się pościgać, zmierzyć z tymi zawodniczkami, tym bardziej że to pierwszy sezon, kiedy rzeczywiście wszyscy wrócili do rywalizacji, bo włączyły się i Chiny, i Indonezja. Z tymi zawodniczkami ścigałam się po raz pierwszy w tym sezonie, bo w tamtym roku, gdy one wróciły do startów, to ja sezon pucharowy już zakończyłam.
A czujesz większą presję niż jeszcze kilka lat temu? Będąc liderką, która wygrywa kolejne Puchary Świata i bijąc kolejne rekordy, jesteś coraz bardziej rozpoznawalna w Polsce wśród kibiców. Lekko cię to nie przytłacza? Czy może raczej napędza do jeszcze ostrzejszych treningów i odnoszenia kolejnych sukcesów?
Wydaje mi się, że bardziej mnie to napędza. Jadąc na każde zawody, wiem po co tam jadę i co chcę tam osiągnąć. Te cele dalekie i bliskie mam bardzo dokładnie i skrupulatnie określone, więc też sama w stosunku do siebie mam duże oczekiwania. Nigdy tego nie kryję, że jadę na zawodach naprawdę dać z siebie maksa i osiągnąć to, co sobie zaplanowałam. A to że jestem bardziej rozpoznawalna? Teraz jest to bardzo miłe i bardzo fajne. Mimo wszystko jestem wspinaczem na czas. To młoda dyscyplina, która dopiero dociera do świadomości Polaków i cieszę się, że ona coraz bardziej się przebija. To jest niesamowite uczucie, bo nawet dzisiaj jechałam windą w galerii, ktoś mnie poznał i życzył powodzenia na zawodach. To jest naprawdę miłe i fajne. Pracujemy z całym moim zespołem w social mediach, by promować wspinanie i wyjść z nim do ludzi. Widać, że to przynosi efekty i ludzie się tym interesują. To jest bardzo fajny sport do rekreacyjnego uprawiania, spędzania wolnego czasu z rodziną, z przyjaciółmi, ze znajomymi, a nie tylko do wyczynowego wspinania na zawodach.
Dobrą okazją do promocji tej dyscypliny w Polsce będą III Igrzyska Europejskie Kraków-Małopolska 2023, które odbędą się na przełomie czerwca i lipca. To największa impreza sportowa w tym roku w naszym kraju i nie zabraknie też wspinaczki sportowej. Tak jak wcześniej zapowiadałaś - weźmiesz udział w III Igrzyskach Europejskich?
Tak. Startujemy 22 czerwca, startują wtedy kobiety. Część wspinaczkowa odbywa się w Tarnowie. Takie zawody to jest idealne miejsce do promocji sportu, jakim jest wspinanie. Nic tak nie ekscytuje kibiców jak sukces swojego sportowca i do tego jeszcze sukces na swojej własnej ziemi, w kraju. Myślę, że to będą fajne zawody i że to będzie najlepsza promocja tego sportu. Mam nadzieję, że w przyszłości dzięki temu będziemy organizować takie zawody jak Puchar Europy, Puchar Świata, a moim największym marzeniem jest, żeby impreza mistrzowska została zorganizowana w Polsce. Oczywiście, może się to wydarzyć prawdopodobnie już nie za mojej warty startowej, ale wiem, że to też bardzo dużo pomoże w kontekście promocji tego sportu.
Tak jak mówisz, III Igrzyska Europejskie będą wreszcie okazją, by na takiej naprawdę dużej imprezie w naszym kraju pokazać się naszym kibicom. Domyślam się, że wsparcie będzie naprawdę, naprawdę duże.
Tak. Pamiętam też zawody World Games zorganizowane w 2017 roku we Wrocławiu. Wspinanie sportowe na czas to była dyscyplina, która cieszyła się bardzo dużą popularnością i dokładnie na to liczę w Tarnowie podczas III Igrzysk Europejskich, bo mamy duże szanse medalowe...
Rozumiem, że dla ciebie liczy się tam złoto?
Tak. Śmieję się, że po prostu w srebrze nie do końca jest mi do twarzy, bo zawsze noszę złotą biżuterię. Po prostu nie mam więc wyboru...
Zapraszamy więc kibiców na III Igrzyska Europejskie do Tarnowa, żeby ci kibicowali.
Tak, zachęcamy do trzymania kciuków, kibicowania i dopingowania. Najlepiej na żywo!
A później będzie najważniejsza dla ciebie impreza w tym roku, do której przede wszystkim trenujesz. To mistrzostwa świata w Bernie. Jak wygląda twój dalszy plan przygotowań? Poza igrzyskami europejskimi planujesz jeszcze jakieś starty czy odpuszczasz już Puchar Świata i przed tobą tylko igrzyska europejskie, a potem mistrzostwa świata?
Tak, to jest właśnie ten drugi wariant. Odpuszczam Puchary Świata. Teraz start tylko w III Igrzyskach Europejskich, a potem mistrzostwa świata. Po igrzyskach zostaje nam równo sześć ostatnich tygodni przygotowań i postaram się skupić już tylko i wyłącznie na trenowaniu, na przysłowiowym zamknięciu się w swojej piwnicy i robieniu formy, bo to jest najważniejszy start. Te mistrzostwa to pierwsza okazja do zdobycia kwalifikacji olimpijskiej. Podsumuję to tak, że do mistrzostw świata zostało mi 70 dni i każdy z tych dni jest bardzo istotny.
A który z celów na tych mistrzostwach jest dla ciebie ważniejszy? Jeden z nich to może być rewanż za brąz na ostatnich mistrzostwach świata w Moskwie. Pamiętam, że rozmawialiśmy świeżo po tych zawodach i byłaś lekko zawiedziona. Ale może bardziej kluczowa będzie dla ciebie kwalifikacja olimpijska, żeby ją mieć i móc już myśleć spokojnie o Paryżu?
To trochę idzie ze sobą w parze, bo żeby zdobyć kwalifikację olimpijską, musisz być pierwszy albo drugi na mistrzostwach świata, więc w Bernie interesuje mnie tylko i wyłącznie ścisły finał. Bieg czwórkowy to będzie dosłownie bieg o bilet do Paryża. A czy chcę rewanżu za Moskwę? Z perspektywy czasu, po tym jak przeanalizowałam później na spokojnie ten start, jestem bardzo wdzięczna za tę przegraną, bo bardzo dużo się z niej nauczyłam. Zajęło mi to trochę czasu, by zrozumieć czemu w ogóle błąd się tam pojawił, czyli czemu odpadłam finalnie od ściany. Teraz już wiem i też wiemy z trenerem w jakim kierunku idziemy. Tak jak mówię - to idzie ze sobą w parze, bo muszę być w ścisłym finale, żeby dostać bilet do Paryża i tego się trzymam. Na tym się skupiam.
Oczywiście nie zakładam takiego scenariusza, ale gdyby tam się nie udało...
...ja też...
...to jaka jest droga do kolejnych kwalifikacji olimpijskich w waszej dyscyplinie?
Wydaje mi się, że kwalifikacje we wspinaniu na czas będą trudniejsze niż same igrzyska. Czasówki to jest taka konkurencja, gdzie wszystko się zmienia dosłownie w ułamek sekundy. Pierwszym punktem kwalifikacji są te mistrzostwa świata, o których mówiłam. Drugimi zawodami są eventy kontynentalne. Każdy kontynent ma swój event kwalifikacyjny - Europa ma swój, Afryka, Azja i Panameryka też. Z każdego takiego eventu kwalifikuje się tylko jedna osoba, czyli zwycięzca. Trzeba wygrać te zawody. Później na podstawie rankingu z 2023 roku będzie zaproszonych 32 zawodników, jeżeli dobrze pamiętam, do udziału w takiej serii kwalifikacyjnej. To będzie kilka edycji zawodów w różnych miejscach, trochę taki mały Puchar Świata. Czołowa piątka zawodników w klasyfikacji generalnej wszystkich zawodów z tej serii dostanie bilet do Paryża. Tak to wygląda w praktyce.
To ile Polek maksymalnie możemy zobaczyć w waszej rywalizacji na igrzyskach?
Każdy kraj ma dwa miejsca. Optymistycznie jest tak, żeby zamknąć kwalifikacje dla Polski w Bernie. Zgarniamy tam po prostu pierwsze, drugie miejsce i dziękuję...
Tego sobie życzymy, oczywiście.
Wiadomo. Druga wersja jest taka i to jest bardzo realna wersja, że jedna awansuje z Berna, a druga wejdzie z tych kwalifikacji europejskich i wtedy też zamykamy już ten temat. Jeśli nie, to kołem ratunkowym będzie ta seria zawodów, która odbędzie się w 2024 roku.
A złoto w Paryżu to jest takie marzenie, po którego realizacji powiesz, że czujesz się już sportowo całkowicie spełniona?
Wiesz co, ja myślę, że nie chciałabym nigdy powiedzieć, że jestem już w pełni spełnionym sportowcem. Chciałabym, żeby zawsze był we mnie ten głód wygrywania i pokonywania kolejnych granic. Na dzień dzisiejszy jest cały czas. Myślę, że głośno nie muszę mówić o celach do Paryża, ale żeby tam osiągnąć moje cele, które sobie założyłam na początku, muszę się zakwalifikować. Przede wszystkim na tym się skupiam. Natomiast wydaje mi się, że zdobycie złotego medalu igrzysk olimpijskich to jest taki sportowy cel całej kariery każdego sportowca, bo już ponad tym nie ma nic. Rzeczywiście, to jest coś, o co każdy z nas walczy i o czym każdy z nas myśli i chce osiągnąć. Po to trenujemy, po to się szykujemy. I czy będę sportowcem kompletnym? Powiem ci po Paryżu. Może coś kolejnego wymyślę, czego jeszcze nie mam, a jeszcze jest kilka rzeczy, których nie mam w tym sporcie. Ja muszę osiągnąć wszystko, by być sportowcem kompletnym.