24-godzinny strajk przeciwko rządowym planom oszczędnościowym zorganizowany przez największe związki zawodowe sparaliżował usługi publiczne w Grecji. Państwowe szpitale obsługuje minimalna liczba personelu, zakłócony jest transport publiczny i ruch w portach. Radio i telewizja nie nadają programów informacyjnych.
Socjalistyczny grecki rząd przygotowuje się do batalii legislacyjnej, by uchwalić kolejne reformy oszczędnościowe, które będą obowiązywały po zakończeniu jego kadencji. W tym miesiącu musi uchwalić program na lata 2012-2015 wart 28 mld euro, w przeciwnym razie nie otrzyma kolejnej transzy pomocy z Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Unii Europejskiej.
Żeby spełnić swoje zobowiązania premier Jeorjos Papandreu złamał obietnicę, że nie będzie nakładał nowych podatków i wprowadził czteroletni program prywatyzacyjny wart 50 mld euro, który wywołał kolejną falę niezadowolenia.
Demonstranci, którzy od 25 maja okupują plac Syntagma (Konstytucji) w Atenach, całą noc grali na bębnach, a rano dołączyli do nich kolejni protestujący, którzy wykrzykiwali pod parlamentem antyrządowe hasła.
Dwie duże demonstracje zorganizowane przez związkowców w centrum stolicy zaczęły się o godz. 9 czasu polskiego.
Protestujący na placu Syntagma zapowiadają również, że planują zablokować wejście do parlamentu zanim po południu rozpocznie się w nim debata na temat kolejnych oszczędności.
Polscy dyplomaci, z którymi rozmawiał reporter RMF FM, dotarli bez problemów do pracy, bo do strajku nie przyłączyli się pracownicy metra. Kursują też autobusy. Stoi za to podmiejska kolej. Trudno więc się dostać na podateńskie lotnisko. Ruch lotniczy odbywa się bez problemów, bo w strajku nie biorą udziału kontrolerzy ruchu. To istotne z punktu widzenia turystyki - kluczowej gałęzi greckiej gospodarki. W portach stoją za to statki i promy.
W Atenach, gdzie mieszka aż połowa Greków, czyli 6 mln osób, chaosu na razie nie ma. Nie jest to jakaś pełna katastrofa, no ale niewątpliwie jest to jedna z większych demonstracji w tym roku - mówi Ewa Flis z polskiej ambasady. Do tego strajku dołączyły się także małe i średnie przedsiębiorstwa. W centrum miasta sklepy w większości są jednak otwarte. Ludzie nie chcą zaciskać pasa i nie godzą się na kolejne podwyżki podatków, ale boją się również utraty pracy. W zależności od tego, jakie kto ma uwarunkowania w pracy, to raczej ludzie starają się dojeżdżać do pracy z tego względu, że jest bardzo wysokie bezrobocie, szczególnie wśród młodych ludzi - tłumaczy Flis.