Audycja Witolda Lazara i Przemysława Skowrona "Misja Specjalna" z dnia 26 stycznia 2001
Plac Świętego Piotra w Watykanie. Tysiące wiernych przybywa na środową audiencję z udziałem Ojca Świętego. Pielgrzymów jest więcej niż zwykle - właśnie mija rocznica objawienia fatimskiego. Jest 13 dzień maja 1981 roku. Wszyscy czekają na Jana Pawła II. Największy rzymski plac zapełnia się nierównomiernie. Najwięcej grup zbiera się w przednich i środkowych sektorach. To właśnie tędy papież ma przejechać i pozdrowić wiernych. Od rana trwa cicha walka o najlepsze miejsca. Każdy chce zobaczyć tak wyjątkową postać z bliska.
Jest gorące majowe popołudnie. Czekającym na nabożeństwo doskwiera duszność. W radiu zapowiedziano ulewny deszcz. Pielgrzymi przybyli z całego świata. Najwięcej jest Hiszpanów, Francuzów, Polaków i Filipińczyków. Jest też kilku Turków.
Wszystko wygląda tak jak zwykle. Na środowy Anioł Pański co tydzień przybywa tysiące wiernych. Od niespełna trzech lat odprawia je papież z Polski - Jan Paweł II. Zwierzchnik Kościoła Katolickiego cieszy się olbrzymią popularnością, zwłaszcza wśród młodych.
Nie inaczej jest tego dnia. Grupy młodzieży głośno skandują imię papieża. Atmosfera powoli robi się napięta. Jest coraz bardziej duszno. Przy takich nabożeństwach zawsze w pogotowiu czekają ekipy reanimacyjne. Zbliża się godzina przyjazdu Ojca Świętego.
Papieskie papamobile powoli wjeżdża na Plac Świętego Piotra. Papież jest w doskonałej formie. Jest jak zawsze uśmiechnięty. Pozdrawia tłum. Nagle zalega cisza. Śmiertelna cisza. Słychać tylko podrywające się w nagłym amoku gołębie.
Zamach na życie Jana Pawła II był nie do pomyślenia. Na coś takiego nikt nie był przygotowany. Nie tylko nie wiedziano jak o tym mówić. Nie było jasne jak o tym myśleć. Na kilka sekund cały świat stanął nad przepaścią. Te sekundy trwały całą wieczność.
Gdy na Placu Świętego Piotra rozległy się strzały nagle zapanowała przerażająca cisza. Ludzie stali w miejscu i patrzyli wokoło osłupiali i zdumieni. Oczy wszystkich szukały papieża. Wierni czuli, że stało się coś złego.
W chwili gdy oddano strzały Jan Paweł II machał ręką do zebranych pielgrzymów. Z jego twarzy zniknął uśmiech a jego miejsce zajęło zdziwienie. Papież chwycił się za brzuch i powoli osunął w ręce swojego sekretarza.
Stan Jana Pawła II był krytyczny. Pierwsza kula trafiła w prawą rękę powyżej łokcia. Druga uderzyła w palec wskazujący i przeszyła brzuch rozszarpując wnętrzności. W niewytłumaczalny sposób zmieniła trajektorię lotu i zamiast przebić kręgosłup przeszła przez bok.
Karabinierzy i strzegący papieża ochroniarze rozbiegli się we wszystkie strony. Zamachowiec był bardzo blisko. Największą przytomnością wykazała się siostra Łucja Giudice. Rzuciła się na stojącego obok niej młodego mężczyznę i powaliła go na ziemię.
Kilka sekund później przewróconego człowieka mocno trzymał jeden z karabinierów. W tłumie rozległy się okrzyki - "Dlaczego to zrobiłeś?". Oczy wszystkich zebranych na Placu Świętego Piotra i na całym świecie patrzyły na młodego Turka. Nazywał się Mehmet Ali Agca.
Watykańskie wydarzenia z 13 maja 1981 roku rozpętały na całym świecie lawinę spekulacji. Od samego początku twierdzono, że w napiętym okresie zimnej wojny usunięcie ze Stolicy Piotrowej papieża Polaka było w interesie zbyt wielu osób. Świadkowie byli zszokowani.
Strzały do Jana Pawła II oddał 23-letni Turek, Mehmet Ali Agca. Od razu przyznał się do zamachu. Jego zeznania były jednak bardzo niespójne. Cały czas przedstawiał różne wersje wydarzeń, które dla włoskiej prokuratury były równie wiarygodne.
Dla jednych Ali Agca był zimnym, perfekcyjnym egzekutorem, a dla innych szaleńcem, który nie wiedział co robi. Młody Turek plątał się w zeznaniach i niezmiennie odwoływał swoje wcześniejsze wyjaśnienia. Z dumą podkreślał swoją przynależność do Szarych Wilków.
Była to działająca w Turcji skrajnie prawicowa organizacja terrorystyczna, która zajmowała się przemytem broni i narkotyków. 20-letni Agca bardzo szybko zdobył sobie uznanie w szeregach tej formacji i stał się jednym z jej liderów. To właśnie jemu w lutym 79 roku powierzono zadanie zamordowania Abdiego Ipekciego, redaktora naczelnego największego tureckiego dziennika "Miliyet". Zadanie wykonał idealnie. Mimo posadzenia w najcięższym więzieniu w Stambule nie zdradził swych towarzyszy.
Najbardziej zaskakujące jest jednak to, że ucieczkę Agcy z więzienia zorganizowały tureckie służby specjalne wierne prawicowym generałom, którzy już w kilka miesięcy później dokonali w Ankarze zamachu stanu i przejęli władzę. Ali Agca miał więc w Turcji bardzo wysoko postawionych przyjaciół.
Było oczywiste, że tak ustosunkowany zamachowiec nie mógł działać sam.
Wina Alego Agcy była bezsporna. Rzymski sąd nie miał żadnych wątpliwości. Młodego Turka skazano na dożywocie. Wyrok miał odbyć w silnie strzeżonym więzieniu w Marino di Tronto. Nie rozwiało to jednak żadnych wątpliwości. Na szczęście Jan Paweł Drugi powrócił do zdrowia.
W roku 1982 na łamach tygodnika "Reader's Digest" ukazał się najważniejszy artykuł w historii tej gazety. Kontrowersyjna amerykańska dziennikarka Claire Sterling ujawniła w sprawie zamachu na papieża tak zwany "trop bułgarski". Rozpętało się prawdziwe piekło.
Wątek błyskawicznie został podchwycony przez rzymską prokuraturę. Dopiero wówczas Ali Agca zaczął z największymi detalami wyjawiać swe powiązania z bułgarskimi służbami specjalnymi. Potwierdził, że zamachu dokonał na zlecenie swoich partnerów z Sofii.
Bułgarskie władze natychmiast zdystansowały się do takiej wersji wydarzeń. Tymczasem cały świat uwierzył w trop bułgarski. Jednak dwóm prokuratorom specjalnym Rosario Prioremu i Antonio Mariniemu nie udało się znaleźć dowodów potwierdzających zeznania Agcy.
Co więcej, włoskie sądy w dwóch kolejnych instancjach zmuszone były uniewinnić trzech oskarżonych bułgarskich dyplomatów i agentów: Siergieja Antonowa, Żelio Wasiliewa i Todora Ajwazowa. W Waszyngtonie i europejskich stolicach obwiniono rzymskie władze o nieudolne prowadzenie śledztwa.
Pomimo zamknięcia dochodzenia bułgarski trop do dzisiaj pozostaje na ustach tysięcy osób na całym świecie. Jednak największym szokiem okazały się zeznania Alego Agcy dotyczące prawdziwych mocodawców zamachu na Jana Pawła II. O udziale radzieckiego KGB w całej sprawie do tej pory obawiano się mówić na głos. Skazany Turek się nie bał. Padło kolejne oskarżenie. Tym razem najcięższe z możliwych.
Od samego początku było oczywiste, że na usunięciu Jana Pawła II najbardziej skorzystałyby władze radzieckie. Papież Polak od niespełna trzech lat w socjalistycznych krajach demokracji ludowej tworzył niebezpieczny dla Moskwy ferment. W dzień zamachu w Polsce zapanowała posępna cisza.
Pielgrzymka Ojca Świętego do ojczyzny w czerwcu 1979 roku potwierdziła tylko, że komunistyczne władze już stale narażone będą na społeczne oznaki nieposłuszeństwa. Nowy Papież był dla władz w całym bloku komunistycznym bardzo niewygodny.
Zarzuty od adresem radzieckich służb specjalnych pojawiły się już w maju 1981 roku. Niemniej to sam Ali Agca przyznał, że działał na polecenie KGB, która współpracowała z bułgarskimi agentami. Wersji tej nie udało się potwierdzić.
Wątek moskiewski powracał w następnych latach. W roku 1990 kolejne rewelacje przyniósł raport czechosłowackich służb specjalnych. Okazało się, że 10 lat wcześniej praskim agentom działającym na polecenie Moskwy udało się umieścić w Pałacu Watykańskim swojego agenta.
Była to żona siostrzeńca sekretarza stanu Stolicy Świętej. W pokojach kardynała Agostino Casarolego udało się jej umieścić podsłuch. Druga osoba w Watykanie była więc stale kontrolowana przez radzieckich i czechosłowackich agentów.
W podobnym tonie wyraził się przed czterema laty były wysoko postawiony pracownik KGB, Wiktor Szejmow. W wywiadzie dla niemieckiej telewizji ZDF przyznał, że zamach na Jana Pawła II został zlecony przez ówczesnego szefa radzieckich służb specjalnych, Jurija Andropowa.
Andropow już w dwa lata po zamachu został pierwszym sekretarzem Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. O ujawnieniu prawdziwej roli KGB nie było nawet mowy.
Zamach na życie Jana Pawła II sprzed 20 lat do dziś pozostaje żywym wspomnieniem. Do dziś emocje towarzyszące temu fatalnemu wydarzeniu są bardzo jaskrawe i nie dają o sobie zapomnieć. Cała sprawa pozostaje jednak bardzo niejasna.
W czerwcu ubiegłego roku Mehmet Ali Agca został ułaskawiony przez prezydenta Republiki Włoskiej. 42-letniego już Turka przewieziono do tureckiego więzienia Kartal, by tam odsiedział swój 9 letni wyrok za zamordowanie Abdiego Ipekciego.
Przed tygodniem sąd w Stambule skazał Agcę na kolejne 7 lat więzienia. Tym razem za handel alkoholem i napady na taksówki pod koniec lat 70-tych. Tymczasem zwracają uwagę bardzo dziwne okoliczności w jakich śmierć poniosły osoby powiązane ze spiskiem na życie papieża.
Abdullah Catli i Ahmet Samet, którzy pomagali Agcy w przygotowaniach do zamachu zostali zamordowani przez nieznanych sprawców. W tajemniczym wypadku zginął także wskazany przez zamachowca Bułgar Todor Ajwazow.
Śmierć dosięgała więc współpracowników Agcy. Jemu samemu nic się nie stało. Do dzisiaj pozostaje zagadką jak przez 20 lat Alemu Agcy udało się ukryć prawdę o wydarzeniach z maja 1981 roku, uzyskać ułaskawienie i nie dać się zabić żadnej organizacji, które dybały na jego życie.
Jeśli bowiem działał on na polecenie obcych służb specjalnych to jego mocodawcom z pewnością musiało zależeć na uciszeniu zamachowca. Tymczasem Agcemu włos nie spadł z głowy. Już nigdy nie dowiemy się, czy Agca jest paranoicznym schizofrenikiem czy genialnym kłamcą.