PIPA i SOPA to dwa najpopularniejsze, choć oceniane negatywnie, skróty w Stanach Zjednoczonych. Zapowiedź wprowadzenia uregulowań prawnych, które mają ograniczyć kradzieże własności intelektualnych wywołały za Oceanem prawdziwą burzę. A ostatnim krzykiem mody stały się koszulki z napisami "STOP SOPA I PIPA", które dostępne są w internecie.
Sprawa nabrała takiego rozgłosu, że amerykańscy politycy w pośpiechu wycofują swoje poparcie dla proponowanych ustaw. A na pytanie o przyszłość internetu odpowiadają bardzo ostrożnie, bo zdali sobie sprawę z tego, że jawne poparcie zmian to polityczne samobójstwo. Takiego problemu amerykańscy politycy nie mieli od dawna. Wszystko dlatego, że znaleźli się w swego rodzaju klinczu. Z jednej strony naciskają na nich miliony zirytowanych Amerykanów, którzy decydują o ich politycznych karierach. Z drugiej firmy działające w show biznesie i wielkie koncerny, którym zależy na wprowadzeniu zmian i które często nie szczędzą dolarów na kampanie wyborcze przychylnych im polityków. Politycy za Oceanem - niemal jak w koszykówce - poprosili o czas.
Autorem jednej z najbardziej znienawidzonych ustaw na świecie jest republikański kongresman Lamar Smith. Zakłada ona wiele obostrzeń, które wprowadzić będą musieli właściciele wyszukiwarek, a także dostawcy internetu. Stąd natychmiast po ogłoszeniu proponowanych zmian pojawiły się głosy, że będzie to oznaczać cenzurę internetu. Uznano, że wielcy tego świata będą mogli dyktować warunki działalności w wolnym, jak dotąd sądzono, internecie. Projekt zakłada ograniczenia reklamowe. Amerykańskie firmy miałyby zakaz reklamowania się na stronach uznawanych za naruszające prawa autorskie. Takie strony miałby być także blokowane i nie mogłyby pojawiać się w wyszukiwarkach.
Eksperci wskazują, że doprowadzi to do cenzury i masowego blokowania stron. Podkreślają także, że nowe przepisy zahamują rozwój internetu i wielu portali. Boją się też, że takie zmiany utrudnią rozwój przedsiębiorczości w Ameryce. Dawno na proponowane zmiany nie było tak negatywnego odzewu. 18 stycznia Wikipedia na 24 godziny wyłączyła swoją angielskojęzyczną wersję. Do protestu w różny sposób przyłączyło się kilkadziesiąt światowych serwisów. Między innymi Reddit, eBay, Yahoo czy Google, który zasłonił swoje logo czarnym prostokątem. Swoje zdanie na temat proponowanych zmian na forach internetowych wyraziły miliony internautów. Szacuje się, że tylko protest Wikipedii utrudnił życie 25 milionom użytkowników.
Według twórców ustawy, SOPA ma chronić branżę filmową, telewizyjną i przemysł muzyczny przed przypadkami piractwa na całym świecie. Firmy od lat domagały się zadbania o ich interesy, bo ponosiły milionowe, o ile nie miliardowe straty. Silne lobby od dawna starało się o zmiany, wpływając w tej sprawie na polityków w Waszyngtonie.
Uzupełnieniem dla SOPA jest PIPA (Protect IP Act). Ustawa zmusi dostawców internetu do odcinania użytkownikom stron, które naruszają prawo. Co więcej, amerykański rząd, a także korporacje, które uznają, że są okradane, będą mogły pozwać właścicieli stron, jeżeli będą się na nich znajdować chronione treści. I to niezależnie od tego, gdzie jest siedziba, czy mieszkanie jej właściciela. Przeciwnicy ustawy wskazują, że to oznacza śmierć Facebooka czy serwisu YouTube. Nie ma się co oszukiwać, każdego dnia trafiają tam materiały chronione prawami autorskimi. Eksperci wskazują, że zablokować będzie można na przykład film nagrany w czasie urodzin dziecka, jeżeli w tle będzie słychać popularną piosenkę. A do sieci trafia przecież cała masa materiałów czy prezentacji, pod które ludzie podkładają np. swój ulubiony utwór. Po wprowadzeniu nowego prawa wszystko to będzie musiało zostać zablokowane, jeżeli poprosi o to właściciel praw.
Wśród przepisów zawartych w ustawach SOPA i PIPA kryje się jedno szczególne zagrożenie dla portali internetowych czy wyszukiwarek. Jeżeli przepisy weszłyby w życie, ich administratorzy mogliby zostać pozwani nawet na umieszczony na ich stronie odnośnik do treści czy materiałów które naruszają prawo. Dana strona mogłaby również zostać całkowicie zablokowana czy nawet pozbawiona funduszy z reklam. Oznacza to w praktyce, że każdy materiał dodany przez użytkownika przed opublikowaniem musiałby najpierw zostać sprawdzony przez administratora serwisu.
Politycy postanowili zastanowić się nad proponowanymi zmianami. Harry Reid, demokratyczny lider w Senacie zapowiedział, że przełoży głosowanie, które pierwotnie zaplanowano na 24 stycznia. Identyczną decyzję podjął autor kontrowersyjnej ustawy. Wysłuchałem uwag krytyków na temat zaproponowanych ustaw antypirackich i poważnie do nich podszedłem - powiedział kongresman Lamar Smith. Dodał, że trzeba wypracować w tej sprawie porozumienie. Zastrzegł jednak, że trzeba rozwiązać problem "jakim są zagraniczni złodzieje, którzy bezprawnie sprzedają amerykańskie produkty w internecie".
W pośpiechu poparcie dla ustaw wycofali też m.in. senatorowie Marco Rubio, Roy Blunt, John Boozman, Chuck Grassley czy Orrin Hatch. Zareagował też Biały Dom. Prezydent Barack Obama powiedział, iż zaproponowana przez Kongres ustawa w obecnym kształcie niesie za sobą niebezpieczeństwo ograniczenia wolności słowa i wprowadzenia cenzury w internecie. Podkreślił, że nie podpisze ustawy, kiedy trafi ona na jego biurko. W tej chwili trwają w tej sprawie polityczne dyskusje. Być może wkrótce poznamy nowe propozycje. Obie ustawy mają silne poparcie twórców, wydawców czy wytwórni. Ich przedstawiciele mówią wprost: "Trzeba ukrócić piractwo internetowe, które kosztuje ich miliardy dolarów".
Badanie "Copy Culture in the US and Germany" z końca ubiegłego roku wskazało, że aż 46 procent dorosłych Amerykanów na przestrzeni ostatnich miesięcy kopiowało z internetu nieautoryzowane filmy, programy telewizyjne, gry czy muzykę. Rekordy bija młodzi. Aż 70 procent mieszkańców Stanów Zjednoczonych w wieku 18-29 lat przyznaje się do piractwa w sieci.