Niemcy chcą przewodzić zjednoczonej Europie, ale są politycznie słabi. Kanclerz Olaf Scholz wzbudza coraz większą irytację w Brukseli. Tkwimy w "Zeitenwende", momencie zwrotnym, ale brak decyzyjności Berlina i pat po wyborach we Francji stają się problemem dla całej Wspólnoty. W próżni przywództwa Polska nieoczekiwanie wyrasta na kraj o najbardziej klarownej i obiecującej wizji.

REKLAMA

"Odwiedź Brukselę, usłyszysz o niemieckiej nieudolności"

Olaf Scholz nie posiada siły, charakteru i zdolności Angeli Merkel - uważa brytyjski "The Economist". Problem w tym, że kanclerz RFN musi teraz mierzyć się z prawdopodobnie największym, katastrofalnym w skutkach błędem swojej poprzedniczki. Gdy w 2014 roku Rosja zaanektowała Krym, kraje Europy Wschodniej z nadzieją spoglądały na Berlin, oczekując, że Niemcy zajmą twarde i zdecydowane stanowisko. Tak się nie stało. Europa pod przywództwem Merkel pozostała wierna polityce "dogadywania się z Moskwą". Skutki tej fatalnej polityki widać dziś, jak na dłoni.

Pod koniec lutego 2022 roku Scholz wygłosił przemówienie w Bundestagu. Rosyjska inwazja na Ukrainę wyznacza "Zeitenwende" i zagraża całemu naszemu powojennemu porządkowi - mówił kanclerz, a tłumaczony jako "punkt zwrotny" termin "Zeitenwende" został wybrany w Niemczech słowem roku.

Scholz wygrał plebiscyt, ale za jego płomienną (i rozsądną w wydźwięku) przemową nie poszła wystarczająca ilość konkretów. Na kontynencie uwierzono mu, gdy obejmując urząd w 2021 roku ogłosił, że "Niemcy mają szczególną odpowiedzialność za Europę". Dziś - pisze "The Economist" - te słowa stają się szczególnie istotne w obliczu politycznego kryzysu we Francji, która długo będzie lizać rany po wyborach parlamentarnych zaordynowanych przez Emmanuela Macrona. Tymczasem realia przerosły kanclerza Niemiec, który "na szczytach przywódców UE przedstawia niemieckie stanowisko i wydaje się zaskoczony, gdy inni nie dostosowują się do niego" - dodaje brytyjski tygodnik, który wprost pisze o zauważonej w Brukseli "niemieckiej nieudolności".

Postawa Niemiec wobec wojny jest ciągle niejasna. Z jednej strony ponad 10 miliardów euro pomocy wojskowej dla Ukrainy, a z drugiej - systematyczne odmowy dla Kijowa najbardziej efektywnych rodzajów uzbrojenia. Najpierw RFN wstrzymywał dostawy czołgów Leopard, teraz broni się wszystkimi siłami przed przekazaniem Ukraińcom rakiet manewrujących Taurus. Jest jasne, że Scholz marzy o pokoju i próbuje do niego dążyć, ale jest to marzenie, które w obecnych warunkach geopolitycznych nie wydaje się możliwe do spełnienia. Przywództwo Berlina w momencie największego kryzysu od czasu zimnej wojny staje się pozbawione strategicznej wizji.

Poza kwestią ukraińską, przed Niemcami maluje się perspektywa zmierzenia z eurosceptycznymi rządami kilku krajów, zmiana polityki rolnej w UE, reforma polityczna Wspólnoty, polegająca na ograniczeniu prawa weta i rywalizacja gospodarcza z Chinami. To bardzo wiele bardzo trudnych spraw, które przerosłyby znacznie sprawniejszych polityków, a co dopiero Scholza.

Macron lubi dużo mówić i mało robić

Francja na poziomie deklaratywnym sprawia wrażenie silnego przeciwnika Rosji. Paryż zapowiedział rozmieszczenie w Ukrainie instruktorów wojskowych oraz przekazanie Kijowowi nieokreślonej liczby samolotów Mirage. Jeżeli te zapowiedzi urzeczywistnią się, będzie to stanowić swoisty zwrot w polityce zagranicznej kraju, który kilka lat wcześniej kreślił strategiczną wizję, obejmującą Rosję jako część "cywilizacji europejskiej". Macron chciał w ten sposób próbować zrównoważyć rosnącą potęgę Chin i niekwestionowaną pozycję Stanów Zjednoczonych - analizuje z kolei Bart M.J. Szewczyk w tekście opublikowanym w Foreign Policy.

Jak jednak Macron zamierza spełnić swoje obietnice z nowym rządem? Pytanie pozostaje na razie bez odpowiedzi, a twarde dane dotyczące francuskiej pomocy dla Kijowa świadczą o tym, że Pałac Elizejski dużo mówi, ale niestety niewiele robi. Francuska pomoc finansowa dla Ukrainy zajmuje dopiero 16. miejsce na liście. Pomoc wojskową wyceniono na ok. 2,69 miliarda euro, co plasuje w rankingu Francję za takimi krajami, jak Dania i Holandia. "Jeśli to ma być europejskie przywództwo, to jest to przywództwo tanie" - pisze Szewczyk.

Nadchodzi czas Polski?

Już w maju 2023 roku amerykański think tank Atlantic Council, analizując expose ówczesnego ministra spraw zagranicznych Polski Zbigniewa Raua wystawiał pozytywną ocenę strategicznej wizji prezentowanej przez Warszawę. Rau sceptycznie podchodził do tezy o niemieckim przywództwie w Europie i nakreślił solidne fundamenty polskiej polityki zagranicznej w obliczu kryzysu: trwały sojusz z USA, opór wobec rosyjskiej agresji, wsparcie dla Ukrainy w jej zwycięstwie i przyszłej integracji z UE. "Polska ma najlepszą szansę od stuleci, aby objąć wpływową, wręcz przywódczą rolę" - komentowała wówczas organizacja.

Ponad rok później rosnącą pozycję Warszawy dostrzegają także inni. Polityka zagraniczna Polski wobec NATO, Rosji i Ukrainy nie uległa zmianie, a wręcz została wzmocniona twardą retoryką prezentowaną choćby przez Radosława Sikorskiego, który często powtarza, że to nie Europa powinna obawiać się Rosji, ale odwrotnie.

"Sikorski przedstawił również innowacyjne propozycje polityczne, takie jak utworzenie całkowicie ochotniczego Legionu Europejskiego, liczącego 5000 żołnierzy. Siły te byłyby upoważnione do misji na mocy konsensusu w Radzie Europejskiej i kontrolowane operacyjnie przez europejskiego dowódcę. Byłyby mobilizowane poza krajowymi kanałami wojskowymi i finansowane z budżetu UE. Co najważniejsze, byłyby możliwe do rozmieszczenia w misjach wysokiego ryzyka" - pisze autor w tekście w FP, argumentując, że takie siły byłyby zdolne do przeciwdziałania np. rosyjskiej Grupie Wagnera w Afryce, co wzmacniałoby interesy Wspólnoty w tym regionie.

W przeciwieństwie do Francji, Polska - zauważa magazyn - potwierdza swoje deklaracje czynami, wydając już teraz 4 proc. PKB na zbrojenia, składając olbrzymie zamówienia na broń w USA i Korei Południowej oraz stanowiąc swoiste spoiwo dla wschodniej części Europy, co spotyka się zresztą z nieudawanym zadowoleniem partnerów z krajów bałtyckich, a także uznaniem w Waszyngtonie.

Polska ożywiła format Trójkąta Weimarskiego, zaangażowała się w format nordycko-bałtycki, a polski MSZ prowadzi ofensywę dyplomatyczną na wszystkich kierunkach - od Brukseli po Chiny. Szewczyk zauważa, że nie ma przypadku w tym, że dwaj ostatni prezydenci Stanów Zjednoczonych (Donald Trump i Joe Biden) wybierali Warszawę jako miejsce swoich głównych przemówień dotyczących Europy.

Amerykański dwumiesięcznik stwierdza z przekonaniem, że w obliczu niezdecydowania Paryża, Berlina i Brukseli, to właśnie Warszawa gwarantuje jasną i stabilną wizję Europy powstrzymującej Rosję. "To przywództwo z konieczności" - konkluduje autor w FP, podkreślając, że zwrot w kierunku polskiego przywództwa na pewno nie jest najgorszą rzeczą, jaką mogą zrobić inne kraje europejskie.