Miała wygrać skrajna prawica, wygrała skrajna lewica. Po wyborach parlamentarnych cała francuska scena polityczna stanęła na głowie. Strategia Emmanuela Macrona odsunęła perspektywę rządów partii Le Pen, ale przyniosła inne problemy. Niedoszły premier z prawicy Jordan Bardella bije się w pierś i mówi, że w II turze popełniono kilka poważnych błędów. We Francji krajobraz jak po bitwie - wielu rannych, łupy mizerne, a zwycięzcy mogą mieć kłopot nawet z wywieszeniem swoich sztandarów.

Pierwsze miejsce w wyborach parlamentarnych we Francji uzyskał szeroki sojusz partii lewicowych, a w nim najlepszy wynik uzyskało ugrupowanie Francja Niezłomna (LFI). Na jej czele stoi Jean-Luc Mélenchon, który właśnie otrzymał mandat społeczny do objęcia stanowiska premiera. Problem w tym, że nikt nie chce, by Mélenchon szefem rządu został.

Francja raczej nie skręci gwałtownie w lewo, bo liderzy głównych partii jasno deklarują - z Mélenchonem w koalicję nie wchodzimy.

Mélenchon, czyli poważny problem zwycięzców

"Mélenchon stanowi problem" - powiedział agencji Reuter, pragnący zachować anonimowość poseł Partii Zielonych. Nic dziwnego. Do lidera LFI przylgnęła łatka zatwardziałego antysemity, wielbiciela rewolucjonistów z Ameryki Południowej i zwolennika centralnego sterowania gospodarką. Znany jest też z ekscentrycznych wystąpień, gdy daje o sobie znać jego potężne ego.

"Ja jestem Republiką" - krzyczał Mélenchon w 2018 roku, gdy śledczy przeszukiwali siedzibę jego partii. Nagranie z parafrazą słów Ludwika XIV ("Państwo to ja") obiegło wówczas sieć i nie przysporzyło politykowi większej rzeszy zwolenników.

Dziś "problem Mélenchona" muszą rozwiązać przywódcy polityczni tzw. frontu republikańskiego - czyli wielkiego ponadpartyjnego sojuszu stworzonego przez Emmanuela Macrona, by zatrzymać zwycięski pochód skrajnej prawicy.

Liderzy francuskiej lewicy, którzy też nie patrzą na Mélenchona szczególnie entuzjastycznie, spotkali się już, by omówić, kto powinien zastąpić ustępującego premiera Gabriela Attala. Ten ostatni złożył rezygnację na ręce prezydenta, ale głowa państwa jej nie przyjęła. Attal pozostanie na stanowisku jako premier tymczasowy. Tymczasem przywódca Francji Niezłomnej określił wyniki wyborów jako "druzgocące oskarżenie wobec rządu Macrona" i dodał, że prezydent musi zaprosić lewicową koalicję do rządzenia krajem. Równocześnie przeciwnicy Mélenchona konsekwentnie przypominają, że w żadne układy ze skrajnie lewicowym politykiem nie zamierzają wchodzić.

Wiarygodność naszego kraju może zostać nadszarpnięta, a centrowe siły polityczne muszą bezkompromisowo zawrzeć porozumienie w celu ustabilizowania sytuacji politycznej, ale bez Francji Niezłomnej i Zjednoczenia Narodowego - przekazał cytowany przez Reutera były premier Edouard Philippe.

Arthur Delaporte, poseł Partii Socjalistycznej podkreśla z kolei, że Mélenchon jest problem o tyle, że przyczynia się do pogłębiania podziałów. Wierzy jednak, że w sensie politycznym uda się tę sprawę rozwiązać stosunkowo szybko: Mélenchon nie zostanie premierem - deklaruje Delaporte. Pytanie tylko, jak na taką decyzję frontu republikańskiego zareaguje samo LFI.

Zgniłe jabłka Bardelli

O ile w przemówieniu po wyborach Marine Le Pen ogłosiła, że ostateczne zwycięstwo skrajnie prawicowego Zjednoczenia Narodowego zostało jedynie "odroczone", o tyle bardziej krytyczny był w analizie wyborczej porażki współlider partii ZN Jordan Bardella.

Młody polityk i niedoszły premier Francji zaatakował po wyborach Macrona, oskarżając go o "rzucenie kraju w objęcia skrajnej lewicy", a sam front republikański nazwał "sojuszem hańby".

Z drugiej strony Bardella zauważył, że w wyborach jego partia popełniła ewidentne błędy, zapraszając do kandydowania m.in. wyznawców teorii spiskowych, w których szczepionki przeciw Covid określano jako "rakotwórcze", czy prawicowych radykałów, twierdzących, że "Afryka dokonuje inwazji na Francję" i przyrównania tego do ataku pasożytów.

Wśród 577 nominowanych pojawiły się błędy w obsadzie, co odcisnęło negatywne piętno na całym naszym wizerunku. Ten zły wizerunek nie odpowiadał moim wartościom, przekonaniom, które wyznaję i mojej linii politycznej - ogłosił Bardella, wzywając jednocześnie swoich wyborców do nie zniechęcania się i wytrzymania z poparciem do wyborów prezydenckich, które odbędą się w roku 2027.

Obrazu mizerii w Zjednoczeniu Narodowym dopełnia fakt, że dymisję złożył szef kampanii partii, Gilles Pennelle. Chociaż ZN twierdzi, że zmiana była planowana od początku, jest jasne, że zaledwie trzecie miejsce w wyborach parlamentarnych obciąża konto Pennelle'a.

Bardella dolewa oliwy do ognia zaznaczając, że francuską legislację może czekać paraliż. Panuje atmosfera niepewności, a w ciągu najbliższego roku, według konstytucji prezydent nie będzie mógł rozwiązać Zgromadzenia Narodowego. Nie wiem, co będzie się działo w ciągu najbliższych kilku miesięcy - podkreślił.