Obserwujemy dziś przełom, który lekko tylko posuwa do przodu kwestię powołania większościowego rządu. Parafowanie umowy koalicyjnej KO, Trzeciej Drogi i Nowej Lewicy wciąż jest jedynie deklaracją woli rządzenia, podobną do chęci stworzenia rządu przez PiS. Praktycznie zaś jeszcze przez kilka tygodni nie wydarzy się ani jedno, ani drugie.
Liderzy KO, Polski 2050, PSL i Nowej Lewicy ceremonialnie zamykają dziś uzgodnienia, dotyczące podstawowych zamiarów i podziału odpowiedzialności w rządzie, który zamierzają stworzyć. Robią to jednak ze sporym wyprzedzeniem, które wcale nie jest wymagane.
Po pierwsze - poza oczekiwaniami wyborców i własną potrzebą sformalizowania zasad współpracy nic ich do tego nie zmusza. Ich pora nadejdzie dopiero w tzw. drugim kroku konstytucyjnej procedury tworzenia rządu, nie z inicjatywy prezydenta, ale z woli sejmowej większości.
Po drugie - mimowolnie wpisują się w scenariusz zręcznie suflowany im przez prezydenta, który po powyborczych konsultacjach wyraźnie suflował zawarcie formalnej koalicji, co mogłoby go teoretycznie przekonać do powierzenia misji tworzenia rządu im, a nie politykowi PiS.
Po trzecie wreszcie - Andrzej Duda także zadziałał z wyprzedzeniem, i zapowiedział oddanie inicjatywy w ręce Mateusza Morawieckiego, nie czekając na żadną umowę koalicyjną, ani nawet na formalnie właściwy na to moment - pierwsze posiedzenie nowego Sejmu i złożenie dymisji rządu. Po tej decyzji prezydenta realizowanie jego oczekiwań wydaje się u koalicjantów krokiem zbędnym.
Można zrozumieć wewnętrzną potrzebę zawarcia przez KO, Trzecią Drogę i Lewicę formalnej umowy, choć tę sprawę mogliby pewnie rozegrać inaczej. Na pewno jednak nie robią fałszywego kroku, jakim byłoby ogłaszanie dziś uzgodnionego już składu przyszłego rządu. Takiej potrzeby także jeszcze nie ma. Co więcej - przyniosłoby to koalicji zapewne więcej szkód niż pożytku.
Najoczywistszy powód podaje uzgodniony już kandydat na stanowisko marszałka Sejmu, lider Polski 2050:
Szymon Hołownia nie kryje też, że w planach warto uwzględnić zdanie prezydenta: Jeżeli on uważa, że rząd powinien stworzyć Mateusz Morawiecki, to niech Mateusz Morawiecki pokaże swoją umowę koalicyjną i swój rząd. My jesteśmy gotowi - dodał.
O ile ostatnie słowa Hołowni mają zapewne pokrycie w faktach, o tyle kompletnie w proszku są poczynania strony przeciwnej.
Mateusz Morawiecki mimo ogólnikowych twierdzeń o prowadzeniu jakichś rozmów wciąż nie podjął żadnej istotnej inicjatywy dla zgromadzenia sejmowej większości. Oficjalnie politycy PiS zapowiadają ich podjęcie dopiero po oficjalnym otrzymaniu misji stworzenia gabinetu, a to może i zapewne potrwa tyle, na ile pozwalają terminy konstytucyjne.
Procedura tzw. pierwszego kroku zacznie się w poniedziałek, złożeniem przez premiera dymisji przed Sejmem. Prezydent powierzy Morawieckiemu zarówno pełnienie obowiązków premiera do czasu powołania nowego rządu, jak misję jego tworzenia.
Prezydent ma następnie 14 dni na powołanie szefa rządu z pozostałymi jego członkami i odebranie przysięgi od nowo powołanej Rady Ministrów - termin na to upływa więc 27 listopada. Kolejnych 14 dni po powołaniu premier ma przedstawić program działania rządu (expose) i złożyć wniosek o wotum zaufania ze strony Sejmu - to może nastąpić najpóźniej 11 grudnia.
Dopiero jeśli kolejny rząd Mateusza Morawieckiego nie zdobędzie zaufania Sejmu, albo on sam wcześniej zrezygnuje z misji - przyjdzie czas na to, co już teraz robią KO, Polska 2050, PSL i Nowa Lewica. Dopiero wtedy więc przyjdzie czas na wyłożenie na stół składu i zamiarów rządu KO, 3D i Lewicy.
Sejm po prostu nad tym przedłożeniem głosuje (to forma udzielenia wotum zaufania) - i jeśli rząd zdobywa większość prezydent ma go tylko zaprzysiąc.
Wszystko może się odbyć sprawnie i nawet jednego dnia. Od tego dnia może nas jednak dzielić nawet miesiąc.