Już po pierwszej prowokacji rosyjskich youtuberów w Kancelarii Prezydenta RP powstała konkretna instrukcja i procedura weryfikacji rozmówców. To jednak nie zapobiegło wpadce Andrzeja Dudy z rozmową z fałszywym Emmanuelem Macronem. „Gazeta Wyborcza” podaje nieoficjalnie, że gdy prezydent rozmawiał z Rosjanami, byli przy nim szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego Jacek Siewiera i Jakub Kumoch, szef biura międzynarodowego w kancelarii prezydenta.
Wiemy coraz więcej o okolicznościach rozmowy prezydenta Andrzeja Dudy z rosyjskimi youtuberami, którzy podawali się za Emmanuela Macrona. W dniu, w którym doszło do eksplozji rakiety w Przewodowie, wielu światowych liderów próbowało skontaktować się z polskim prezydentem. Większość z nich dzwoniła z Bali, gdzie odbywał się szczyt G7.
Według "Gazety Wyborczej", która powołuje się na źródła w Kancelarii Prezydenta RP, Rosjanie mieli zadzwonić do Pałacu Prezydenckiego po tym, jak zakończyła się rozmowa Dudy z kanclerzem Niemiec Olafem Scholzem. W czasie konwersacji Scholz miał mówić Dudzie, że Emmanuel Macron jest zaniepokojony sytuacją w Przewodowie i chciałby się dowiedzieć, jak wygląda sytuacja. To mogło uśpić czujność pracowników kancelarii. Możliwe, że służby rosyjskie podsłuchiwały, co dzieje się na Bali i dlatego dzwoniąc do Warszawy, Rosjanie zdecydowali się na to, by udawać Macrona.
Źródło "GW" twierdził, że prezydent rozpoznał, że nie rozmawia z Macronem, ale połączenie telefoniczne było słabej jakości (youtubowa wersja nagrania miała zostać oczyszczona z zakłóceń). Zła jakość połączenia pojawiła się też przy rozmowie z Joe Bidenem.
Polski MSZ w trakcie trwania rozmowy z fałszywym Macronem miał otrzymać polecenie sprawdzenia u doradcy francuskiego prezydenta, czy to on dzwoni do Dudy. "Doradca odpowiedział, że prezydent Macron ‘chce się połączyć albo że łączy się z prezydentem Dudą’" - czytamy w "GW". Wtedy mogło dojść do nieporozumienia, bo prezydent Macron faktycznie w tym samym momencie chciał się skontaktować z Dudą.
Obok prezydenta w czasie rozmowy z Rosjanami mieli być szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego Jacek Siewiera i Jakub Kumoch, szef biura międzynarodowego w kancelarii prezydenta.
Źródło w Pałacu Prezydenckim twierdzą, że tego samego dnia osoba podszywająca się za prezydenta Łotwy próbowała rozmawiać z sekretarzem generalnym NATO Jensem Stoltenbergiem, a fałszywy prezydent Duda próbował rozmawiać z prezydentem Estonii. Na dodatek, dziwne maile pochodząco rzekomo od premiera Wielkiej Brytanii Rishiego Sunaka miały trafić do premiera Mateusza Morawieckiego.
Uniemożliwić taką sytuację, jak ta, która wydarzyła się w zeszłym tygodniu, miała specjalna procedura wdrożona w Kancelarii Prezydenta RP. Zdecydowano się na jej wdrożenie po ty, jak youtuberzy z Rosji po raz pierwszy wkręcili Andrzeja Dudę. Wówczas jeden z nich podawał się za szefa NATO Jensa Stoltenberga - informuje reporter RMF FM Roch Kowalski.
Na czym polegały te środki ostrożności? Najczęściej tego typu połączenia są ustalane z odpowiednim wyprzedzeniem. Zanim jeszcze dojdzie do rozmowy liderów, pracownicy kancelarii powinni potwierdzić taki zamiar, kontaktując się z konkretnym ministerstwem lub w ostateczności z ambasadą danego państwa. Taka weryfikacja może się odbywać zarówno telefonicznie, jak i mailowo z zaufanych i sprawdzonych rządowych domen.
W poprzedni wtorek, kiedy doszło do skutecznej prowokacji Rosjan, sytuacja - jak przekonuje Kancelaria Prezydenta RP - była nadzwyczajna. Współpracownicy twierdzą, że odpowiedzialna za wpadkę jest jedna osoba. W tej chwili toczy się postępowanie sprawdzające.
Te tłumaczenia nie przekonują byłego prezydenta Polski. W programie 7 pytań o 7:07 Bronisław Komorowski stwierdził, że sprawa jest poważna.
Szkoda, że się nie uczy na swoich własnych bolesnych doświadczeniach, bo chyba w 2020 roku, te same zresztą osoby, skutecznie dostały się do niego telefonicznie. I rozmawiały chyba jako sekretarz generalny ONZ. Recydywa najbardziej niepokoi, bo okazuje się, że albo w ogóle nie wdrożono żadnych procedur, które by chroniły kancelarię. Albo po prostu ktoś zlekceważył te procedury, które gdzieś tam, mam nadzieję, były - stwierdził Komorowski.
Dodał też, że w czasie, gdy był prezydentem, oszuści też próbowali dotrzeć do Pałacu Prezydenckiego. Za moich czasów była próba podjęta dostania się bezpośrednio, właśnie na zasadzie podszywania się pod kogoś. I dwa razy była nieudana z tej prostej przyczyny, że zadziałały procedury - mówił były prezydent.
Na czym polegają te procedury? Minister zajmujący się sprawami zagranicznymi dostaje natychmiast sygnał, że jest jakiś telefon zagraniczny i do niego należy także wywołanie procedur wewnętrznych, to znaczy poinformowania - wtedy - Biura Ochrony Rządu, które też zajmuje się ochroną tajemnicy w Pałacu Prezydenckim, przy okazji rozmów zewnętrznych. A jeśli są jakiekolwiek wątpliwości, co do sposobu kontaktowania się zagranicznego rozmówcy, a są też tu normy, których brak powinien zwrócić uwagę, to się sprawdza u rozmówcy. Nigdy nie jest tak, nie było przynajmniej, że ktoś mógłby się bezpośrednio dostać do prezydenta mówiąc, że jest, nie wiem, papieżem, że jest prezydentem czy kimkolwiek innym. Tylko zawsze się mówi, a jeżeli to jest sprawa nagła, to się zawsze mówi w ten sposób: proszę pana, proszę pani, oddzwonimy, proszę chwilę poczekać, sprawdzimy czy pan prezydent ma czas - tłumaczył Komorowski.