Nawet po kilku dniach obrad w nowym Sejmie daje się zauważyć wprowadzenie istotnych zmian, organizujących pracę bardziej efektywnie i w zgodzie z zapomnianymi na kilka lat zasadami. Tempo wydarzeń nie zawsze pozwala to odnotować, zmiany warto jednak zauważyć.
Najwidoczniejszym i powszechnie dostrzeżonym znakiem tego, że nowy Sejm znacznie się różni od poprzedniego, jest zniknięcie barierek, odgradzających kompleks budynków parlamentarnych od otoczenia.
Wewnętrznie dostrzec można zniesienie blokad, dotyczących dostępu do sporej części budynków i np. tzw. korytarza marszałkowskiego. Przywrócono tym podstawową funkcję korytarzy, przez architektów uznawanych zwykle za tzw. ciągi komunikacyjne, służące do przemieszczania się między pomieszczeniami. Marszałkowie Sejmu opinii w tej sprawie nie podzielali, korytarze traktując raczej jako przestrzeń, służącą tylko wybranym, a nie np. wszystkim. Nie te jednak zmiany mają kluczowy wpływ na funkcjonowanie Sejmu jako instytucji.
Istota znaczenia zauważalnych zmian w pracy Sejmu polega na tym, że nowe zasady wcale nie są nowe, tylko po prostu ponownie zaczęły być stosowane.
Warto np. zauważyć, że sejmowe komisje nie zbierają się w czasie obrad plenarnych całego Sejmu. Poza uzasadnionymi, nielicznymi wyjątkami. To zaś ma kluczowe znaczenie dla efektywności działania posłów.
Dotąd Sejm zbierał się zwykle na 3 dni co dwa tygodnie, i w tym czasie odbywało się wszystko naraz. Na sali głównej debata, a we wszystkich dostępnych salach w Sejmie równolegle obradowały komisje. Na porządku dziennym więc był widok posłów biegających z papierami między jedną a drugą komisją i salą plenarną. Po tym zaś następowało 11 dni, kiedy cały kompleks budynków sejmowych świecił pustkami.
To się najwyraźniej właśnie zmienia, a Sejm może zacząć efektywniej działać także między posiedzeniami. Warto dodać, że marszałek Sejmu może nie wyrażać zgody na posiedzenia komisji w czasie obrad całej izby. Korzystał z tego prawa marszałek Józef Zych, gotowość do korzystania z niego wyraźnie wynika także z zapowiedzi marszałka Szymona Hołowni.
Jeśli z regulaminu wynika termin 3 czy 7 dni na doręczenie posłom projektu przed jego omawianiem, nie omawiamy go natychmiast po wpłynięciu, ale doręczamy i omawiamy nie wcześniej niż po trzech dniach.
Potrzebna jest opinia Biura Legislacyjnego, bo projekt jest skomplikowany? Nie zwołujemy komisji, żeby go pytaniem legislatorów już na sali jeszcze bardziej skomplikować, tylko kierujemy do Biura Legislacyjnego i Biura Analiz Sejmowych, czekamy na opinię, przekazujemy ją posłom, dajemy czas na przeczytanie - i dopiero wtedy nad nim pracujemy.
Projekt ma istotny wpływ na jakąś grupę obywateli, przedsiębiorców? Konsultujemy, kierujemy go do reprezentacji tych tzw. interesariuszy (Krajowej Izby, stowarzyszenia, związków zawodowych, zrzeszenia), czekamy co odpiszą, czytamy - i dopiero wtedy - się za to bierzemy.
Proste? Proste, ale przez kilka ostatnich lat wyrosło całe pokolenie odbiorców (ale i dziennikarzy), którzy nigdy się z takimi obyczajami nie spotkali. Nie widzieli jak to może działać, bo przywykli do pracy na chybcika, na kolanie, z dokumentami, które posłowie zobaczyli dopiero idąc na posiedzenie, na którym nad nimi głosują.
To właśnie zjawisko objawiło się także wczoraj, kiedy część obserwatorów była przekonana, że komisje śledcze będą powołane tego samego dnia, kiedy doszło tylko do tzw. pierwszego czytania projektów w tych sprawach. Mało komu przyszło wtedy do głowy sprawdzenie, jak wygląda i ile trwa procedura. I był zawód, że to nie będzie tak jak myślało wielu z nich - że wczoraj projekt, a dziś już decyzja, powołanie, wybór składu itd.
Zauważalne było też porządkowanie tego, co się dzieje w czasie obrad. Wszyscy pamiętają próbę zagadania Sejmu przez kolejno zgłaszających się ministrów, którzy mają według regulaminu prawo zabierania głosu na żądanie. Marszałek dał sobie z tym jednak radę, ograniczając czas wystąpień ministrów do 3 minut, a do zrezygnowania z wystąpienia przekonał jakoś samego wicepremiera wtedy, Jarosława Kaczyńskiego. Ministrowie ostatecznie odpuścili.
Co ciekawe zresztą, także Senat przyjął właśnie zmiany w swoim regulaminie, żeby ministerialne gadulstwo na żądanie ograniczyć.
Pierwsza z tych zmian dotyczy udzielenia przez Marszałka głosu poza kolejnością mówców - wyjaśniał precyzowanie przepisu senator Sławomir Rybicki. Chodzi o bezpośrednie wskazanie, które podmioty oraz w jakich okolicznościach mogą zabrać głos w tym trybie, oraz ograniczenie przedmiotu wypowiedzi do spraw objętych zakresem działania danego resortu - stwierdził.
Upraszczając więc - poza kolejnością i "na żądanie" także marszałek Senatu ma bez szemrania oddać głos prezydentowi, marszałkowi Sejmu, premierowi i prezesowi NIK. Ale już ministrowi - nie zawsze, bo np. nie w sprawach wyborów personalnych, dokonywanych przez Senat i tylko na temat, dotyczący jego resortu. I to może być problem np. dla ministrów bez teki, bo jak nie ma resortu, to nie ma i tematu do wypowiedzi poza kolejnością mówców.
Wygląda na to, że praca obu izb parlamentu zaczyna być organizowana w oparciu o zapomniane, choć oczywiste, a często też wymagane regulaminami, choć ignorowane zasady.
Mówiąc kolokwialnie, nowy parlament właśnie się ogarnia. Opisanych wyżej zmian raczej nie widać, jednak to one mają największy wpływ na efektywność działań Sejmu i Senatu.