Dzisiejsze zaprzysiężenie rządu Mateusza Morawieckiego przebiega dokładnie według harmonogramu przewidzianego już kilka tygodni temu. Ciąg wydarzeń niepowstrzymanie prowadzi do problemu, którego rowiązaniem może być zaprzysiężenie rządu Donalda Tuska w rocznicę wprowadzenia stanu wojennego. Jeśli tak się stanie, to za sprawą działań prezydenta Andrzeja Dudy.
Dla części Polaków 13 grudnia jest terminem takim jak każdy inny. Dla wielu, zwłaszcza starszych, tak jednak nie jest, bo rocznica wprowadzenia stanu wojennego ma szczególne znaczenie. Jest datą bardzo nośną i budzącą potężnie negatywne skojarzenia, których nie uchyliło nawet zamknięcie negocjacji akcesyjnych z UE, które nastąpiło w 2002 roku także 13 grudnia. Zaprzysięganie nowego rządu akurat 13 grudnia wygląda dla nich co najmniej na złośliwość.
Oznaczające przejęcie władzy ślubowanie nowego rządu 13 grudnia daje na przykład odchodzącej właśnie w przeszłość propagandzie wciąż jeszcze rządzącej Zjednoczonej Prawicy paliwo, dzięki któremu gabinet Tuska będzie można nazywać "rządem 13 grudnia". Łatwo też sobie wyobrazić niewyszukane zabiegi oparte na skojarzeniu, memy z wizerunkiem nowego premiera w ciemnych okularach, mundurze itp. To może być początek kolejnego mitu założycielskiego obecnej już opozycji, opartego na złych skojarzeniach. Okazja do tego jest dość oczywista i wielu ludzi podejrzewa, że ten, zadawałoby się wydumany problem, wcale nie jest przypadkiem.
Tak się jakoś złożyło, że akurat 11 grudnia, kiedy prawdopodobnie zakończy się działanie "dwutygodniowego rządu" Mateusza Morawieckiego, prezydent Andrzej Duda ma składać dawno zapowiadaną wizytę w Szwajcarii. Wrócić do kraju ma dopiero późnym wieczorem 12 grudnia, więc wolny dzień, kiedy mogłoby się odbyć zaprzysiężenie rządu, powstającego w tzw. drugim kroku, będzie miał dopiero 13. Można powiedzieć niefortunny zbieg okoliczności.
Sęk jednak w tym, że nie wyszło "samo". Jak by na to nie spojrzeć, to Andrzej Duda swoimi decyzjami spowodował nazwijmy to niezręczną kolizję historycznej dla wielu Polaków historycznej rocznicy z datą powołania rządu na przyszłość. Przypomnę - to prezydent wyznaczył termin pierwszego posiedzenia nowego Sejmu na ostatni możliwy dzień, poniedziałek 13 listopada. To zaś dzień pierwszego posiedzenia nowego Sejmu określa maksymalne terminy na kolejne kroki przy powoływaniu rządu w tzw. pierwszym kroku; 27 listopada (dziś) na podanie jego składu, a potem11 grudnia na expose i ew. głosowanie nad wotum zaufania. Mówiliśmy o tym i podawaliśmy te daty jeszcze przed posiedzeniem Sejmu, spodziewając się pełnego, do ostatniego dnia ich wykorzystania przez Mateusza Morawieckiego. I tak się właśnie dzieje.
I to nawet kilka tysięcy lat temu. Co przy tym istotne - to nie są terminy, nad którymi panuje prezydent - premier ma z mocy Konstytucji 14 dni na każde kolejne działanie i nie można mu ich skrócić. A premier też umie liczyć i wie, do kiedy i na co ma czas. Jeśli z niego skorzysta - ten dziwny zbieg okoliczności może doprowadzić do zaprzysiężenia jego następcy właśnie 13 grudnia.
Tak się jakoś składa, że premier Morawiecki skończy swoją misję 11 grudnia, a Andrzej Duda akurat wtedy poleci do Szwajcarii. Sęk jednak w tym, że ten wyjazd do Szwajcarii też nie zaplanował się prezydentowi sam. Andrzej Duda wiedział, jak wygląda kalendarz, podobnie jak premier i już kilka tysięcy lat temu Majowie. Zaplanował jednak wyjazd tak jakoś niefortunnie i nawet upływ konstytucyjnego terminu nie skłania go na razie do zmiany planów.
A przecież bez niego samolot do Genewy nie poleci, bo to on jest prezydentem. Także szanujący prawo i obyczaje Szwajcarzy raczej nie będą mieli żalu o kilka godzin czy dzień przesunięcia tak niezręcznie, jak się okazało, wypadającej wizyty.
Przykro to stwierdzić, ale przeciąganie się powołania nowego rządu nie tylko o prawie dwa miesiące od wyborów, ale jeszcze dodatkowe dni nie powinno być dla prezydenta wydarzeniem zaskakującym.
Jeśli chce się go uniknąć, nie jest też ani przesądzone, ani nieuchronne.