Kilka dni po odkryciu w nowym Sejmie dwóch większości nastąpił kolejny zwrot w sposobie przedstawiania tego, co przed nami; rzecznik rządu oświadczył, że rozmowy PiS nt. koalicji z posłami innych partii mogą się rozpocząć, kiedy prezydent zdecyduje się na powierzenie misji tworzenia rządu Mateuszowi Morawieckiemu. Pytanie, czy pomysł rządzących jest poważniejszy niż ogłoszony przez opozycję, czy właśnie kompletnie niepoważny?
Pytanie wydaje się zasadne, bo skoro prezydent ma "na stole" dwie oferty, które uznał za poważne, to jeśli jednej z nich wytyka brak dołączonej umowy koalicyjnej autorów i nazwisk kandydatów na ministrów, to podobnych oczekiwań należy się chyba spodziewać także wobec autorów tej drugiej? Nawet jeśli opiera się na "założeniu" zebrania większości w Sejmie. A może właśnie dlatego nawet bardziej.
Oczekiwanie nie jest pozbawione sensu, bo nawet wchodzący w skład koalicji Zjednoczonej Prawicy posłowie Suwerennej Polski twierdzą, że i oni nie mają ws. poparcia dla Mateusza Morawieckiego uzgodnień koalicyjnych, a co więcej - niemal wprost zapowiadają, że obecnego premiera nie poprą.
Oczekiwanie wyjaśnień wydaje się także zrozumiałe, jeśli sobie przypomnimy, że jeden z liderów PiS Ryszard Terlecki oświadczył kilka dni temu, że "niestety Mariusz Błaszczak przestaje być ministrem obrony narodowej, ale będzie znakomitym szefem klubu PiS".
Ta zapowiedź dobitnie świadczy o tym, że nie wchodzi w grę przedstawienie Sejmowi przez premiera Morawieckiego nowego rządu w obecnym składzie. Po pierwsze zastąpić trzeba w nim będzie Mariusza Błaszczaka, a przecież nie jest też jasne czy w rządzie zechciałby nadal zasiadać prezes Kaczyński i w końcu - jakie funkcje miałyby być powierzone przez Morawieckiego przyszłym "założonym" koalicjantom. Kimkolwiek mieliby być - trudno uwierzyć, że zechcą zdradzić rodzime ugrupowania opozycyjne i wesprzeć zwalczany przez siebie rząd tak zupełnie za darmo.
Koncepcja, którą wyłożył dziś rzecznik rządu - najpierw misja stworzenia gabinetu, a dopiero potem tworzenie koalicji - bardzo wyraźnie nie spełnia też oczekiwań prezydenta. Zawiera podstawową usterkę, dotyczącą chronologii wydarzeń; Andrzej Duda jasno wyraził chęć poznania składu większościowej koalicji PRZED, a nie PO powierzeniu jej przedstawicielom misji tworzenia rządu. Trudno uznać, że umknęło to szefowi rządu, który sam przecież rozmawiał z prezydentem i zna jego oczekiwania.
Pytanie, czy jesteśmy poważni, zdaje się więc nabierać mocy.