Czołgi, które Ukrainie obiecały w środę władze Niemiec i Stanów Zjednoczonych, znacząco wzmocnią potencjał militarny tego kraju, ale raczej nie wystarczą jeszcze do pokonania Rosji i zapewne potrzebować ona będzie też samolotów - komentują w brytyjskich mediach eksperci.
Analityk Międzynarodowego Instytutu Studiów Strategicznych (IISS) Franz-Stefan Gady na łamach "Financial Times" zwraca uwagę, że w czasie toczącej się w Niemczech debaty na temat tego, czy przekazać Ukrainie czołgi Leopard 2, zaczęto przeceniać ich znaczenie na polu bitwy, gdyż to nie same czołgi wygrywają wojny.
"Zarówno (kanclerz Olaf) Scholz, jak i wspomniani komentatorzy (mówiący, że Leopardy są kluczem do zwycięstwa - PAP) przecenili wpływ poszczególnych elementów wyposażenia na przebieg wojny. Siła militarna nie zależy od jednej platformy - opiera się na strukturze wojska, doktrynie, logistyce i zaopatrzeniu oraz czynnikach niematerialnych, takich jak morale, szkolenie i przywództwo. Ta skumulowana całość jest trudna do zmierzenia" - pisze.
Jak wyjaśnia, w przypadku Leopardów, skuteczność na polu walki będzie w dużej mierze zależała od zdolności Ukrainy do prowadzenia tzw. operacji połączonych, gdzie mocne strony jednej platformy lub systemów uzbrojenia uzupełniają mocne i słabe strony innej. Wskazuje, że Leopardy 2 najlepiej byłoby rozmieścić obok opancerzonych wozów bojowych piechoty, artylerii samobieżnej, systemów obrony powietrznej i wojny elektronicznej, a to można osiągnąć jedynie poprzez intensywne szkolenia, zmiany w doktrynie oraz stały dopływ zachodniej broni i amunicji.
"Ukraina wykorzystuje obecnie swoją flotę sowieckich czołgów podstawowych raczej w misjach wsparcia ogniem pośrednim niż w walce czołgów przeciw czołgom. Aby w pełni wykorzystać Leoparda 2 (który ma lepsze opancerzenie i celniejsze działa niż rosyjskie czołgi), Kijów musiałby opracować nową strategię działań ofensywnych" - zauważa Gady. Dodaje też, że czołgi nie są ostatnim dużym pakietem uzbrojenia, którego Ukraina będzie potrzebowała od Zachodu, bo kolejnym mogą być załogowe samoloty bojowe.
Podobnego zdania jest też Greg Bagwell, marszałek w stanie spoczynku Królewskich Sił Powietrznych (RAF). "Istnieje aksjomat wojskowy, że tylko armie mogą zająć i utrzymać teren. Prawdą jest również, że armie nie zajmują i nie utrzymują długo terenu bez wsparcia lotniczego. Wraz z wiadomością, że sojusznicy wysyłają na Ukrainę nowoczesne czołgi, jeszcze pilniejsze jest wysłanie samolotów, o które Kijów prosił od wczesnych faz tej wojny" - pisze w "Daily Telegraph".
Wskazuje, że dotychczasowy, fragmentaryczny i powolny, transfer uzbrojenia dla Ukrainy jest raczej strategią, by ona nie przegrała, podczas gdy celem wojny powinno być to, aby wygrała, a to oznacza przywrócenie jej integralności terytorialnej, ale też wzmocnienie jej na tyle, by była w stanie odeprzeć ewentualne przyszłe agresje.
"Kiedy to zrozumiemy, staje się oczywiste, że Ukraina potrzebuje samolotów bojowych o wystarczających możliwościach, w odpowiedniej ilości, z bezpiecznym łańcuchem dostaw. Potrzebuje również samolotów, które można szybko zintegrować przy minimalnym wsparciu. Nie umniejszam wysiłku, jaki trzeba włożyć, aby to osiągnąć, ale Ukraińcy już pokazali, że są niezwykle zdolni do adaptacji i wierzę, że tak będzie nadal. Dopasowując popyt do podaży, uważam, że F-16 jest zdecydowanie najsilniejszym kandydatem do dozbrojenia ukraińskich sił powietrznych" - przekonuje Bagwell.
"Być może nawet ważniejsze jest to, że przekazanie samolotów bojowych będzie jeszcze mocniejszym sygnałem dla Rosji, że tej wojny nie może wygrać. Nigdy" - konkluduje.
Na to, że czołgi same nie wygrają wojny i niedługo należy się spodziewać nowej, trudnej dla jedności Zachodu debaty - tym razem o samolotach, wskazuje też zajmujący się tematyką obronności publicysta dziennika "Guardian" Dan Sabbagh. "Politycznie jedność Zachodu jest kluczowa. Zachód może nie walczy bezpośrednio na Ukrainie, ale nie może sobie pozwolić na przegraną wojnę. Jeśli Rosja będzie w stanie utrzymać się na piątej części Ukrainy, którą zdobyła do 2023 roku, pewność siebie Kremla, rządzącego teraz największym na świecie państwem bandyckim, będzie tylko rosła" - pisze.
Wskazuje, że choć czołgi są do tego niezbędne, nie są same w sobie broną, która wygrywa wojny, bo potrzebują wsparcia piechoty i innych pojazdów opancerzonych, a dowódcy na miejscu musza być przeszkoleni w zakresie prowadzenia operacji połączonych. Jak pisze, nie jest jasne, czy Ukraina zdoła przeprowadzić zwycięską ofensywę w czasie, gdy w Rosji spodziewana jest druga mobilizacja, będąca dodatkiem do 300 tys. rekrutów, których Kreml przymusowo wysłał do armii jesienią ubiegłego roku, a z których nawet połowa nie została jeszcze zaangażowana do walki. "Liczby mają znaczenie w działaniach wojennych; atakujący zwykle dąży do stosunku trzech do jednego, aby mieć pewność sukcesu ofensywy" - zwraca uwagę Sabbagh.
"Kijowowi z pewnością pomogłoby też świeże lotnictwo bojowe, takie jak myśliwce F-16, co w zeszłym tygodniu przyznał holenderski minister spraw zagranicznych Wopke Hoekstra. Dostarczenie kilkudziesięciu czołgów jest znaczącym krokiem naprzód, ale może nie być militarnie decydujące. Zamiast tego Zachód może być zmuszony do rozważenia w ciągu kilku tygodni kolejnej testującej jedność decyzji o dostarczeniu Ukrainie sprzętu" - przewiduje.