Gwarancja minimalnej emerytury dla osób, które w podeszłym wieku utracą pracę i nie będą mogły znaleźć następnej. Donald Tusk ogłosił, że jest coraz bliższy przyjęcia takiego rozwiązania i bardzo poważnie rozważa ten wariant.
Co to oznacza? Tyle, że starsi ludzie, którzy wypadliby z rynku pracy przed osiągnięciem 67 roku życia, a mieliby wypracowany kapitał pozwalający na wypłatę minimalnego świadczenia dostaliby prawo wyboru. Mieliby albo szukać pracy dalej, albo mogliby skorzystać z pomocy państwa decydując się na niewielkie pieniądze. Dziś emerytura minimalna to zaledwie 800 złotych. To świadczenie w przyszłości nie mogłoby być wyższe niż minimum i nie można by go łączyć z pracą zarobkową.
Premier unika przy tej okazji słowa pomostówki, bo sam krytykował ten system niemiłosiernie. Woli mówić o rozwiązaniach na kształt ustawy kompensacyjnej dla nauczycieli, ale nie da się ukryć, że "zapachniało" pomostówkami.
Co się stało, że szef rządu, który niedawno mówił, że będzie twardy i przeprowadzi reformę wieku emerytalnego w formie zaprezentowanej w expose jednak mięknie?
Oczywiście można przyjąć, że Tusk w trakcie konsultacji uruchomił w sobie pokłady społecznej wrażliwości. W środę dużo mówił o ratowaniu ludzi w podeszłym wieku z wyspy beznadziei, czy niewyrzucaniu ich na "out". Moim zdaniem to typowy polityczny chwyt. O takim rozwiązaniu wspomniał wcześniej Waldemar Pawlak, koalicjant potrzebny do przegłosowania ustawy.
Być może minister finansów Jacek Rostowski przeliczył już koszty takiego wariantu i wyszło mu, że to najtańszy sposób na zrekompensowanie ludowcom nieprzyjemnych doznań związanych z podniesieniem ręki za pracą dla kobiet do 67 roku życia. Gdy pytałam premiera, czy to ustępstwo jest już przesądzone usłyszałam, że nie.
Może więc po prostu Tusk sonduje jak na taką wyrwę w systemie zareagują rynki i eksperci? Czy nie podniesie się raban, że premier znów się wycofuje oraz przyszli emeryci i przede wszystkim politycy, bo Platforma Obywatelska sama podniesienia wieku emerytalnego nie przeforsuje.
Na razie PO na placu boju jest kompletnie osamotniona i za poparcie ludowców coś musi im "odpalić". Z drugiej strony, szef rządu jest zakładnikiem swych wcześniejszych decyzji, czyli zmiany własnej opinii przy okazji ACTA i listy leków refundowanych. Kolejna wolta mogłaby zostać odczytana jako nieudolność i nieskuteczność. Ot polityka.