Była w grupie ryzyka, bo w dzieciństwie często chorowała i dużo czasu spędziła w szpitalach. Anna Winiarska, wyleczona z Wirusowego Zapalenia Wątroby typu C, opowiada reporterowi RMF FM Michałowi Dobrołowiczowi o swoich doświadczeniach z tą chorobą.
Michał Dobrołowicz, RMF FM: W jaki sposób dowiedziała się pani o zakażeniu?
Anna Winiarska, wyleczona z Wirusowego Zapalenia Wątroby typu C: O zakażeniu dowiedziałam się pięć lat temu. Najpierw przeszłam terapię na bazie interferonu. Niestety, w moim przypadku nieskuteczną, musiałam ją przerwać. I do ubiegłego roku żyłam bez żadnej alternatywy na wyleczenie. Na szczęście udało się refundować w Polsce leki bezinterferonowe. Dlatego dzisiaj osoby zakażone wirusem HCV, z różnego rodzaju genotypami, mają możliwość leczenia terapią, która trwa kilka miesięcy. Można normalnie chodzić do pracy, wychowywać dzieci, prowadzić samochód. Po prostu łyka się tabletkę i można wrócić do swoich zajęć, skoncentrować się na nich.
W jaki sposób zakaziła się pani WZW typu C?
W moim przypadku to trudno stwierdzić. Bo jestem przysłowiowym „dzieckiem szpitala”. W dzieciństwie często leżałam w szpitalu, przeszłam tam wiele operacji. Wiele razy pobierano mi krew. Miałam częste, regularne kontakty ze służbą zdrowia, dlatego trudno oszacować, kiedy mnie zakażono. W końcu jeden z lekarzy to wychwycił, zasugerował, żebym zrobiła test w kierunku WZW. Najpierw przesiewowy anty-HCV, który wykazuje, czy mamy w sobie przeciwciała. Jeżeli wynik tego testu jest pozytywny, oznacza to, że mieliśmy kontakt z wirusem. W 80 proc. przypadków przechodzi to w przewlekłe zapalenie wątroby. I na to, niestety, nie ma szczepionki.
Ten test to badanie krwi?
Tak, oddajemy krew z żyły i po kilku dniach otrzymujemy wynik. Na dziś te testy anty-HCV nie są w koszyku świadczeń lekarza pierwszego kontaktu. Niestety, musimy iść sami do laboratorium i zapłacić za taki test 30 złotych i sprawdzić, czy nas ten problem nie dotyczy. Warto wiedzieć, że lekarz pierwszego kontaktu często nam nie powie o WZW, bo nie ma dostępu do tego refundowanego świadczenia.
Co ten wirus utrudniał pani w codziennym życiu?
To wirus, który atakuje wątrobę, ale nie daje objawów świadczących o tym, że chorujemy. W moim przypadku to było duże osłabienie, bóle kostno-stawowe, stany depresyjne, omdlenia, bóle głowy, niskie ciśnienie…
Można pracować z takim wirusem?
Wirus przez długi czas nie dawał żadnych objawów. Obecnie wszyscy jesteśmy przemęczeni, jesienią czujemy się osłabieni. Pamiętajmy, że w grupie ryzyka jest każdy, kto chodzi do stomatologa, kto ma pobieraną krew.
Powinniśmy być ostrożni…
Tak, nasza uwaga jest ważna. To, że zwrócimy uwagę na to, czy kosmetyczka, do której pójdziemy, wyjmie nowy, świeży pilnik. Będziemy sprawdzać, czy pielęgniarka, która pobiera nam krew zmieniła rękawiczki. Pilnujmy sami swojego stanu zdrowia. Lekarz zleci ewentualnie badanie, ale czujni musimy być my sami.
(rs)