"Został duży niedosyt. Będzie to ze mną do końca życia. Olimpijczykiem zostaje się na zawsze" - mówi w rozmowie z reporterem RMF FM były panczenista Jaromir Radke, który w 1994 roku zajął w Lillehammer piąte i siódme miejsce. "Dziś wspieram i kibicuję młodszym kolegom i koleżankom. Są w tym sezonie w dobrej formie. Wierzę, że ktoś z tej grupy wywalczy medal" - dodaje.

REKLAMA

Patryk Serwański: Mija 20 lat od igrzysk w Lillehammer. Był pan w Norwegii najlepszym polskim olimpijczykiem - piąte i siódme miejsce. Wspomnienia ciągle żywe?

Jaromir Radke: Ogromny sentyment, ale i duży niedosyt. Piąta i siódma lokata były bardzo dobre, ale miesiąc wcześniej na mistrzostwach Europy zdobyłem srebrny i brązowy medal na tym samym torze. Czasy, które uzyskałem, dałyby mi dwa medale także na igrzyskach. Także został duży niedosyt. Będzie to ze mną do końca życia. Olimpijczykiem zostaje się na zawsze. Dziś wspieram i kibicuję młodszym kolegom i koleżankom. Troszkę im zazdroszczę - tego, że jadą na kolejne igrzyska. Duchem jestem ciągle bardzo młody, ale oczywiście ciało już nie pozwoli, by jeździć tak, jak oni. Jestem sercem z nimi.

Ci, którzy ściskali za pana kciuki w 1994 roku, na pewno pamiętają te dwa świetne występy Johanna Olava Kossa na 5 i 10 kilometrów okraszone rekordami świata. Zresztą olimpijskie złoto Norweg zdobył też na 1500 metrów.

Mistrza świata, mistrz Europy, rekordzista świata. Zawodnik najwyższego formatu. Miesiąc wcześniej na mistrzostwach Europy pokonałem go. Zrobiłem dużo szumu wokół siebie i stałem z dnia na dzień kandydatem do olimpijskiego medalu, a jak to się skończyło - wszyscy wiemy. Mimo to wszystko bardzo mile wspominam.

Był pan na igrzyskach, mieszkał w wiosce olimpijskiej, to też gdzieś zostaje?

To pamiątka na całe życie. Człowiek to wszystko pamięta. Miasto, gdzie odbywają się igrzyska na kilka dni staje się centrum świata. Cały świat czeka na doniesienia, wyniki. Nawiązuje się nowe znajomości, poznaje nowych ludzi.

W pana przypadku te koleżeńskie kontakty przetrwały?

Tak. Co prawda rzadziej jeżdżę teraz zagranicę, ale dzięki internetowi utrzymuję kontakt z Rintje Ritsmą czy innymi holenderskimi łyżwiarzami. Także z Amerykanami. Parę lat temu byłem w Holandii po kilkunastu latach i kibice nadal mnie pamiętają. Cieszą się, kiedy mogą mnie spotkać.

Można powiedzieć, że był pan trochę skazany na łyżwiarstwo szybkie. Pochodzi pan z Tomaszowa Mazowieckiego, a tam jest tor, na którym można ćwiczyć.

Ja zaczynałem dopiero w trzeciej klasie podstawówki. To były łyżwy hokejowe na takim wylewanym lodowisku na szkolnym boisku. Bardzo mi się to spodobało. Lubiłem oglądać w telewizji skoki narciarskie, ale do dziś największą miłością darzę łyżwiarstwo szybkie.

Szkoda, że właściwie od pańskich czasów infrastruktura w Polsce się nie poprawiła.

To nasza ogromna bolączka. Cały świat ma kryte tory, a my ciągle czekamy. Hala miała powstać w 2009 roku, ale z powodu Euro 2012 wszystkie pieniądze szły na piłkę. Może po Soczi nasze marzenie się spełni. Pamiętajmy, że taki obiekt byłby wielofunkcyjny - nie służyłby jedynie łyżwiarzom.

Wierzy pan w kolejny medal wywalczony przez łyżwiarzy szybkich na igrzyskach?

Chciałbym bardzo. Jestem dobrej myśli. Nasi łyżwiarze są w tym sezonie w dobrej formie. Wierzę, że ktoś z tej grupy wywalczy medal.