"Jeśli Putin nie przegra wojny w Ukrainie, należy się spodziewać, że sięgnie także po Mołdawię czy kraje bałtyckie" - powiedział w wywiadzie dla "Rheinische Post" Christoph Heusgen, przewodniczący Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa. Dyplomata twierdzi, że prezydent Rosji chce odbudować "wielką Rosję" w granicach byłego ZSRR.
Christoph Heusgen, przewodniczący Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa, na której od 1963 roku omawiane są bieżące problemy globalne, udzielił wywiadu niemieckiemu dziennikowi "Rheinische Post". Dyplomata mówił w nim m.in. o sytuacji w Ukrainie.
Pytany, w jaki sposób zakończy się wojna w Ukrainie, Niemiec odparł, że "w pewnym momencie dojdzie do jakiegoś porozumienia, a może nawet traktatu pokojowego pomiędzy Ukrainą a Rosją". Jest jednak zdania, że nieważne, jak to porozumienie będzie wyglądało, Władimir Putin i tak może je złamać.
Dlatego tym razem, po zakończeniu wojny z Rosją, Ukraina potrzebuje solidnych gwarancji bezpieczeństwa, najlepiej członkostwa w NATO. Wtedy Putin wiedziałby, z kim ma do czynienia - zauważył.
Nie zmienia to faktu, że - w ocenie Heusgena - Rosja po zakończeniu działań wojennych w Ukrainie może przeprowadzić atak na kraj członkowski NATO. Putin kilkukrotnie powtarzał, że największą katastrofą XX wieku był upadek Związku Radzieckiego, ponieważ wielu Rosjan znalazło się poza granicami Rosji - przypomniał rozmówca "Rheinische Post".
Przewodniczący Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa przekonuje, że prezydentowi Rosji zależy właśnie na odbudowie "wielkiej Rosji w granicach byłego Związku Radzieckiego". Jeśli Putin nie przegra wojny w Ukrainie, należy się spodziewać, że sięgnie także po Mołdawię czy kraje bałtyckie - twierdzi.
Dlatego - jego zdaniem - należy zrobić wszystko, aby zapewnić Ukrainie broń i pomoc wojskową, których potrzebuje, aby "skutecznie bronić się przed rosyjskim agresorem i wypędzić go ze swojego terytorium". Ukraińcy bronią także naszego bezpieczeństwa i wolności - stwierdził, cytowany przez portal niemieckiego dziennika.
Władimir Putin w niedawnym wywiadzie dla amerykańskiego dziennikarza Tuckera Carlsona uzasadnił inwazję na Ukrainę stwierdzeniem, że zawsze była ona "częścią ziem rosyjskich", dopóki władze radzieckie "na rozkaz Stalina" nie uczyniły z niej sztucznego państwa". Jednocześnie stwierdził, że nie ma zamiaru atakować innych krajów, przynajmniej tych będących członkami NATO.
Nie jesteśmy zainteresowani Polską, Łotwą ani żadnym innym miejscem. Dlaczego mielibyśmy to robić? Po prostu nie mamy żadnego interesu - powiedział. Zapewnił, że nie wciągnie kraju w wojnę światową, gdyż "jest to sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem", a ponadto taka konfrontacja "doprowadziły całą ludzkość na skraj zagłady". Obiecał jednak zareagować w przypadku "ataku NATO".
Jednocześnie w połowie stycznia prezydent Rosji odniósł się do planów krajów bałtyckich dotyczących deportacji Rosjan. To, co się dzieje teraz na Łotwie i w innych państwach bałtyckich, kiedy Rosjanie są po prostu wyrzucani (z tych krajów), to są bardzo poważne rzeczy, które bezpośrednio wpływają na bezpieczeństwo naszego państwa - powiedział.
To bardzo ważne słowa. Amerykański think-tank Instytut Studiów nad Wojną zauważył bowiem, że w ten sposób Władimir Putin mógłby przygotować grunt pod atak na te państwa, podobnie jak to miało miejsce w przypadku Ukrainy, którą oskarżył o "ludobójstwo" mieszkańców Donbasu.
Z kolei minister spraw zagranicznych Rosji Siergiej Ławrow wielokrotnie przepowiadał Mołdawii los podobny do tego, jaki spotkał Ukrainę. Wyrażał niezadowolenie z faktu, że prezydent tego kraju Maia Sandu "chce przystąpić do NATO" i przestrzegł ją przed próbami tworzenia "antyrosyjskiego przyczółka".