Premier Libii Ali Zidan, który został w czwartek na kilka godzin porwany przez byłych rebeliantów, wrócił do pracy. Według agencji prasowych, nic mu się nie stało. Podczas posiedzenia swojego rządu premier starał się uspokoić nastroje. Podkreślił, że jego porwanie to wynik wewnątrzlibijskich sporów.
Zidan zaznaczył, że zagraniczni dyplomaci i biznesmeni nie mają się czego obawiać, a sytuacja w zakresie bezpieczeństwa jest stabilna. Pierwsze minuty posiedzenia gabinetu po jego powrocie transmitowała telewizja Libya al-Ahrar.
Premier został porwany przez byłych rebeliantów. Jak oświadczyli, powodem jego uprowadzenia była rola libijskiego rządu w schwytaniu w Trypolisie przez Amerykanów wysokiego rangą dowódcy Al-Kaidy Anasa al-Libiego. Rząd Libii, który w związku z sytuacją zebrał się rano na pilne posiedzenie, określił porwanie Zidana jako "akt przestępczy". Zakomunikował też, że nie ustąpi wobec szantażu porywaczy. Po kilku godzinach źródła w libijskich źródłach bezpieczeństwa podały, że premier został uwolniony.
Według brytyjskiej telewizji, Zidan został aresztowany przez luźno powiązaną z rządem grupę na podstawie nakazu wydanego przez prokuraturę. Komórka Operacyjna Rewolucjonistów Libii - jak pisze AFP - poinformowała na swej stronie na Facebooku, że Zidan "został aresztowany zgodnie z libijskim kodeksem karnym". Według ministerstwa sprawiedliwości, nie wydano jednak żadnego nakazu aresztowania premiera.
Agencja Reutera precyzuje, że premier Libii został siłą wyprowadzony z hotelu Corinthia przez uzbrojonych mężczyzn, lecz nie doszło do starć ani strzałów podczas tego incydentu. Według jednego z hotelowych ochroniarzy, wyprowadzenie Zidana wyglądało na "aresztowanie".
Po kilkudziesięciu minutach od incydentu rzecznik byłych rebeliantów zakomunikował, że "do aresztowania (premiera Zidana) doszło po oświadczeniu (sekretarza stanu USA) Johna Kerry'ego w sprawie schwytania Abu Anasa al-Libiego". Jak tłumaczył rzecznik Komórki Operacyjnej Rewolucjonistów Libii, Kerry miał powiedzieć, że libijski rząd wiedział o operacji schwytania al-Libiego.
Al-Libi podejrzewany jest o współudział w zamachach na ambasady USA w Kenii i Tanzanii w 1998 roku.
Według BBC fakt, iż USA nie konsultowały operacji z władzami Libii, dodatkowo świadczy o słabości państwa. Od zeszłorocznego ataku na konsulat amerykański w Bengazi, w którym zginął ambasador Chris Stephens, praktycznie nie było widocznych oznak współpracy między Waszyngtonem a Trypolisem.
Premier Libii apelował we wtorek w programie BBC Newsnight do państw Zachodu o pomoc w zwalczaniu zbrojnych milicji, które nie chcą podporządkować się władzy centralnej w Trypolisie. Według niego, jest to zagrożenie dla całego regionu.
Dwa lata po rewolcie, która obaliła dyktaturę Kadafiego, Libia jest głęboko podzielona, a rząd centralny ma trudności z zapanowaniem nad rywalizującymi milicjami i radykalnymi islamistami.
(MRod)