"Zdecydowanie widać, że Benedykt XVI jest słabszy, niż był parę miesięcy temu, bardzo zmęczony. Ale nie przygnębiony" - mówi dziennikarce RMF FM Magdzie Wojtoń Polka mieszkająca w Watykanie, żona gwardzisty, Magdalena Wolińska-Riedi. Podkreśla, że Benedykt XVI jest niezwykle ciepłym i wrażliwym człowiekiem. "Trzeba pewnego poziomu wrażliwości i intelektu, żeby tego papieża docenić, bo on jest głębokim teologiem i intelektualistą. To nie jest prosty papież" - dodaje.
Magda Wojtoń: Ma pani to niesamowite szczęście, że zna pani papieża Benedykta XVI. Udzielał pani ślubu, chrzcił dwie pani córeczki, dawał ważne życiowe rady. Tak po ludzku jest pani trochę smutno, że papież opuszcza Watykan?
Magdalena Wolińska-Riedi: Oczywiście. To dla nas wyjątkowe chwile, ale też pełne refleksji, żalu, że coś się kończy, że zamyka się pewna epoka, bo na pewno była to dla Kościoła i dla nas - mieszkańców, sąsiadów, że tak się odważę powiedzieć - znamienna epoka. Tych osiem lat, które minęły błyskawicznie, niepostrzeżenie... Ale to jednak była historia papiestwa, która się dziś kończy, bezpowrotnie zamyka. Dla wszystkich jest chwilą wzruszenia, zastanowienia, zatrzymania. Dla nas również to szczególny moment, pełen żalu.
Dla sąsiadów papieża. A papież się pożegnał?
Tak naprawdę to pożegnanie dzisiejsze jest bardzo wymowne, bo bez słowa - i tym bardziej symboliczne. Nie żegna się oficjalnie, nie. Ten odlot jest bez komentarza. On uniesie się helikopterem i odleci, więc to jest tym bardziej smutne, znamienne i symboliczne.
Myślę też o takim pożegnaniu przy przypadkowym spotkaniu. Pani spotykała papieża, choćby w Ogrodach Watykańskich.
Zdarzyło się to na pewno kilka razy i czuję się osobą uprzywilejowaną, szczęśliwą, że kilka razy w życiu miałam takie okazje. Uprzywilejowaną również z tego powodu, że możemy tutaj dzisiaj być, na tych 44 symbolicznych hektarach, z których on odleci. Symboliczny Watykan, bardzo wymowny. Ale papież odlatuje ze swojego domu do drugiego domu, bo leci do letniej rezydencji. A o godzinie 20 przestaje być papieżem i nigdy więcej nim nie będzie. To jest chwila szczególnej zadumy na pewno.
Co teraz, na chwilę przed tym momentem, kiedy papież odleci, dzieje się za Spiżową Bramą?
Na pewno jest w nas wszystkich refleksja. Z jednej strony istnieje wielowarstwowość życia w Watykanie, czyli jest warstwa codzienna, która się toczy dalej. Ja znajduję tutaj pewną analogię z momentem, kiedy umierał nasz Ojciec Święty, Jan Paweł II. Nadal był otwarty sklep spożywczy, nadal pewne osoby, pracownicy zatrzymywali się przy stacji benzynowej i tankowali, nadal działały różne instytucje - i tak też jest dzisiaj. Żandarmi stoją na posterunku, wiele osób właśnie robi zakupy, kupuje lekarstwa w aptece. Postrzegam to wszystko oczami osoby, która spaceruje ulicami, przechodzi, idzie po własne dzieci również dzisiaj do przedszkola, odbiera je i wraca do domu. Życie na tej płaszczyźnie toczy się dalej.
Z drugiej strony, jest w nas wszystkich głęboka refleksja, że to są właśnie te wyjątkowe momenty. Życie nie może się zatrzymać - my nawet fizycznie nie możemy wszyscy stanąć. Może moment unoszenia się helikoptera... Zawsze go słyszymy, bo mieszkamy w bezpośredniej bliskości Ogrodów Watykańskich. Kiedy papież odlatywał do Castel Gandolfo czy na jakieś krótkie, jednodniowe pielgrzymki na terenie Włoch, to często słyszeliśmy ten hałas silników i wiedzieliśmy - leci, wraca. To taki znamienny, niespotykany kontakt, specyficzny. Dzisiaj będzie podobnie, ale po raz ostatni. To jest wręcz nie do wyobrażenia.
Jak będzie wyglądała ta godzina 17?
Podjedzie samochodem do helikoptera, w otoczeniu eskorty, najbliższych osób, pracowników, wsiądzie, odleci i tyle. Zostaniemy bez papieża, bez ojca, bez przewodnika duchownego. To jest sytuacja również dla mnie bezprecedensowa, więc trudno mi ją sobie wyobrazić. Na pewno będzie ściśnięte gardło i taki smutek, zawieszenie w czasoprzestrzeni przez moment.
Będzie pani chciała podejść do helikoptera, żeby jeszcze się pożegnać? Choćby uśmiechem, skinieniem dłoni?
Jeśli się uda, jeśli będzie to w jakiś sposób możliwe - może nie do samego helikoptera, ale bliżej niż z odległości domu - to będę przeszczęśliwa. Nie jest to kontakt dosłownie bezpośredni, ale bliskość z tymi kilkoma osobami z najbliższego otoczenia i dostrzeżenie z pewnej odległości, jak helikopter rusza, to jest na pewno szczególny obraz, który zostanie ze mną na całe życie.
Kto będzie leciał z papieżem do Castel Gandolfo?
Nie mam szczegółowych informacji, ale myślę, że będzie jak zwykle. Na pewno osobiści sekretarze, szef Żandarmerii Watykańskiej, osobisty lekarz... Kilka osób.
A pani mąż?
Nie, mój mąż ma specyficzną rolę - w okresie sede vacante i konklawe jest klucznikiem, więc musi zostać na miejscu i pilnować Stolicy Piotrowej. Natomiast pojadą jacyś inni gwardziści.
W tym okresie, kiedy papież będzie w Castel Gandolfo, będą z nim gwardziści?
Nie będą. To jest ciekawe, ale regulamin i przysięga przewiduje wierność i gotowość oddania życia za panującego papieża i wszystkich jego prawomocnych następców, również w okresie bezkrólewia, a w okresie sede vacante - Kolegium Kardynalskiemu. O godzinie 20 kończy się pontyfikat i wchodzimy w okres sede vacante, więc gwardziści będą służyć Kolegium Kardynalskiemu w Watykanie do czasu wyboru nowego papieża.
Pani miała to szczęście być w Castel Gandolfo. Wspominała pani choćby, że z okien słychać było, jak papież gra na fortepianie, że można było zobaczyć, jak rzuca dzieciom cukierki z okien. Za moment papież poleci do swojej rezydencji w Castel Gandolfo. Mogłaby nam pani opisać, jak wygląda to miejsce?
To jest nieduży pałac papieski, letnia rezydencja, w której członkowie Gwardii Szwajcarskiej mieszkają na czas pobytu Ojca Świętego. Nie mówię o dzisiejszym pobycie, bo jest to zupełnie inna forma przebywania, natomiast tradycyjnie, kiedy Ojciec Święty spędzał tam wakacje, to był tam w obecności nie tylko swoich najbliższych współpracowników, ale również członków Gwardii, których jest około 20. Jest to specjalna formacja Gwardii, która na okres lata i służenia papieżowi przenosi się tam, do Castel Gandolfo. Mamy to szczęście przebywania razem. Oczywiście dwa piętra niżej, nie dosłownie z Ojcem Świętym, ale w bezpośredniej bliskości, dlatego że tam mieszkamy. To jest taka forma koszar Gwardii, pewien fragment jest na te koszary przeznaczony.
Mogłaby nas pani oprowadzić po tym miejscu?
Myślę, że wiele osób kojarzy Castel Gandolfo. To stamtąd nadawane są przez całe lato, kiedy papież tam przebywa, cotygodniowe transmisje modlitwy Anioł Pański.
Jest to bardzo przyjemne miejsce, znajduje się nad jeziorem Albano. W lecie panuje tam mniejszy skwar, dociera do nas odrobina bryzy znad jeziora, podczas gdy w Watykanie upał jest nieznośny. W Castel Gandolfo jest spory ogród, który roztacza się wokół pałacu, dużo większy niż Ogrody Watykańskie.
To małe miasteczko. Mieszkańcy z rozrzewnieniem mówią, że jest to wielki przywilej, że mogą gościć papieża u siebie. Właściwie staje się wtedy jednym z nich. Mimo że nie ma codziennego kontaktu, oni mają świadomość, że w tych miesiącach letnich i po świętach Wielkiej Nocy on jest wśród nich - to jest bardzo przyjemna świadomość i miły czas.
Co będzie się działo w Watykanie w tych godzinach już po 17?
Życie będzie się dalej normalnie toczyć. Ta społeczność nie jest też tak bardzo jednolita. Może w ramach struktury Gwardii Szwajcarskiej będziemy razem, ale poza tym to są mieszkania rozsiane po pałacach księży kardynałów, arcybiskupów. Nie ma tam wielu mieszkańców i myślę, że kiedy papież odleci, to poza tym, że będzie nam smutno, pusto, dziwnie i nieswojo - bo zerkając na Pałac Apostolski i na apartamenty będziemy mieli wszyscy świadomość, że już go tam nie ma i nie będzie... Pani mnie pyta o rzeczy, które nigdy się nie zdarzyły i jest mi trudno samej sobie to wyobrazić, bo przecież to jest naprawdę bezprecedensowa sprawa. Zupełnie inaczej było w przypadku odchodzenia Jana Pawła II, do którego on nas niejako troszkę przygotował, które trwało. Tutaj ten fakt będzie takim ostrym cięciem. Odleci i koniec.
Kiedy udało się pani ostatni raz rozmawiać z Ojcem Świętym?
Dawno. Choć myślę, że nie można mówić o tym w kategoriach rozmowy, bo dla mnie bardzo znamienne i ważne są nawet takie momenty, kiedy on przejeżdża papamobile, na przykład po jakieś audiencji, ja przechodzę z córeczkami w odległości dwóch metrów od niego i mogę się zatrzymać i mu pomachać, a on odmachuje - to jest już dla mnie bardzo cenny kontakt.
Pytam, bo chciałabym się dowiedzieć, czy po papieżu było widać ostatnio, że rzeczywiście jest zmęczony, że może gorzej się czuje.
Tak. Ja pracuję trochę również dla Sądów Watykańskich i wraz z przedstawicielami Sądów miała audiencję pod koniec stycznia. Rzeczywiście miałam wtedy okazję zobaczyć Ojca Świętego z bliska, z kilku metrów. Zdecydowanie widać, że jest słabszy, niż był parę miesięcy temu, na pewno można to zauważyć. Z tym, że musimy też zdementować: jakiejś groźnej choroby nie ma. Jest na pewno bardzo zmęczony, no i już nie młody. W kwietniu skończy 86 lat.
A przygnębiony?
Nie.
Pytam w związku choćby z różnymi aferami. Pojawiały się takie głosy, że być może właśnie te afery - i z Bankiem Watykańskim, i z kamerdynerem, który wyniósł tajne papieskie dokumenty - mogły wpłynąć na decyzję papieża Benedykta XVI.
Tak, pojawiały się takie głosy. Myślę, że nie były słuszne, ale ja nie czuję się osobą kompetentną do oceniania tego. Myślę, że ta decyzja dojrzewała w papieżu długi czas. Pamiętajmy o jego biografii spisanej przez Seewalda, w której mówi, że papież w momencie, kiedy przestaje się czuć na siłach, zdaje sobie sprawę, że opuszczają go siły fizyczne i duchowe niejako też do prowadzenia Kościoła, musi brać pod uwagę ustąpienie. Tak że to był człowiek, który chyba to rozważał. Mówię o tym otwarcie. Pamiętamy to szokujące pierwsze wystąpienie po wyborze, kiedy on porównał zbliżający się wynik konklawe do gilotyny, która się do niego zbliża. To najlepszy dowód na to, jak przeżywał to wszystko.
Pani zamieszkała w Watykanie, kiedy papieżem był jeszcze Jan Paweł II. Czy możemy mówić o jakiejś zmianie? Zauważa pani jakąś zmianę?
Tak naprawdę to chyba nie.
Może moment abdykacji wstrząsnął ludźmi - myślę choćby o rzymianach - i wzbudził w nich refleksję, wzruszenie i przywiązanie do Benedykta XVI. Ale wcześniej słyszałam bardzo dużo głosów krytycznych w stosunku do byłego kardynała Ratzingera w porównaniu do Jana Pawła II. Myślę, że nieuczciwe jest porównywanie tych dwóch postaci. Inna sprawa, że nieprawdziwe są takie osądy bardzo krytyczne, ostre. On jest osobą niezwykle ciepłą, pokorną, niezwykle wrażliwą, mądrą i nie godziłam się na takie ostre oceny. Starałam się zawsze go jakoś bronić - wobec nawet takich zwykłych ludzi, którzy niezbyt przychylnie się o nim wyrażali.
A dlaczego? Jak to argumentowali?
Że zimny, że Niemiec... takie dosyć tendencyjne oceny, zupełnie niesprawiedliwe. Wydaje mi się też, że trzeba pewnego poziomu wrażliwości i intelektu, żeby tego papieża docenić, bo on jest niezwykłym, głębokim teologiem i intelektualistą, ale w niego trzeba się wczytać, jego trzeba zrozumieć. Na to wielu ludzi nie ma po prostu czasu, cierpliwości i wystarczającej... może umiejętności. To nie jest prosty papież.
A pani o papieżu powiedziała kiedyś tak: Swoją prostotą i ogromną otwartością podbił moje serce. Jak wyglądało pani pierwsze spotkanie z Josephem Ratzingerem?
Spotkałam się z nim przed moim ślubem, z okazji przygotowań do sakramentu małżeństwa, w kontekście takiej jego duchowej opieki nad nami. Miał nam udzielić ślubu, wiedział o tym trzy miesiące wcześniej i zaprosił nas. To było dla mnie wielkie wydarzenie. Zaprosił nas do siebie, chciał mnie poznać, porozmawiać. Miał zawsze wielką miłość, taką braterską miłość, do Jana Pawła II, darzył go szalonym szacunkiem, więc siłą rzeczy do jego rodaczki miał również pewną sympatię. Ja mówiłam po niemiecku, więc to też był kolejny taki element czysto ludzki, który niejako zbliżał, bo mówiłam do niego w jego ojczystym języku. Rozmawialiśmy we troje, z moim przyszłym mężem. Podbił mnie tym, że był niesamowicie skromny, prosty, serdeczny, czuły, ciepły, ojcowski.
Może pani powiedzieć, jakie rady z tych rozmów utkwiły pani w pamięci?
Na temat rodziny, troski o rodzinę, troski o przyszłe potomstwo. To było kilka spotkań, które miały przygotować nas duchowo do sakramentu. Bo to było dla niego kluczowe: żebyśmy byli duchowo dojrzali do tej decyzji.
I zawsze był w moich oczach, w moim odczuciu taki ciepły i serdeczny. Miałam jeszcze potem kilka okazji, żeby się z nim spotkać, i to się nie zmieniło. Tak że dla mnie wynik konklawe w 2005 roku wywołał wielką euforię, szczęście. Byłam naprawdę poruszona do głębi, bardzo szczęśliwa. Napisałam mu od razu taki list, wysłałam kwiaty, bardzo się cieszyłam.
Wysłała pani list z gratulacjami do Ojca Świętego?
Tak.
A myślała pani o tym, żeby teraz napisać list do papieża? Jest w ogóle możliwość takiego kontaktu?
List, który zostanie mu dostarczony i on go przeczyta - oczywiście. Myślałam o tym, żeby podzielić się moimi refleksjami, bo on to wszystko czyta - i myślę, że tak po ludzku cieszy się, jeśli ma od ludzi wyrazy pamięci, wdzięczności. Myślę, że był niesamowicie poruszony na ostatniej modlitwie Anioł Pański, w ostatnią niedzielę, bo te niezliczone tłumy były porażające, wzruszające do głębi.
Magda Wojtoń