Niedopełnienie obowiązków koordynacji i nadzoru nad organizacją lotu Lecha Kaczyńskiego do Smoleńska z 10 kwietnia 2010 r. zarzucono Tomaszowi Arabskiemu i czworgu innym urzędnikom w prywatnym akcie oskarżenia, który odczytano w czwartek przed warszawskim sądem. Oskarżeni to: Tomasz Arabski (b. szef Kancelarii Prezesa Rady Ministrów z lat 2007-2013, b. ambasador w Hiszpanii), dwoje urzędników kancelarii premiera - Monika B. i Miłosław K. oraz dwoje pracowników ambasady RP w Moskwie - Justyna G. i Grzegorz C. Stawiło się czworo oskarżonych - nie ma Arabskiego. Kolejna rozprawa odbędzie się 27 kwietnia.
Na kolejnej rozprawie, 27 kwietnia, sąd ma przesłuchać Tomasza Arabskiego, który dzisiejszą nieobecność tłumaczył wypadkami losowymi. Arabski jest oskarżany między innymi o brak nadzoru nad przygotowaniem wizyty i zaniedbania w organizacji lotów o statusie head.
Sąd chce też przesłuchać czterech oficerów z rozwiązanego lotniczego specpułku, którzy przygotowywali lot do Smoleńska. Z kolei oskarżyciele, czyli rodziny ofiar, mają zapoznać się z pełną opinią biegłych wojskowej prokuratury na temat przyczyn katastrofy. Wojskowi śledczy już raz odmówili udostępnienia całości akt, tłumacząc że nie wszystkie dokumenty są istotne dla sprawy dotyczącej urzędników
Oskarżycielami prywatnymi (których jest w sumie 14) są bliscy m.in. Anny Walentynowicz, Bożeny Mamontowicz-Łojek, Janusza Kochanowskiego, Andrzeja Przewoźnika, Władysława Stasiaka, Sławomira Skrzypka i Zbigniewa Wassermanna.
Oskarżenie odczytała pełnomocnik części oskarżycieli prywatnych mec. Anna Mazur. Arabskiemu oskarżyciele prywatni zarzucili m.in. niedopełnienie obowiązków w zakresie nadzoru i koordynacji nad zapewnieniem specjalnego transportu wojskowego dla prezydenta RP. B. szefowi kancelarii premiera zarzucono niepoczynienie ustaleń co do statusu lotniska w Smoleńsku, które "w świetle prawa lotniczego nie było lotniskiem", a także niepoinformowanie "uprawnionych służb o znanym mu statusie tego terenu, podczas gdy status lotniska miał istotne znaczenie dla bezpieczeństwa lotu i zakresu obowiązków służb".
Ponadto w prywatnym akcie oskarżenia wskazano, że Arabski "nie zapewnił sprawnego i terminowego" obiegu dokumentów niezbędnych do prawidłowego przebiegu lotu.
Również pozostałym urzędnikom oskarżyciele zarzucili m.in. brak ustaleń w sprawie statusu lotniska, nieterminowe dostarczanie dokumentów oraz niezweryfikowanie aktualności tzw. kart podejścia do lotniska. Ewidencja składanych zamówień i wykonywanych lotów przez kancelarię premiera była prowadzona w sposób niedokładny, nierzetelny i niekompletny, co utrudniało koordynację i monitorowanie wykonywania transportu specjalnego - wskazali oskarżyciele.
Czworo oskarżonych odpierało w sądzie zarzuty. Wskazywali m.in. na odpowiedzialność kancelarii prezydenta co do organizacji lotu.
Monika B. oświadczyła sądowi, że nie rozumie, dlaczego jest oskarżona w tej sprawie. Ujawniła, że w lutym wypowiedziano jej stosunek pracy na mocy noweli o Służbie Cywilnej.
B. powiedziała, że podróż z 10 kwietnia organizowała Kancelaria Prezydenta RP. Rola kancelarii premiera ograniczała się do wpisania zapotrzebowania KPRP do ewidencji i sprawdzenia, czy na wskazany dzień nie ma innych rezerwacji - powiedziała. Według niej KPRM przesyłała informacje od innych podmiotów o zapotrzebowaniu na lot do dowództwa Sił Powietrznych, 36. pułkowi lotnictwa i BOR tylko wtedy, gdy nie były one powiadamiane przez organizatora danego lotu.
Monika B. podkreśliła, że ws. lotu z 10 kwietnia były trzy pisma z KPRP, gdyż zmieniano godziny wylotu i nie było imiennej listy uczestników.
Miłosław K. oświadczył, że KPRP przesyłała do kancelarii premiera informacje ws. lotów niespełniające wymogów formalnych, bo nie zawierały one m.in. list pasażerów czy lotniska lądowania. Dodał, że nie miał możliwości nadania biegu pismu KPRP ws. lotu z 10 kwietnia, skoro nie było tam np. listy pasażerów, co nie pozwoliło zorientować się, jaki samolot zamówić.
Brak mojego działania wynikał wyłącznie z wadliwości działań urzędników KPRP, którzy najwidoczniej nie znali obowiązków dysponenta lotów - oświadczył sądowi K. Zaznaczył, że KPRM "nie miała instrumentów do zobligowania dysponentów do wypełniania obowiązujących procedur".
Zdaniem K. KPRP nie informowała KPRM, że lot 10 kwietnia ma się odbyć na lotnisko Smoleńsk-Północny. Wobec tego nie rozumiem, dlaczego miałbym czynić jakieś ustalenia co do tego lotniska, co mi się zarzuca - oświadczył.
Według K. "sprawa byłaby łatwiejsza, gdyby nie spory między szefami kancelarii prezydenta i premiera co do dostępności statków powietrznych".
Justyna G. wyjaśniła, że nie miała żadnej możliwości weryfikowania kart podejścia lotniska Smoleńsk-Pólnocny. Ambasada RP w Moskwie była tylko przekaźnikiem informacji - dodała.
Według Grzegorza C. (dziś - pracownika MSZ), urzędnicy ambasady nie mogli "pełnić roli cenzorów" dokumentów otrzymywanych od kompetentnych organów w Polsce, bo "groziłoby to wyrzuceniem z pracy". Dodał, że nigdy nie było wątpliwości, o którym ze smoleńskich lotnisk jest mowa w notach i dokumentach, gdyż drugie lotnisko w tym mieście miało charakter lokalny, zamknięto w latach 90. i nigdy nie lądowały tam polskie delegacje. Swoje obowiązki wykonywałem z należytą starannością i pragmatyką służby - podkreślił C.
Oskarżeni urzędnicy ambasady zeznali, że kwestią przygotowania wizyt premiera i prezydenta z 7 i 10 kwietnia ze strony ambasady kierował Tomasz Turowski.
W sądzie nie ma Tomasza Arabskiego. Obrońca Arabskiego podkreślał w - odczytanej przez sąd - odpowiedzi pisemnej, że za zapewnienie bezpieczeństwa lotu odpowiadał 36. specpułk, a do obowiązków szefa kancelarii premiera nie należał ani wybór miejsca lądowania, ani ustalanie statusu lotniska. Wskazywał, że nie było związku między działaniem oskarżonego, a obniżeniem poziomu bezpieczeństwa lotu.
Powody nieobecności Arabskiego w sądzie są losowe - powiedział dziennikarzom jego obrońca mec. Andrzej Bednarczyk. Dodał, że jego klient ma wolę "czynnego uczestnictwa w procesie".
Zgodnie z prawem proces można zacząć pod nieobecność oskarżonego, jeśli został prawidłowo powiadomiony o rozprawie.
Do procesu przyłączyła się Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga, która w 2014 r. prawomocnie umorzyła śledztwo w tej sprawie. Zgłaszam swój udział w sprawie jako rzecznik praworządności - powiedział sądowi prok. Przemysław Ścibisz. 3 lata temu Sąd Najwyższy stwierdził, że w ramach postępowania z prywatnego aktu oskarżenia prokurator pełni funkcję rzecznika praworządności (rzecznika interesu społecznego czy publicznego). W tej funkcji ma pełne możliwości takiego działania, które zmierzało będzie do realizacji celów postępowania karnego.
W styczniu br. Sąd Okręgowy w Warszawie odmówił umorzenia tego procesu - o co wnosiła obrona oraz Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga.
Podstawą złożonego w 2014 r. prywatnego aktu oskarżenia jest art. 231 par. 1 Kodeksu karnego, który przewiduje do 3 lat więzienia za niedopełnienie obowiązków funkcjonariusza publicznego. Akt oskarżenia wniesiono po tym, gdy prokuratura umorzyła prawomocnie śledztwo ws. organizacji lotów prezydenta i premiera do Smoleńska. Taka sprawa toczy się jak każdy normalny proces karny, z tą różnicą, że oskarżycielem jest pokrzywdzony, a nie prokurator - gdyż sprawa toczy się z oskarżenia prywatnego, a nie publicznego.
Prokuratura oceniła, że choć były nieprawidłowości przy organizacji lotów, to nie wystarczają one do postawienia zarzutów. W śledztwie stwierdzono "poważne naruszenie" przepisów, m.in. instrukcji HEAD z 2009 r. przez urzędników KPRM ws. dysponowania wojskowym specjalnym transportem lotniczym, ale uznano, że nie miało to bezpośredniego związku z przygotowaniem wizyt.
10 kwietnia 2010 r. pod Smoleńskim zginęło 96 osób, w tym prezydent Lech Kaczyński, jego małżonka, wielu wysokich urzędników państwowych i dowódców wojskowych. Polskie śledztwo do 3 kwietnia prowadzi Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie. Postawiła ona zarzuty dwóm kontrolerom lotów ze Smoleńska (dotychczas nie zdołała im ich przedstawić) oraz dwóm oficerom z rozwiązanego po katastrofie 36. pułku lotniczego. 4 kwietnia śledztwo przejmie Prokuratura Krajowa z nowym zespołem śledczym. Własne śledztwo prowadzi strona rosyjska, która wiele razy podkreślała, że przed jego zakończeniem nie zwróci Polsce wraku Tu-154 i jego "czarnych skrzynek".
(mpw)