25 przywódców krajów UE, w tym Donald Tusk, podpisało w Brukseli pakt fiskalny. Traktat wymusza większą dyscyplinę w finansach publicznych, zwłaszcza w eurolandzie, ustanawiając bardziej automatyczne sankcje. Polski premier jeszcze przedwczoraj wahał się, czy podpisać dokument. Dziś zrobił to bez mrugnięcia okiem.
Dokument został przyjęty na szczycie w Brukseli 30 stycznia. Poza Tuskiem podpisali go przywódcy 24 krajów UE, z wyjątkiem Wielkiej Brytanii i Czech. Międzyrządowy traktat ma wejść w życie 1 stycznia 2013 r., jeśli do tego czasu będzie ratyfikowany przez 12 z 17 państw strefy euro.
Zgodnie z osiągniętym w styczniu kompromisem w sprawie zapisów o zarządzaniu strefą euro i szczytach euro zdecydowano, że kraje spoza eurostrefy, które ratyfikują nowy traktat, powinny przynajmniej raz w roku uczestniczyć w szczytach dotyczących konkurencyjności oraz zmian w architekturze strefy euro, a także, jeśli to wskazane, w sprawie wdrażania traktatu.
O przyjęcie traktatu, który ma zapobiec zadłużaniu państw euro w przyszłości, zabiegały Niemcy, czyli kraj, który ponosi największe koszty ratowania państw pogrążonych w kryzysie zadłużenia, z Grecją na czele. Pakt przewiduje tzw. złotą regułę, według której roczny deficyt strukturalny nie może przekroczyć 0,5 proc. nominalnego PKB. Kraje będą musiały ją wdrożyć do prawa narodowego, najlepiej konstytucji.
To dowód, że wyciągamy lekcje z kryzysu i rozumiemy sygnały (wysyłane przez rynki finansowe) - powiedziała kanclerz Niemiec Angela Merkel podczas ceremonii podpisania. Chcemy przyszłości w Europie politycznie zjednoczonej - dodała.
Traktat podpisali przywódcy 25 krajów UE. Zabrakło podpisów dwóch państw UE: Wielkiej Brytanii (która ma traktatowe wykluczenie z obowiązku wejścia do euro) i Czech. Fakt, że traktat podpisuje 25 z 27 państw jest deklaracją, że euro to waluta całej UE - powiedział przewodniczący Komisji Europejskiej Jose Barroso. Ale ani Barroso, ani przewodniczący Rady Europejskiej Herman Van Rompuy nie podpisali dokumentu. Nie jest to bowiem traktat unijny, całej wspólnoty, ale traktat międzyrządowy. Zmianę traktatu UE zawetował w grudniu Londyn.
Pakt wejdzie w życie 1 stycznia 2013 roku, o ile do tego czasu będzie ratyfikowany przez 12 z 17 państw strefy euro. Jedynym krajem, który do tej pory zapowiedział przeprowadzenie referendum w tej sprawie, jest Irlandia. Zapowiedź ta wywołała zaniepokojenie, ponieważ to właśnie Dublin kilkakrotnie ponosił porażki w referendach nad unijnymi traktatami - po raz ostatni w 2009 roku w sprawie Traktatu z Lizbony.
Wejście w życie traktatu mogą też skomplikować kwietniowo-majowe wybory prezydenckie we Francji. Wprawdzie prezydent Nicolas Sarkozy wykluczył zorganizowanie referendum, ponieważ - jak argumentował - tak zawiłych kwestii nie rozstrzyga się w powszechnym głosowaniu, ale uznawany za faworyta, socjalista Francois Hollande potwierdził, że w razie wygranej ma zamiar renegocjować traktat fiskalny. Jego zdaniem, brak tam środków pobudzających gospodarkę i wzrost zatrudnienia, więc Francja nie powinna ratyfikować paktu w przyjętej postaci.
Również znany z eurosceptycznych poglądów czeski prezydent Vaclav Klaus nazwał pogłębienie integracji europejskiej poprzez przejście od unii walutowej do paktu fiskalnego "tragicznym błędem". O podpisanie paktu fiskalnego zaapelowało w petycji zatytułowanej "Tak dla Europy" do czeskiego premiera Petra Neczasa ok. 300 czeskich intelektualistów.
Polska, jak i inne kraje spoza euro, nie mając wspólnej waluty, nie mogły zablokować przyjęcia nowej umowy, ale też nie muszą wdrażać jej postanowień, nawet jeśli ratyfikują traktat, póki nie przystąpią do strefy euro. Chyba że, jak precyzuje umowa, "wyrażą intencję, że chcą wcześniej być zobligowane postanowieniami umowy lub jej poszczególnymi elementami".
Ale minister finansów Jacek Rostowski już w grudniu zapowiedział, że Polska nie planuje wcześniejszego, przed wejściem do strefy euro, przyjęcia tych zasad. Powtórzył to na szczycie 30 stycznia, kiedy sfinalizowano porozumienie w sprawie traktatu.
Rynki zareagowały na podpisanie paktu spokojem. Tuż po podpisaniu tego paktu cena euro utrzymuje się na poziomie 4,10 zł. Natomiast na warszawskiej giełdzie lekkie spadki. Indeks WIG20 tracił o godzinie 10 skromne 0,3 procent. Inwestorzy chcą sprawdzać, czy pakt rzeczywiście jest przestrzegany, a nie zostanie tylko kolejnym uroczyście podpisanym dokumentem, który będzie się kurzył w archiwach Brukseli. Na efekty trzeba więc poczekać.
Dla Polski gospodarcze skutki paktu fiskalnego początkowo będą niewielkie. Bo wszystkie jego punkty odnoszą się do krajów strefy euro, w której nas nie ma. Dla nas będzie miał znaczenie gospodarcze dopiero jeżeli za kilka lat zastąpimy złotówkę euro. Wtedy nasz roczny deficyt sektora publicznego nie będzie mógł przekroczyć 0,5 procent PKB. A dziś jest jedenastokrotnie wyższy. Jeżeli byśmy przekroczyli ten limit, to automatycznie będziemy musieli zapłacić karę w wysokości nawet 0,1 procent PKB.
Teraz skutki będą wyłącznie polityczne. Pakt fiskalny zakłada bowiem, że kraje strefy euro będą spotykać się na osobnych szczytach. Polska i pozostała dziesiątka spoza strefy będą zapraszane tylko na co najmniej jedno spotkanie w roku. I to wyłącznie jako obserwatorzy.
Wczoraj w Brukseli premier Donald Tusk zapowiedział, że podpisze pakt fiskalny. Wystąpił o upoważnienie w tej sprawie do Rady Ministrów. Żaden z ministrów nie zgłosił wątpliwości. Jeszcze w środę Tusk mówił, że Polska nie zmienia deklaracji przystąpienia do paktu fiskalnego, ale tłumaczył, że nasz podpis będzie zależał od tego, czy będziemy mieli 100-procentowe przekonanie do każdego słowa zawartego w ostatecznej wersji traktatu.
Otrzymuję w tej chwili upoważnienie albo już otrzymałem(...). Żaden z ministrów nie zgłosił żadnych wątpliwości; przede wszystkim my, analizując w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów i MSZ, nie znaleźliśmy niczego, co by odbiegało od naszych wyobrażeń, mówię o tej ostatniej wersji - mówił premier.
Przystępując do paktu, Polska godzi się, aby strefa euro spotykała się we własnym gronie bez naszego udziału, zadowalając się jedynie tym, że raz na rok zostaniemy dopuszczeni do stołu, aby posłuchać o planach i ustaleniach "siedemnastki". A - przypomnijmy - że jeszcze niedawno premier uzależniał poparcie dla paktu od gwarancji zapraszania Polski na wszystkie spotkania eurolandu.
Niekonsekwencja zresztą królowała od początku negocjacji. Najpierw byliśmy "za", potem zdecydowanie "przeciw", w końcu podpisujemy coś, co trudno uznać za sukces, bo nie udało się powstrzymać pogłębiającego się podziału Unii.