Od roku Rosjanie na terenie Ukrainy popełniają setki zbrodni wojennych. Jedną z nich jest ostrzeliwanie i niszczenie placówek medycznych. Jak poinformował minister zdrowia Ukrainy Wiktor Laszko, od początku rosyjskiej inwazji na Ukrainę zginęło już 106 medyków, z czego 33 w miejscach pracy. Te dane nie obejmują medyków, którzy zostali zmobilizowani i wyruszyli na front. Wiadomo też o 1106 uszkodzonych placówkach należących do służby zdrowia, z czego 174 budynki nie nadają się do renowacji. Jak wygląda praca w szpitalu w kraju ogarniętym wojną? Oleksandr Szczerbyna, ordynator Miejskiego Szpitala Klinicznego Nr 7 w Kijowie opowiada o tym dziennikarce polsko-ukraińskiego portalu internetowego Symvol Media.
Czy potrafi pan powiedzieć, jak wyglądał ostatni dzień przed inwazją na pełną skalę?
To był zwykły dzień, nie działo się nic szczególnego. Po pracy poszedłem z żoną na spacer. Nawiasem mówiąc, niedaleko stąd, bo mieszkamy blisko szpitala. Podświadomie czułem, że może wydarzyć się coś złego. Moja żona też, ale szybko się uspokoiliśmy i wróciliśmy do domu.
Czy miał pan plan, dokąd wysłać rodzinę na wypadek wojny?
Nie. Absolutnie żadnego. Byłem pewien, że nawet jeśli nastąpi bezpośrednia inwazja Federacji Rosyjskiej na nasze suwerenne terytorium (nie pod przykrywką samozwańczych republik, których nikt w cywilizowanym świecie nie uznaje), to będzie ona miała miejsce wyłącznie na Wschodzie, w okolicach Donbasu.
Co się działo 24 lutego w szpitalu?
Mój 24 lutego zaczął się zbyt wcześnie. Przyjaciele zadzwonili o 5 rano i poinformowali, że na Kijów wystrzelono pierwsze rakiety. Po tych słowach szybko wsadziłem żonę i dzieci do samochodu i kazałem im opuścić miasto, wysyłając ich do naszej daczy w Borodziance. Potem pospieszyłem do pracy. W szpitalu szybko zwołałem nadzwyczajne zebranie lekarzy oraz pielęgniarek. Powiedziałem podczas niego, że wszystko będzie dobrze. Mówiłem, że musimy poczekać na oficjalne oświadczenia prezydenta, ale również rozkazałem szybko przygotować wszystko, co niezbędne do udzielenia pierwszej pomocy. Co prawda do 24 lutego przyjmowaliśmy jeszcze pacjentów covidowych (aż dwa piętra były zajęte tylko przez nich), ale w trybie pilnym musieliśmy ich szybko przenieść z naszego szpitala. Proszę mnie zrozumieć, to ponad 100 osób, ale przecież na ulicy toczy się wojna. Doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, że trzeba ich szybko przetransportować do innych szpitali, aby zwolnić miejsca dla rannych z terenów okupowanych. 24 lutego skończył się w miarę spokojnie, ale już 25 lutego... 25 lutego to był horror.
Jak dalej rozwijała się sytuacja po pierwszym dniu inwazji na pełną skalę?
25 lutego na teren naszego szpitala wjechał pierwszy kamaz z rannymi cywilami. Dla mnie osobiście był to szok, bo nigdy nie widziałem tylu ofiar i z takimi obrażeniami. Wszyscy zaczęli pracować praktycznie bez przerwy. Od tamtego dnia faktycznie mieszkaliśmy w piwnicy szpitalnej. Cały czas udzielaliśmy pomocy, ponieważ nasz szpital znajduje się niedaleko miejsca, gdzie wkroczyły wojska rosyjskie, zdobywając Buczę, Irpin, Worzel, Gostomel i Błystawicę. Wszyscy ewakuowani z terenów okupowanych przeszli przez nasz szpital.
Czy pracownicy medyczni mieli w ogóle czas na sen?
Prawie nie spaliśmy! W końcu to wojna! Jaki sen? Dopiero jakiś czas po wyparciu wojsk rosyjskich z obwodu kijowskiego zdaliśmy sobie sprawę, że wszyscy pracowaliśmy pod wpływem nieprawdopodobnych emocji, dzięki którym możliwy był tak nadludzki wysiłek.
Ilu rannych przywieziono w czasie okupacji i po niej?
Oczywiście była to duża liczba. Ludzi przywożono autobusami, kamazami oraz samochodami osobowymi. Ale po okupacji obwodu kijowskiego były to już “tylko" duże autobusy. Niekończący się tłum rannych. Pamięta pani ewakuację na dużą skalę, gdzie i kiedy robiono też zdjęcia ludziom pod mostem? Wszyscy ci cywile przeszli przez nasz szpital! Zdarzyła się też wtedy sytuacja, w której dziennikarz uratował małą dziewczynkę. Spadł pocisk i ludzie, którzy zaczęli uciekać, prawie stratowali to dziecko. Ale pani kolega po fachu, dziennikarz, osłonił ją swoim ciałem, a później wyniósł na rękach.
Czy rosyjscy żołnierze trafiali na teren pańskiego szpitala jako ranni?
To nie jest pytanie do mnie.
To nie jest pytanie do pana? Czy faktycznie ich tu nie było?
Już powiedziałem. To nie jest pytanie do mnie.
Czyli byli tutaj? Jak to możliwe, że udzielano pomocy rosyjskim żołnierzom, którzy zapewne chwilę wcześniej bestialsko mordowali naszych obywateli?
Przede wszystkim jestem lekarzem, który ma obowiązek pomagać każdemu. Nie zapominajmy też o Konwencji Genewskiej.
Która historia najbardziej pana zszokowała?
Przez pierwsze dni po inwazji na pełną skalę, kiedy zaczęto przywozić rannych cywilów i żołnierzy, jeszcze jakoś się trzymałem... Ale gdy po kilku dniach zaczęto przywozić dzieci... okazało się to najtrudniejszym momentem nie tylko dla mnie, ale i dla całego naszego zespołu. Dzieci, dzieci, wiele ciężko rannych dzieci.
Pamiętam też przypadek, gdy ludzie z Mariupola uciekli przed wojną i kupili mieszkanie w mieście Irpień. Rodzina planowała poukładać i zbudować szczęśliwe życie tutaj, w obwodzie kijowskim, ale ich babcia pozostała w Doniecku. W przeddzień lutego babcia zachorowała na covid, więc mąż, zostawiwszy tutaj żonę i dwójkę dzieci, wrócił do Doniecka. Po rozpoczęciu inwazji na pełną skalę kobieta razem z dziećmi siedziały w piwnicy szkolnej przez dwa tygodnie, ale kiedy stamtąd wyszły, zostały zastrzelone przez snajpera. Kobieta i dzieci... Próbowaliśmy ją ratować, ale nie było to już możliwe. Mężczyzna dowiedział się za pośrednictwem środków masowego przekazu, że nie trafiły one do kostnicy, tylko do nas. A jak przyjechał po nich z nadzieją, aby zobaczyć je żywe, dostał od nas czarne reklamówki ze zwłokami... Trudno było powstrzymać łzy... Uciekali stamtąd (z Mariupola) przed wojną, ale "ruski mir" i tak ich dopadł...
Dlaczego cywile nie opuścili natychmiast Buczy, kiedy zobaczyli tyle sprzętu wojskowego i to w ilościach porównywalnych do tych z II wojny światowej?
Ponieważ wszystko rozwijało się bardzo szybko. Nikt nie spodziewał się, że Rosjanie będą torturować, gwałcić lub zabijać ludność cywilną.
Pamiętam nawet, że była taka rodzina, która chciała jak najszybciej uciec. Jechali z Gostomela dwoma samochodami z napisami "DZIECI", ale armii rosyjskiej nie obchodzą jakiekolwiek zasady. Rosyjski żołnierz bezpośrednio strzela do pierwszego samochodu, w którym był ojciec, a następnie otwiera drzwi następnego auta, w którym znajdują się żona z małym chłopcem i mówi: "Uratuję was!". Umieszcza tę kobietę i ranne dziecko w innym samochodzie i wysyła je dokądś. Najpierw zastrzelił ojca, potem "uratował" ranne dziecko i matkę... Oni strzelali do wszystkich. Do wszystkich aut i pojazdów z dziećmi, i bez dzieci. Do mężczyzn i kobiet. Do starszych i młodszych... Do wszystkich!
Wszystkie te korytarze humanitarne, o których słyszano na zachodzie, zostały ostrzelane.
Jak pan myśli, dlaczego rosyjskie wojsko atakowało i gwałciło małe dzieci?
Zapytała mnie pani wcześniej, co zrobiło największe negatywne wrażenie, a ja powiedziałem o rannych dzieciach. Ale, niestety, nie odważę się opowiedzieć Pani historii o zgwałconych dzieciach. Nie mam odwagi powiedzieć, co widziałem na własne oczy, a widziałem to po raz pierwszy w życiu.
Czy pana zdaniem armii rosyjskiej uda się zrealizować plan swojego prezydenta?
Ten rozkaz chorego psychola pozostanie niewykonany! Bo fizycznie niemożliwe jest pokonanie kraju, w którym co trzecia osoba, a może nawet co druga, stanęła w obronie własnej ziemi. Można podporządkować jakiś rząd, ale nigdy ludzi, którzy nieustraszeni oddają życie za przyszłość swoich dzieci! Sam byłem w szoku. Tego się nie spodziewałem! Kiedy przyszedłem porozmawiać z naszymi żołnierzami w komisariacie wojskowym, zobaczyłem kilometrowe kolejki. Nie widziałem wcześniej tylu zmotywowanych ludzi. Później spotykam w Kijowie nieznanego mężczyznę, jeszcze przed trzydziestką, który mówi: "Dzięki Bogu, że tak otwarcie nas zaatakowali! Teraz pokażemy im, że nikt nie z nas będzie żył pod “trójkolorem" (flagą Rosji)!". Po czym zdałem sobie sprawę, że w każdych okolicznościach my, Ukraińcy, będziemy walczyć do końca - do zwycięstwa!
Kijowski Miejski Szpital Kliniczny nr 7 nadal działał całodobowo w trybie awaryjnym. Każdego dnia trafia do niego wielu pacjentów, którzy zostali ranni podczas walki o wolność swojej ojczyzny.
Autorką jest dziennikarka Symvol Media, występującą pod pseudonimem Gareth Jones. Redakcja nie ujawnia jej prawdziwych danych w obawie przed zemstą służb rosyjskich i zagrożeniem życia bliskich, którzy pozostali w Ukrainie. Symvol Media to polsko-ukraiński zespół dziennikarzy.