Po pechowym upadku na trasie Justyna Kowalczyk zajęła ostatnie, szóste miejsce w finale sprintu techniką klasyczną w narciarskich mistrzostwach świata we włoskim Val di Fiemme. Złoto wywalczyła obrończyni tytułu, Norweżka Marit Bjoergen. "Będę bardzo długo pamiętać o tym biegu i oglądać go wiele razy. Odbyłam treściwą rozmowę z trenerem. Zawiódł się bardzo i przeżywa to, co się stało" - przyznała później Kowalczyk.
Decydujący bieg Polka rozpoczęła nie najlepiej, bo już po pierwszych metrach znalazła się za plecami najgroźniejszych rywalek. Czekała na podbieg, na którym rozstrzygała wcześniejsze biegi, ale niestety na samym początku wspinaczki zahaczyła kijkiem Szwedkę Stinę Nilsson, potknęła się, upadła i straciła cenne sekundy. Później próbowała jeszcze odrabiać straty, ale przewaga rywalek była już za duża. Kowalczyk zajęła ostatnie, szóste miejsce ze stratą 6,3 sekundy do zwyciężczyni Marit Bjoergen. Podium uzupełniły jeszcze Szwedka Ida Ingemarsdotter i Norweżka Maiken Caspersen Falla.
Tuż po biegu podopieczna Aleksandra Wierietielnego niechętnie rozmawiała z dziennikarzami. Wydaje mi się, że zahaczyłyśmy się ze Szwedką. (...) Naprawdę nie potrafię tego w tym momencie ocenić. Muszę zobaczyć tę sytuację na nagraniu. (...) Będę bardzo długo pamiętać o tym biegu i oglądać go wiele razy. Być może wtedy będzie lepiej - podsumowała.Bardziej rozmowna była już po ceremonii medalowej, w której na MŚ uczestniczy sześć najlepszych zawodniczek. Byłam dziś mocna. Wynik na pewno nie jest adekwatny do tego, co mogłam pokazać. Takie niestety są sprinty, co zrobić. Czasu już nie cofnę. Może szczęście jeszcze uśmiechnie się do mnie w Val di Fiemme - stwierdziła. Mimo wszystko chętnie przyszłam na ceremonię. Oczywiście wolałabym stać w innym miejscu, ale z drugiej strony wiele sprinterek chętnie byłoby na moim. Nastrój mam już znacznie lepszy, bo udzieliła mi się radość Rosjanina Nikity Kriukowa (triumfował w rywalizacji mężczyzn - przyp. red.) - dodała.
Mówiła również, że nie miała jeszcze czasu analizować przebiegu finału. Odbyłam za to treściwą rozmowę z trenerem. Zawiódł się bardzo i przeżywa to, co się stało - przyznała.
Zaskoczenie i rozczarowanie wynikiem Kowalczyk były tym większe, że w półfinale Polka osiągnęła najlepszy czas, bez trudu wyprzedzając rywalki. Jej tempo wytrzymała jedynie Ingemarsdotter, ale i ona oglądała plecy naszej zawodniczki już po pierwszym podbiegu. Obie panie zostawiły pozostałe biegaczki daleko w tyle i spokojnie dotarły do mety.Co ważniejsze, Kowalczyk była o 0,1 sekundy szybsza niż Bjoergen, która biegła w drugim półfinale.
Podobnie wyglądał ćwierćfinał. Polka już po kilkudziesięciu metrach była na prowadzeniu, a tuż obok niej biegła Ingemarstdotter. Zawodniczki szybko uzyskały sporą przewagę nad rywalkami i niezagrożone dotarły do mety. Kowalczyk przyspieszyła jeszcze na ostatnich metrach i osiągnęła czas minimalnie lepszy od Bjoergen, która startowała w innym ćwierćfinale i również bez najmniejszych problemów znalazła się w kolejnym etapie.
Kolejny występ czeka podopieczną Aleksandra Wierietielnego już w sobotę. Wystartuje wtedy w biegu łączonym. Dwa lata temu w Oslo była w tej konkurencji druga. Tytułu znów bronić będzie Bjoergen.
Kowalczyk ma już w swoim dorobku medal olimpijski w sprincie techniką klasyczną. Trzy lata temu w Vancouver zdobyła srebro. Natomiast na mistrzostwach świata w tej konkurencji jeszcze nigdy nie stanęła na podium (wyjątkiem były MŚ juniorów, gdzie wywalczyła srebro).Dla Kowalczyk występ w Val di Fiemme to już szóste mistrzostwa świata w karierze. Debiutowała 10 lat temu w tej samej włoskiej miejscowości. 20-letnia wówczas narciarka z Kasiny Wielkiej pojechała na te mistrzostwa jako świeżo upieczona wicemistrzyni świata juniorów.