"Sytuacja na Ukrainie jest nieprzewidywalna. Nie wiemy, co stanie się za chwilę. Są zabici, są ranni i jest strach o własne życie" - tak dziennikarz PoloNews Eugeniusz Biłonóżko relacjonują krwawe wydarzenia na kijowskim Majdanie.
Sytuacja jest dramatyczna. "Media ostrzegają przed snajperami. Wciąż podawane są też sprzeczne informacje co do liczby ofiar protestujących z Instytuckiej i Gruszeckiej, którzy leżą po prostu na ulicach. Ci, którzy blokowali wjazd pomiędzy ulicami zostali dziś zlikwidowani".
Zdarzają się przypadki, że milicjanci ściągnięci do Kijowa z zachodniej Ukrainy odmawiają walki z manifestantami
Mimo to część z walczących po stronie ukraińskich władz nie chce być marionetkami Janukowycza, jak podają opozycyjne media, jeden z pułkowników wojskowych przeszedł dziś rano na stronę protestujących. Za nim idą kolejni. Jeden z liderów ukraińskiej opozycji Mykoła Kniażycki twierdzi, że w Kijowie może to być nawet stu milicjantów i żołnierzy. Według niego mogą to mogą być pierwsze symptomy osłabienia prezydenta Janukowycza. Jak twierdzi opozycyjny parlamentarzysta, zdarzają się też przypadki, że milicjanci ściągnięci do Kijowa z zachodniej Ukrainy odmawiają walki z manifestantami. Część z nich miała wrócić do domu.
Na RMF 24 relacjonujemy na bieżąco wydarzenia z Ukrainy. ZNAJDZIESZ JE TUTAJ
Rząd nie chce dać władzom zachodniej Europy sugestii, że ostatecznie zamyka granice dlatego w Kijowskie lotnisko działa bez problemów. Utrudniony jest jednak transport wewnątrz miasta - metro jest wyłączone. Mimo tragicznych wydarzeń uczelnie wyższe w Kijowie prowadzą dziś zajęcia. Jeśli studenci ze względów obiektywnych nie mogą w nich uczestniczyć jest to traktowane jako nieusprawiedliwiona nieobecność.
Paradoksem jest, że zaledwie dwie stacje metra od Majdanu jest już spokojnie. Pracują kawiarnie i sklepy, "życie toczy się dalej". Nie oznacza to jednak, że mieszkańcy nie przeżywają tej sytuacji. Wierzą, że Janukowicz ustąpi a winni zdrady kraju zostaną ukarani.
Wojska rządowe tymczasem wciąż zbierają siły. Pociągami ze wschodniej Ukrainy od kilku dni napływają tzw. tituszki, czyli osoby które pracują na zlecenie ukraińskich władz. "Nie możemy przewidzieć tego, co nas spotka."
Marcin Grzebielucha