"Zarobiłem w Amber Gold w ciągu całej działalności około 20 milionów złotych, w OLT Express nie zarobiłem ani złotówki" - powiedział Marcin P., były szef Amber Gold przed komisją śledczą. Zeznał również: "Politycy sami szukali kontaktu ze mną, w tym prezydent miasta Gdańska i członkowie Prezydium Miasta Gdańska". Jak przekonywał, chciał "odcinać się" od polityków. Dodał także, że zatrudnienie Michała Tuska w OLT Express było mu nie na rękę, bo "był to syn premiera". "A nie chciałem, by polityka mieszała mi się w działalność biznesową" - podkreślił P. dodając: "Nigdy nie było założenia, że Michał Tusk miał być kamuflażem dla mojej działalności. Nigdy nie został przeze mnie wykorzystany w jakichkolwiek sytuacjach politycznych, czyli wpływów u ojca czy innych osób". Podczas środowego przesłuchania, były szef Amber Gold powiedział także: "Ja nic Polakom do zwrócenia nie mam (...) kompletnie nic". A przypomnijmy, że według ustaleń, w latach 2009-2012 w ramach tzw. piramidy finansowej firma oszukała w sumie niemal 19 tys. klientów, doprowadzając do niekorzystnego rozporządzenia mieniem w wysokości prawie 851 mln zł.
W środę około godziny 15.45 sejmowa komisja śledcza zakończyła przesłuchanie b. szefa Amber Gold Marcina P. Przesłuchanie rozpoczęło się około godz. 10. Zobaczcie zapis relacji na żywo:
Największymi korzyściami przemawiającymi za zatrudnieniem Michała Tuska był dostęp do informacji, które nie były jawne, a które mają znaczenie dla funkcjonowania podmiotów zajmujących się lotniczym przewozem osób - powiedział były szef Amber Gold Marcin P.
Zarobiłem ok 20 mln zł w ciągu całej działalności Amber Gold - powiedział Marcin P.
Były szef Amber Gold Marcin P. zeznał, że nigdy nie wręczał komukolwiek łapówki. Zapytany o jego wiedzę o "konieczności korumpowania urzędników" przez osoby związane z jego spółkami, Marcin P. odmówił odpowiedzi, dopytywany, czy nie zaprzecza takim okolicznościom, odpowiedział, że nie zaprzecza.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla video
Nie mam żadnego celu ani politycznego, tak jak niektórzy mogą sobie wymyślać, że ja może chcę kogoś pogrążyć i się zemścić; nie mam naprawdę żadnego celu, bo ja i tak uważam, że mimo tego, że tutaj przyjeżdżam, zeznaję, to ten areszt i tak nie będzie uchylony - oświadczył P.
Więc jeśli ktoś myśli, że ja tutaj liczę na jakąś współpracę z państwem, że dzięki temu coś dostanę, to jest też w błędzie. Ja na nic nie liczę od państwa - dodał.
Do aresztu śledczego wpłynęła informacja, że mam być objęty szczególnym nadzorem i opieką psychologiczną i zdecydowałem się wystąpić z takim wnioskiem - zeznał przed komisją śledczą ds. Amber Gold Marcin P. Jednocześnie odmówił odpowiedzi na pytanie, kto mógł zagrażać jego życiu.
Wszyscy dyrektorzy odpowiedzialni za funkcjonowanie departamentów spółki Amber Gold powinni zasiąść na ławie oskarżonych - przekonywał Marcin P. przed komisją śledczą ds. Amber Gold. Wśród tych osób wymienił m.in. Joannę Traczyk, Małgorzatę Kim Kaczmarek i Annę Łaszkiewicz.
Posłanka PiS Joanna Kopcińska przytoczyła wcześniejsze zeznania Marcina P., w których powiedział, że tylko on "jest za to bity" i zapytała, czy byłby w stanie rozszerzyć swoją wypowiedź.
To był użyty kolokwializm z mojej strony i tak jak już odpowiadałem na pytanie pani przewodniczącej, wszyscy pracownicy, którzy nie zwolnili się sami ze spółki Amber Gold, niektórzy pracownicy także z OLT Express, którzy wiedzieli, jak funkcjonuje spółka Amber Gold oraz OLT Express, powinni zasiąść na ławie oskarżonych - mówił Marcin P.
Marcin P. był pytany o listę nazwisk polityków, którą rozsyłał Emil Marat, a którzy mieli lokować środki w Amber Gold.
W chwili obecnej nie jestem w stanie (powiedzieć), bo tych nazwisk było około trzydziestu, na pewno było nazwisko Adamowicz, na pewno była pani Kopacz Ewa, na pewno był znany polityk PiS - powiedział Marcin P. Jak dodał, w bazie były wszystkie opcje polityczne na szczeblach: centralnym i wojewódzkim. Wszystkie partie polityczne były, po prostu Ewa Kopacz i Paweł Adamowicz, to są takie nazwiska, które medialnie często występują, dlatego je wymieniłem - wyjaśnił.
Jak mówił, to były imiona i nazwiska osób, których wyszukiwał system danych Amber Gold. Żadna z osób, która była na tej liście, nie potwierdziła dziennikarzom, że jest osobą, która lokowała środki (w Amber Gold). Nie umiem powiedzieć, czy to była zbieżność nazwisk, czy nie. Według mojej wiedzy na dzień dzisiejszy, mogła to być zbieżność nazwisk. Nazwisko Ewa Kopacz, czy Paweł Adamowicz występuje wielokrotnie - powiedział świadek.
Wszyscy się wyparli i powiedzieli, że nie lokowali (środków w Amber Gold) - powiedział Marcin P.
W pewnym momencie dostałem SMS-a z numeru, który później nie był aktywny: Uciekaj, 16 będzie u ciebie ABW - zeznał były szef Amber Gold Marcin P. w środę przed komisją śledczą.
Zdaniem świadka informacje o planie śledztwa "musiały pochodzić z wysokiego szczebla", raczej z Warszawy niż z Gdańska. P. zeznał, że informacje, "jak wyprzedzić medialnie, to co chce zrobić ABW" i "żeby to co oni mówili, nie miało już znaczenia medialnie", przekazywał mu natomiast Emil Marat. Pan Paweł Kunachowicz uczestniczył we wszystkich moich spotkaniach z Emilem Maratem, mówię Emil Marat, mając na myśli ich dwóch - dodał Marcin P.
Odniosłem wrażenie, że nikomu nie zależy na prowadzeniu tej sprawy - mówił Marcin P. o okolicznościach poprzedzających jego zatrzymanie. Jego zdaniem sytuacja się zmieniła, gdy śledztwo przejęła Prokuratura Okręgowa w Łodzi.
Andżelika Możdżanowska (PSL) zapytała P. o jego znajomość z gdańskim dominikaninem, o. Jackiem Krzysztofowiczem. Były prezes Amber Gold powiedział, że z duchownym łączyły go przyjacielskie relacje. Wsparł też gdański klasztor dominikanów kwotą 1,5 miliona złotych. Były to - jak zeznał - pieniądze Amber Gold, które zostały przeznaczone na remont trzech ołtarzy i kaplicy w kościele św. Mikołaja.
A jakie korzyści były dla świadka za ten rodzaj wsparcia finansowego? - zapytała posłanka PSL.
Żadne korzyści - odparł P.
Modlitwa, rozumiem?" - podpowiedziała Możdżanowska.
Nawet o modlitwę nie prosiłem - odpowiedział świadek.
Pracownicy Amber Gold to nie było stado 500 baranów, też powinni zasiąść na ławie oskarżonych - powiedział P.
Były prezes Amber Gold, na prośbę Stanisława Pięty (PiS) doprecyzował swe wcześniej sformułowane zarzuty pod adresem prokuratury w Gdańsku i w Łodzi, że celowo działała tak, by został on jedynym skazanym w sprawie Amber Gold.
Świadek ocenił, że postępowanie prokuratorskie było "bardzo wybiórcze", nastawione wyłącznie na znalezienie dowodów, dokumentów mogących świadczyć na niekorzyść jego lub jego żony, Katarzyny P.
Jeżeli ja miałbym oceniać, to wszyscy pracownicy spółki Amber Gold, którzy się nie zwolnili dobrowolnie, powinni zasiadać także na ławie oskarżonych, bo wiedzieli jak ta spółka zarabia, jak ta spółka funkcjonuje, jakimi wzorami się posługuje - dodał.
Zarzucił przy tym byłym pracownikom firmy, że "udają" teraz, że nie pamiętają jak działała Amber Gold. To nie było stado pięciuset baranów, które pracowało w dziale sprzedaży, które szło ślepo i wykonywało polecenia. To były osoby, które podpisywały, że zaznajamiały się z wszystkimi aktami normatywnymi wydawanymi przez spółkę, miały dostęp - fakt faktem, nie każdy w bardzo rozszerzonym zakresie, bo to w zależności od uprawnień - do systemu AGNET, który ewidencjonował wszystkie umowy, miały dostęp do tabeli kursów, która ustalała wartość po której kupują klienci złoto, srebro i platynę. Oni to wszystko wiedzieli - przekonywał były szef Amber Gold.
Były szef Amber Gold żongluje zeznaniami. Trzeba sprawdzić, które informacje są prawdziwe - mówili dziennikarzom członkowie komisji śledczej w trakcie przerwy w środowym przesłuchaniu Marcina P.
Wiceprzewodniczący komisji śledczej Tomasz Rzymkowski (Kukiz'15) zwrócił uwagę, że Marcin P. przez blisko 5 lat pobytu w więzieniu był w stanie ułożyć spójną i logiczną wersję zdarzeń. Widać to jego przygotowanie i bardzo rzeczowe odpowiedzi, a także różnice między wcześniejszymi świadkami komisji, którzy zasłaniali się niewiedzą - mówił polityk Kukiz'15.
Rzymkowski zwrócił uwagę na zeznanie świadka, który mówił, że z Ministerstwa Gospodarki przeniesiono mu propozycję zakupu LOT-u. Nie wydaje mi się to do końca wiarygodne. Tym bardziej, że Ministerstwo Gospodarki nie odpowiadało za LOT tylko Ministerstwo Skarbu Państwa - wskazał.
Poseł Nowoczesnej Witold Zembaczyński stwierdził z kolei, że przesłuchanie Marcina P. przynosi wiele ciekawych wątków. Trzeba ocenić ich wiarygodność - powiedział.
Andżelika Możdżanowska (PSL), oceniając pierwszą część przesłuchania P., stwierdziła, że świadek w jej ocenie "żongluje informacjami, które przekazuje".
Zdaniem Stanisława Pięty (PiS) Marcin P. tylko częściowo mówi prawdę. Wydaje mi się, że może nie mówić prawdy wtedy, gdy usiłuje jakoś rozmazać, czy ukryć swoją odpowiedzialność. Natomiast myślę, że jego wypowiedzi na temat nieprawidłowości w pracy prokuratury, czy policji powinny być zweryfikowane - powiedział dziennikarzom Pięta. Dodał, że odmowy odpowiedzi przez świadka na pytania np. o początki finansowania Amber Gold, świadczą o tym, że "najwyraźniej ma coś do ukrycia".
Marcin P.: Informację o aresztowaniu przyniósł mi do domu funkcjonariusz ABW z Gdańska na tydzień, półtora przed aresztowaniem, z informacją taką, że mam się przygotować, że pójdę siedzieć
Polacy stracili oszczędności życia przez to, że nie było odpowiedniego nadzoru ze strony państwa. Pozostawmy sejmowej komisji śledczej ds. Amber Gold wyjaśnienie tej bulwersującej sprawy - powiedziała premier Beata Szydło.
A można też odnieść wrażenie, że było przyzwolenie ze strony niektórych instytucji i ważnych polityków na to, aby ten proceder miał miejsce - dodała Szydło.
Wszystkie zmiany, które w tej chwili wprowadzamy, również w uszczelnieniu systemu podatkowego, również zmiany dotyczące przepisów finansowych (...) zmierzają właśnie ku temu, by Polacy czuli się bezpieczni, (...) by mieli poczucie, że państwo stoi po ich stronie - jako podatników, jako ludzi, którzy chcą mieć pewność, że jeżeli zaufają jakiejś instytucji, to ta instytucja tego zaufania nie zawiedzie - powiedziała premier.
I to jest obowiązek państwa, i my to realizujemy. Nasz rząd PiS to realizuje - dodała.
Każdy, kto zwiera umowę, powinien mieć świadomość konsekwencji, jakie ponosi - mówił przed komisją śledczą Marcin P. Dodawał, że można stracić środki w wyniku umowy na "produkty obarczone ryzykiem".
Podejrzewam, że też pewnie byłbym rozczarowany, gdybym stracił swoje środki - tak P. odpowiedział na pytanie Stanisława Pięty (PiS), czy klienci Amber Gold mogą się czuć rozczarowani. Jednakże, jest coś takiego, jak warunki umowy i czytając warunki umowy, każdy, kto zwiera umowę, powinien mieć świadomość konsekwencji, jakie ponosi - oświadczył P.
W chwili obecnej wiemy, że nikt o niczym nie wiedział i przychodził i podpisywał, bo myślał, że "coś tam". To jest jego ryzyko - powiedział P. Nie jestem w stanie zakazać każdemu podejmowania ryzyka - dodał.
Według P. "zapominamy o tych osobach, które uzyskały nawet więcej niż zakładała umowa w Amber Gold, bo takich osób też jest dość sporo".
Pięta pytał też P., czy był kiedykolwiek "informatorem Centralnego Biura Śledczego". Nie, nigdy nie byłem informatorem żadnej agencji, czy CBŚ, czy CBA, czy ABW i nigdy nie miałem takiej propozycji - odparł świadek.
Marcin P.: KPRM musiała mieć wiedzę o tym, co się dzieje ze sprawą Amber Gold. (...) Donald Tusk na pewno miał tę wiedzę. Ja bym miał tę wiedzę, gdyby mój syn pracował w takiej spółce i wobec niej toczyło się postępowanie
Marcin P.: Oficjalny kontakt z funkcjonariuszem ABW miałem po raz pierwszy 16 sierpnia 2012 roku
Prokuratura Okręgowa w Gdańsku i Prokuratura Okręgowa w Łodzi celowo "wykrajała część opinii i nie kopiowała danych tak jak powinny być kopiowane", po to by ukryć niektóre fakty, żebym był jedyną skazaną osobą - mówił przed komisją śledczą Marcin P.
Jak mówił, w chwili obecnej najłatwiej wszystkim zasłaniać się niepamięcią. Ja nie wierzę, że pracownik, który pracował u mnie trzy lata, dzień w dzień wykonywał te same obowiązki, staje przed sądem i mówi, że nie pamięta. W chwili obecnej dochodzimy do takich absurdów w sprawie karnej, że dyrektor operacyjna mówi, że ona nic nie pamięta, a sąd, że jeśli będziemy chcieli ją jeszcze raz przesłuchać, będzie przesłuchiwana w obecności psychologa - zaznaczył.
Poseł PO Krzysztof Brejza zapytał Marcina P., czy przed założeniem Amber Gold i pojawieniem się w tym interesie mecenasa Łukasza Daszuty, korzystał z pomocy prawnej innych adwokatów. Wielu adwokatów się przez moje życie przewinęło. Być może tak, nie wiem, nie pamiętam - odparł. To były sporadyczne kontakty, to nie były prace długofalowe, które by powodowały dłuższą znajomość i relację biznesową, jak z panem (Maciejem) Górtowskim, czy panem Daszutą.
Brejza chciał wiedzieć także, czy Marcin P. korzystał z pomocy adwokata Piotra Pieczykolana, który, jak mówił, reprezentował m.in. Marka M. pseud. "Oczko" ze Szczecina i Andrzeja Z. pseud. "Słowik" ze Stargardu Szczecińskiego, i uważany jest za zaufanego mecenasa tzw. Grupy pruszkowskiej.
Marcin P. odpowiedział, że tak, ale przez okres bardzo krótki. Rozstaliśmy się w konflikcie - zaznaczył. Dodał, że nie był to adwokat, którego sam sobie znalazł, tylko adwokat znaleziony przez kogoś z jego rodziny.
Nie miałem żadnych kontaktów z funkcjonariuszami Agencji Wywiadu. Notatkę ABW, która miała dotyczyć operacji "Ikar" otrzymałem w lipcu 2012 roku od Pawła Mitera - zeznał Marcin P.
Andżelika Możdżanowska (PSL) pytała świadka, czy miał jakieś kontakty z funkcjonariuszami Agencji Wywiadu. Marcin P. odpowiedział: Nie, żadnych kontaktów z funkcjonariuszami Agencji Wywiadu nie miałem.
Pytany, kiedy otrzymał notatkę ABW, która miała dotyczyć operacji "Ikar", Marcin P. powiedział, że otrzymał ją w lipcu 2012 roku, drogą mailową od Pawła Mitera. Dopytywany, czy zapłacił za tę notatkę, świadek powiedział: Za samą notatkę nie, za jej przywiezienie zasponsorowałem panu Miterowi, ale tu mogę się mylić, koło czterech tysięcy złotych. Związane to było z kosztem noclegu w Warszawie, przejazdu, wynajęcia samochodu. Paweł Miter miał określone wymogi, co do modelu samochodu.
Później (Miter) chciał 12-16 tysięcy złotych i chciał zostać takim łącznikiem między służbą bezpieczeństwa, którą on sobie wymyślił chyba w swojej własnej głowie, że jest (jej) przedstawicielem a spółką Amber Gold - dodał świadek. Przypomniał, że Paweł Miter ma postawione zarzuty, a on jest oskarżycielem posiłkowym w postępowaniu karnym, prowadzonym przeciwko Miterowi.
Marcin P. stwierdził., że ABW prowadziła tajną operację "Ikar" wymierzoną w jego spółkę. Na dowód przedstawiał dziennikarzom rzekomą tajną notatkę ABW. Agencja natychmiast poinformowała, że notatka została sfałszowana i zawiadomiła prokuraturę o możliwości popełnienia przestępstwa "posłużenia się sfałszowanym dokumentem".
Wznowiono przesłuchania Marcina P.
Spotkalimy si tylko razem z nim i jego on 7.08.2012r. w restauracji Tekstylia. https://t.co/xEsPEb4kPK
LatkowskiS28 czerwca 2017
Nigdy nie przekazywałem czegokolwiek Marcinowi P. Każdy kontakt z Marcinem P. jest zarejestrowany - tak do środowych zeznań byłego szefa Amber Gold odniósł się na Twitterze dziennikarz Sylwester Latkowski.
Do zeznań Marcina P. odniósł się na Twitterze także Michał Majewski.
"Hej, Marcin P.! Nie spotkaliśmy się kilka razy, a raz. Latkowski nie był wtedy naczelnym, plan śledztwa poznaliśmy, jak byłeś już w ciupie!"
W posiedzeniu komisji śledczej ds. Amber Gold ogłoszona została półgodzinna przerwa na prośbę Marcina P.
Nie znam Mariusa Olecha, nigdy z nim nie rozmawiałem, ani się z nim nie spotkałem - zeznał Marcin P.
Marek Suski (PiS) pytał świadka, czy jest jakiś związek między nim a Mariusem Olechem. Nie ma żadnego związku między mną a Mariusem Olechem, nigdy z panem Mariusem Olechem nie rozmawiałem, ani się nigdy nie spotkałem, nie znam tego pana - powiedział Marcin P.
Dodał, że wiedział kto to jest, bo mówił mu o Olechu właściciel linii OLT Jet Air (które Amber Gold kupiła) Krzysztof Wicherek, doradzając, by Olecha wziąć jako kolejnego inwestora w działalności lotniczej. Pan Wicherek mówił, że działalność lotnicza jest dużą działalnością, skomplikowaną i jeszcze jeden inwestor by się przydał - mówił P. W końcu jednak Marius Olech, zeznał Marcin P., założył własną spółkę lotniczą.
Marek Suski pytał też o relacje świadka z Krzysztofem Wicherkiem i zeznania tego ostatniego, że po 15 minutach znajomości Marcin P. przelał ogromną kwotę na konto jego spółki, którą kupował.
Mnie nie zależało na samym Jet Air jako Jet Air, mnie zależało na licencji na latanie, z tego względu, że czas uzyskania licencji to jest około dwóch lat - mówił Marcin P.
Kupowaliśmy Jet Air, wiedząc, w jakim stanie jest ta firma, automatycznie utrzymywaliśmy wszystkie kody do kont bankowych Jet Air, którymi zarządzała pani Tomira Wicherek, żona pana Wicherka - zeznał.
Dodał, że wiedział np., iż są problemy z księgowością w Jet Air, ale przelane środki "poszły na konkretne cele, które zostały dokładnie rozliczone i sprawdzone". M.in. na raty leasingowe za samoloty. Gdyby to nie zostało uregulowane mówił, Jet Air mógł stracić certyfikat ULC.
Mnie zależało na uratowaniu certyfikatu ULC, gdyby tego certyfikatu nie udało się uratować, zakup Jet Air byłby bezsensowy - mówił. Z kolei do zakupu OLT Express Germany doszło, dodał, "by nie stracić pieniędzy utopionych w ratowanie Jet Air". Wszyscy mówili: pan Wicherek to jest lekkoduch i jak ktoś tego nie weźmie w ręce, to zaraz upadnie - powiedział świadek.
Marcin P. zaprzeczał zarazem, że pieniądze zostały przez niego przekazane po "15 minutach rozmowy", jak zeznał Krzysztof Wicherek. Między terminem pierwszego maila a terminem spotkania, gdy podjęto decyzję o przelaniu środków, było bowiem "mnóstwo kontaktów".
Z mojej wiedzy wynika, że były poufne informacje przekazywane przez Michała Tuska - powiedział Marcin P.
Poseł PiS Marek Suski pytał o informacje, które miał przekazywać Michał Tusk na temat firmy Wizz Air. Stwierdził pan podczas zeznania, że kwestie, o których informował syn premiera, należą do kategorii poufnych, czy pan potwierdza, że były jakieś poufne informacje? - pytał Suski.
Z mojej wiedzy - tak, cały czas mówię o tych dofinansowaniach, które były organizowane za pośrednictwem tej gdańskiej organizacji turystycznej. To są informacje poufne, tego pan nie znajdzie na żadnej stronie internetowej, ani, jak pójdzie pan do prezesa portu lotniczego, tam pan nie dostanie (takich informacji), nie znajdzie pan także informacji, do jakich portów lotniczych docelowo latają pasażerowie z przesiadki - powiedział Marcin P.
Tygodnik "wSieci" ujawnił stenogramy z podsłuchów ABW założonych u Marcina P. W przytoczonej rozmowie Marcin P. mówi do Jarosława Frankowskiego (dyrektora zarządzającego OLT Express): "Słuchaj, jeszcze mam jedno pytanie do ciebie odnośnie pamiętasz, mówiłeś, że Tusk ci przyniósł informację, ile Wizz Air płaci za jednego pasażera i jakie dostaje zwroty, pamiętasz?". Frankowski odpowiada: "Tak, tak. On mi mówił mniej więcej, tylko nie pamiętam, kurde, kwot, wiesz? (...) on tego nie przysyłał, jakby był ostrożny, tak".
Suski pytał też świadka, za co płacił Michałowi Tuskowi. Michał Tusk stwierdził podczas przesłuchań, że przekazywał tylko informacje ogólnie dostępne na stronach internetowych - przypomniał Suski.
Michał Tusk nigdy nic mi nie wysyłał, oprócz tego artykułu do autoryzacji, nie przypominam sobie, żeby Michał Tusk ze mną kiedykolwiek korespondował - powiedział Marcin P. Jak dodał, Michał Tusk korespondował m.in. z dyrektorem zarządzającym OLT Express Jarosławem Frankowskim. Z moją żoną miał jedno spotkanie na temat możliwości wydawania - z racji jego doświadczenia dziennikarskiego - magazynu pokładowego - mówił świadek.
Nie umiem dokładnie powiedzieć, co dokładnie robił pan Michał Tusk, bo on nie był bezpośrednio mi podległy, ja go nie rozliczałem z zadań, które on wykonywał, to jest pytanie do Jarosława Frankowskiego - powiedział Marcin P.
Marcin P.: Nie miałem zamiaru zwrócić się o status świadka koronnego, ale taka propozycja została mi złożona
Nie miałem wystarczającej wiedzy, a dokumentacja zabezpieczona w postępowaniu przygotowawczym przez Prokuraturę Okręgową w Łodzi nie była w stanie udokumentować niektórych danych, ze względu na braki w zabezpieczonych dokumentach, które są w dniu dzisiejszym już nie do odzyskania niestety - podkreślił P.
Opisując swoje kontakty z Tomaszewską-Szyrajew, świadek zeznał m.in., że dwukrotnie odwiedziła ona jego biuro w Gdańsku. Moi pracownicy dla pani policjantki przygotowywali w wersji elektronicznej załączniki protokołu zabezpieczeń, których ona dokonywała w postaci wydania rzeczy, o które ona prosiła. Żeby ona nie miała problemu przepisywania, to moi pracownicy spisywali to, przygotowywali jej i taki mail z takimi danymi, został wysłany także do pani Katarzyny Tomaszewskiej przeze mnie, żeby ona wiedziała, co wpisać do protokołu - relacjonował.
Marcin P. ocenił ponadto, że biegli i osoby uczestniczące w zabezpieczeniu danych spółki, których przesłuchała już komisja śledcza, opowiadają "inną historię związaną z tą samą pracą, która polegała na skopiowaniu serwera i każdego komputera, który był w posiadaniu spółki Amber Gold".
Marcin P. zarzucił kłamstwo Katarzynie Tomaszewskiej-Szyrajew - policjantce, która prowadziła dochodzenie ws. działalności spółki. Według niego, prokuratura naciskała na funkcjonariuszkę, by zajmowała się Amber Gold.
Katarzyna Tomaszewska-Szyrajew mówiła w listopadzie zeszłego roku komisji śledczej, m.in., że miała wrażenie, że sprawa ta była lekceważona przez nadzorującą tę sprawę prokuraturę Gdańsk-Wrzeszcz, m.in. przez prok. referenta, prowadzącą sprawę Amber Gold, Barbarę Kijanko.
Marcin P. zeznał m.in., że z Tomaszewską-Szyrajew bardzo często rozmawiał na temat działalności spółki Amber Gold. W mojej ocenie ona skłamała tutaj przed komisją śledczą - powiedział były szef Amber Gold. Przekonywał, że zeznania policjantki nie mają potwierdzenia w dokumentacji elektronicznej, w mailach, które funkcjonariuszka kierowała do niego ze swej prywatnej skrzynki.
Są wręcz sprzeczne - to pani prokurator (Barbara Kijanko) na nią naciskała, żeby ona przesłuchiwała m.in. wszystkich pokrzywdzonych, którzy są w chwili obecnej, a to ona nie chciała ich przesłuchiwać. To są zupełnie dwie rozbieżne rzeczy, które pani Katarzyna Tomaszewska tutaj przed komisją mówiła. Są na to dokumenty w postaci maili, znajdują się w aktach sprawy - podkreślał świadek.
Za chwilę doprecyzował jednak, że w opinii przygotowanej przez biegłych, jest "jeden szczątkowy mail, który został wybrany". Pozostałe się nie otwierają, bo tak opinia została przygotowana - dodał P. Powiedział również, że obecnie czeka "na skopiowanie dysku, żeby móc się zapoznać z serwerem pocztowym spółki Amber Gold". Prokuratura nie zabezpieczyła, mimo próśb, mojego komputera i komputera mojej żony (...) My nie mamy kopii jeden do jednego, ani serwera spółki - mamy zabezpieczone dane do 21 marca 2012 r., czyli tam, gdzie pracownicy najczęściej podejmowali decyzje, wykonywali polecenia, zarządzali pracownikami, zarządzali lokatami - tego nie ma w tej sprawie karnej - mówił świadek.
Według niego, komputery jego i jego żony zostały zabrane przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
Marcin P.: Nigdy na Michała Tuska się nie powoływałem. To Sylwester Latkowski, uzyskując informacje od Emila Marata, przyszedł do mnie z rewelacją, że wie, że u mnie pracuje Michał Tusk. Nikt nie wiedział o tym, że Michał Tusk u mnie pracuje
Marcin P.: wydaje mi się, że to Sylwester Latkowski poinformował mnie o planie śledztwa.
Marcin P. powiedział, że Sylwestra Latkowskiego poznał przez Michała Lisieckiego, wydawcę "Wprost". Jak dodał, Latkowski wraz z Michałem Majewskim chcieli napisać artykuł o Amber Gold bądź o nim samym. Już teraz nie pamiętam dokładnie - dodał.
Część tego spotkania była utrwalana czy nagrywana, część nie. Pan Latkowski mnie poinformował właśnie, tak mi się wydaje, że to pan Latkowski. To jest taki okres czasu, tak dużo informacji się przewinęło, mogę mylić te fakty, ale tak mi się wydaje, że pan Latkowski poinformował mnie wtedy o planie śledztwa - powiedział Marcin P.
Zaznaczyłem, że mogę się mylić, że to pan Latkowski dostarczył mi plan śledztwa. Tak mi się wydaje na 90 proc. (...) Na 90 proc. jestem przekonany, że tak było, podejrzewam, że moja pamięć mnie nie myli - podkreślił.
Członek komisji Marek Suski ocenił, że Marcin P. chce spowodować, by komisja wezwała Latkowskiego na przesłuchanie. Pan Latkowski ujawnił te taśmy, z których dowiedzieliśmy się o tym, jak wyglądały interesy i że Donald Tusk, premier, wiedział o tym, że prokuratura działa opieszale, i wiedział wcześniej o tym, że Amber Gold to piramida - powiedział.
Marcin P. mówił też, że w sprawie OLT Express miał najczęstsze kontakty z prezesem ULC Tomaszem Kondziołką i, jak powiedział, był zdziwiony, że ten nie został potem zwolniony ze stanowiska.
Opowiadał też, że miał zaufanie do prezesa OLT Express Regional Andrzeja Dąbrowskiego, który "czyścił sytuację w ULC, związaną ze spółką Jet Air", a potem "wyłapywał błędy, jakie miała spółka Yes Airways". Tyle uchybień ile on znalazł i wyprostował, chapeau bas dla niego - powiedział Marcin P.
Zatrudnienie Michał Tuska w OLT Express było mi bardzo nie na rękę, bo był to syn premiera, a nie chciałem, by polityka mieszała mi się w działalność biznesową - zeznał Marcin P.
Michał Tusk w drugiej połowie 2011 roku chciał napisać artykuł o spółce Jet Air i otwieranych połączeniach w Gdańsku - relacjonował. Zgłosił się do pana Tomasza Wicherka, który w tamtym okresie był prezesem zarządu spółki Jet Air, który powiedział, że nie jest uprawniony do udzielania takich informacji i skierował pana Michała Tuska do mnie, pytając mnie, czy wyrażam zgodę na podanie mojego numeru telefonu dziennikarzowi "Gazety Wyborczej", z zastrzeżeniem, że jest to syn premiera - dodał Marcin P.
Jak mówił, wyraził zgodę i rozmawiał z Michałem Tuskiem 20-30 minut. Michał Tusk w efekcie rozmowy napisał ten artykuł, a po jakimś czasie sam zgłosił się do P., że "chciałby znaleźć zatrudnienie w spółce OLT Express Regional".
Rozmawiał wtedy z Jarosławem Frankowskim (dyrektor wykonawczy OLT) i wycofał się, mówiąc, jak mi się wydaje, że nie dostał aprobaty ojca, by się zatrudnić w tej spółce - mówił Marcin P. Dodał, że nie jest pewien, czy tak było na pewno, bo na jego pamięć mógł wpłynąć "przekaz medialny".
Mnie to było bardzo nie rękę, by zatrudniać Michała Tuska - zaznaczył. Dlaczego? - spytał Rzymkowski. Z tego względu, że był to syn premiera. Nie chciałem, by polityka mieszała mi się w działalność biznesową spółek - odpowiedział P.
Po jakimś czasie, jak zeznał, odbyła się też jego rozmowa z Jarosławem Frankowskim, że "można go (Michała Tuska) będzie wykorzystać, bo jakieś informacje z lotniska wyniesie, bo wszyscy wiedzieli, że na lotnisku znajdzie zatrudnienie."
Z kolei znów po upływie pewnego czasu, jak mówił P., w styczniu lub w lutym 2012 roku, zadzwonił do niego Tomasz Kloskowski (prezes Portu Lotniczego w Gdańsku), nie na komórkę, tylko do biura. Zadzwonił z propozycją, że pan Michał Tusk jest już pracownikiem lotniska i chciałby u nas pracować, ale w dziale marketingu i zajmować się pomocą w ustalaniu nowych kierunków połączeń - zaznaczył Marcin P.
Jak dodał, miał on przekazywać np. informacje, jakie trasy docelowe z przesiadką wybierają pasażerowie z Gdańska, co jest bardzo cenną informacją dla linii lotniczej, bo może stworzyć na tych trasach bezpośrednie połączenia.
Wtedy już z Michałem Tuskiem nie rozmawiałem, tylko rozmawiał z nim Jarosław Frankowski, który przyszedł do mnie z informacją, że Michał Tusk się zgadza, a prezes Kloskowski nie robi żadnych problemów, by pracował jednocześnie w porcie lotniczym i spółce OLT Express - opowiadał Marcin P.
Michał Tusk nie wyraził jednak zgody na zatrudnienie w Amber Gold sp. z o.o., która zajmowała się marketingiem wszystkich spółek, a chciał być zatrudniony w spółce OLT Express, która "de facto tylko sprzedawała bilety". Ja powiedziałem, że nie widzę z tym problemu - zaznaczył Marcin P. W rezultacie Michał Tusk "podpisał umowę współpracy ze spółką OLT Express".
W tym czasie były bowiem zwolnienia z "Gazecie Wyborczej" i Michał Tusk wiedział, że lada moment straci pracę, choć nie miał tam etatu - dodał świadek.
Według niego chciał być natomiast zatrudniony w OLT, a nie w Amber Gold m.in. w związku z tym, że miał kredyt hipoteczny i chciał założyć działalność gospodarczą, i "współpracować ze spółką OLT Express".
Marcin P. dopytywany przez posła Rzymkowskiego, czy w momencie podpisania umowy z OLT Michał Tusk był zatrudniony w porcie lotniczym w Gdańsku, bo z dokumentów wynika, że z OLT Express umowę zawarł w połowie marca 2012 roku, a w porcie lotniczym, w połowie kwietnia, przyznał, że dokładnie nie pamięta kolejności zdarzeń. Choć, jak przyznał, Michał Tusk mógł mieć "promesę na zatrudnienie" w porcie w momencie podejmowania współpracy z OLT.
Marcin P. był pytany przez Tomasza Rzymkowskiego (Kukiz'15) o to, jak wyglądało obniżanie opłat na poszczególnych lotniskach. Dopytywany o lotniska w Łodzi i Katowicach mówił: Z Łodzią jakaś śmieszna sytuacja była związana z Markiem Belką, ale tutaj Jarosław Frankowski by mógł więcej powiedzieć, bo ja nie jestem w stanie.
Bynajmniej Łódź, żebyśmy latali, bardzo duże pieniądze oferowała. To była umowa podpisana o zachowaniu poufności z Łodzią, tylko czy to było z Urzędem Miasta w Łodzi, czy to było z samym portem lotniczym, to ja już teraz nie powiem - dodał Marcin P.
Dopytywany, jaka była rola Marka Belki w tej sprawie, odpowiedział, że nie umie na to pytanie odpowiedzieć. Ja pamiętam, że jakaś sytuacja z prezesem Belką była w porcie w Łodzi - czy to była jakaś plotka czy nie to ja nie wiem, na to pytanie powinien umieć odpowiedzieć pan Jarosław Frankowski, bo on się tymi sprawami zajmował bezpośrednio lub osoba, która zajmowała się kontaktami z lotniskami - podkreślił.
Marcin P. pytany o to, czy środki finansowe z Łodzi zostały przelane na konto, odpowiedział: "Wydaje mi się, że nie doszło do podpisania ostatecznej umowy, była tylko umowa przedwstępna".
Mieliśmy za pośrednictwem pana Wicherka propozycję z Ministerstwa Gospodarki zakupu LOT-u. Odmówiłem jakichkolwiek rozmów nt. przejęcia LOT-u przez OLT czy Amber Gold - zeznał P.
Dostaliśmy nawet częściowo księgi handlowe LOT-u do zapoznania się, w sprawie przeprowadzenia takiego pseudo audytu, żeby zobaczyć, co tam jest. Po analizie tych ksiąg, ja stwierdziłem osobiście, że oprócz 800 mln długu, marki, ta spółka nic nie ma, totalnie nic, jeszcze związki zawodowe do tego dochodziły. Ja odmówiłem jakichkolwiek rozmów nt. możliwości przejęcia LOT-u przez OLT czy Amber Gold - relacjonował.
Marcin P.: Wiele osób, dziennikarzy wiedziało, że LOT najpóźniej w październiku, listopadzie 2012 r. ogłosi upadłość. Czy to byłoby OLT, Lufthansa,czy Air Berlin, każdy by wykończył LOT w tamtym okresie, bo był tak zarządzany
Planem nie było doprowadzenie do upadku LOT-u, tylko do zbudowania rynku w Polsce i sprzedaży - zeznał P. A to, że LOT i Eurolot w tym momencie miały ogromne problemy finansowe, to powodowało to, że to się po prostu idealnie wpisywało i pozwalało przejąć z dnia na dzień dodatkowych, nie wiem, 3 mln klientów bez ponoszenia dużych kosztów marketingowych. I taki był plan - powiedział P.
Pan Wicherek, oprócz LOT-u przyniósł mi do zakupu jeszcze chyba sześć innych linii lotniczych w całej Europie - zeznał P. Dodał, że przyniósł mu on wszystkie dokumenty, w tym audyty m.in. spółki OLT Express Germany czy rumuńskiej spółki TransAvia.
Nie zależało mi na "umoczeniu" rządu Donalda Tuska - zeznał Marcin P.
Krzysztof Brejza (PO) pytał świadka o SMS wysłany przez niego 27 lipca do współpracownika w OLT Express: "Mam maila o akcji Ikar, to nie jest na telefon". Współpracownik Jarosław Frankowski odpisał: "Marcin, odpiszę za 25 minut. Czy to coś zmieni?". P. odpisał: "Nie, ale powoduje, że możemy umoczyć rząd". Z jakich powodów zależało panu na uderzeniu w rząd Donalda Tuska? - spytał Brejza.
Przewodnicząca komisji Małgorzata Wassermann (PiS) powiedziała w tym momencie, że "tak się nie zadaje pytań" i sama spytała świadka, czy zależało mu na "umoczeniu" rządu Tuska.
Nie zależało mi na umoczeniu rządu Donalda Tuska - odpowiedział P. Podkreślił, że "sytuacja ta jest związana z prowokacją dziennikarską zrobioną przez pana Pawła Mitera, który w chwili obecnej za tę prowokację jest sądzony przez sąd". Dodał, że - według jego wiedzy i "według zarzutów postawionych przez prokuraturę" - Miter "sfałszował notatkę o akcji Ikar". Przedłożył mi ją w celu korzyści finansowej - zaznaczył.
Składało mi się to wtedy w jedną całość z tego względu, że my mieliśmy za pośrednictwem Tomasza Wicherka propozycję z ministerstwa gospodarki zakupu LOT. Dostaliśmy nawet częściowo, o ile się nie mylę, a mam dość dobrą pamięć, księgi handlowe LOT do zapoznania się ws. przeprowadzenia takiego pseudoaudytu, żeby zobaczyć, co tam jest - mówił P.
Moja karalność to był fakt powszechnie znany, udzielałem na to pytanie odpowiedzi, to nie była żadna tajemnica - zeznał Marcin P. Dodał, że nie miał bezpośredniego kontaktu z ówczesnym ministrem Sławomirem Nowakiem.
Wassermann dopytywała P., czy w Gdańsku, ludzie z którymi współpracował i sponsorował ich imprezy, mieli świadomość, co do jego uprzedniej karalności.
Podejrzewam, że tak, bo to był fakt powszechnie znany, niektórzy się nawet o to pytali. Ja nie jestem w stanie powiedzieć, kto dokładnie, ale takie pytania padały i taka odpowiedź z mojej strony padała w wypowiedzi z mojej strony. To nie była żadna tajemnica o karalności - odpowiedział P.
Odpowiadając na kolejne pytanie przewodniczącej komisji, P. powiedział, że nie miał kontaktu z ówczesnym ministrem Sławomirem Nowakiem. Nie, z panem ministrem Nowakiem bezpośredniego kontaktu nie miałem, najwyższy kontakt jaki ja miałem związany z Ministerstwem Infrastruktury to był w tamtym czasie pełniący obowiązki prezesa Urzędu Lotnictwa Cywilnego pan Tomasz Kądziołka, który wszelkie czynności z ministerstwem załatwiał - wyjaśnił Marcin P.
Marcin P. pytany przez posła Jarosława Krajewskiego (PiS), czy przypomina sobie artykuł Magdaleny Olczak "Pośrednik z wyrokiem za przywłaszczenie" opublikowany 16 kwietnia 2010 w "Gazecie Wyborczej", w którym cytowane są jego słowa, gdzie przyznaje się, że został skazany prawomocnym wyrokiem, odpowiedział, że rozmawiał z Magdaleną Olczak.
Dopytywany, dlaczego zdecydował się na upublicznienie informacji na temat własnej karalności, stwierdził, że tego faktu nie można było ukrywać.
Na stronie internetowej, w zakładce "blog Amber Gold" informacja o mojej karalności także była, włącznie z wytłumaczeniem - powiedział Marcin P.
To nie było nic ukrywanego i ktokolwiek się pytał, ja na te pytania udzielałem informacji, to nie była jakaś tajemnica, że nikt na ten temat nie rozmawiał - dodał.
Marcin P. poinformował, że jego pracownicy wiedzieli o jego karalności. Powiedziałem, że jeżeli nie chcą pracować, znając tę informację, to mogą odejść - ja nie będę miał żadnych pretensji. Nikt się nie zdecydował na odejście - powiedział.
Zaznaczył również, że o swojej karalności informował swoich pracowników jeszcze przed opublikowaniem artykułu przez "Gazetę Wyborczą".
Z informacji, które posiadam i z przewidywań członków komisji śledczej, dużych nadziei na rzetelność i na wylewność byłego szefa Amber Gold Marcina P. nie ma - powiedział marszałek Senatu Stanisław Karczewski na briefingu w Senacie.
Zeznania Marcina P. s nieprawdziwe. Nie zabiegaem o spotkanie z nim. Nigdy si z nim nie spotkaem.
AdamowiczPawel28 czerwca 2017
Zeznania Marcina P. są nieprawdziwe. Nie zabiegałem o spotkanie z nim. Nigdy się z nim nie spotkałem - napisał prezydent Gdańska Paweł Adamowicz na Twitterze. Odniósł się w ten sposób do zeznań Marcina P. przed komisją śledczą ds. Amber Gold.
Przewodnicząca komisji Małgorzata Wassermann pytała Marcina P. o polityków, których wymienił, w tym np. prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza, który zapraszał P. do loży VIP-owskiej na mecze.
Były takie propozycje (...) bilety do łoży VIP-owskiej na mecze Euro 2012 przekazałem swoim pracownikom, którzy poszli do tych lóż VIP-owskich i one bezpośrednio do mnie do spółki trafiły, to na pewno - powiedział P.
Przewodnicząca komisji śledczej spytała, czy zatem jeżeli świadkowie twierdzą, że jedyną osobą, która miała do tego dostęp, był Marcin P., to mówią prawdę. Świadkowie kłamią, pani przewodnicząca - odparł P. My już dwukrotnie składaliśmy wniosek - i w postępowaniu przygotowawczym i w postępowaniu już przed sądem I instancji o zbadanie uprawnień i dokonywanych operacji w systemach finansowo-księgowych, w systemach AGNET i IC Pożyczki poszczególnych pracowników. Do dnia dzisiejszego ten wniosek przez sąd nie został rozpoznany - podkreślił Marcin P.
Jak dodał, również prokuratura oddaliła ten wniosek jako "niemający znaczenia dla sprawy".
P. dodał, że uprawnienia do modyfikacji danych księgowych mieli ponadto: główny informatyk Maciej Brzeski, który - jak zaznaczył były szef Amber Gold - m.in. na jego polecenie dokonywał "zmian błędów, poprawień" w systemie COMARCH XL. Miała je pani Małgorzata Kin-Kaczmarek, dyrektor departamentu produktów, która była odpowiedzialna za wdrożenia systemów, w szczególności systemu AGNET, jego rozbudowy, konfiguracji i automatycznych przenoszeń dokumentów między systemem AGNET i COMARCH XL i systemem IC Pożyczki - dodał świadek.
Czy pani Misiewicz miała możliwość dokonywania zmian w buforze? - zapytała Wassermann.
Pani Misiewicz miała taką możliwość, jednakże pani Misiewicz nie zajmowała się de facto współdziałalnością spółki Amber Gold - odpowiedział świadek. Pani Misiewicz była odpowiedzialna za księgowość całej grupy, ale w związku z przejęciem linii OLT Express Regional, dawny Jet Air i OLT Express Poland, na sam początek, w związku z wymogami i koniecznością sporządzenia przez biegłych rewidentów opinii dla tych spółek, konieczne było wyprostowanie ich ksiąg. Pani Misiewicz, od momentu zatrudnienia do lipca 2012 r., zajmowała się prostowaniem ksiąg firm JET Air dawnej, czyli OLT Express Regional i OLT Express Poland, dawnej Yes Airways - mówił świadek.
Marcin P. został zapytany przez szefową komisji Małgorzatę Wassermann, czy w systemie księgowym Amber Gold była możliwość usuwania i modyfikacji danych księgowych.
Dane do systemu COMARCH XL, który był powiązany z systemem AGNET wprowadzało się w dwojaki sposób - były automatyczne przeniesienia danych z systemu AGNET, których edytować w systemie COMARCH XL nie można było i one były automatycznie zapisywane i one musiały być modyfikowane, jeżeli w ogóle ktokolwiek miał uprawnienia do modyfikacji w systemie AGNET lub dane wprowadzane ręcznie do systemu COMARCH XL, które były zapisywane najpierw do bufora, a później przenoszone do księgi głównej - mówił były szef Amber Gold.
Według świadka, dane, które były wprowadzane ręcznie, można było modyfikować i mogli to robić uprawnieni pracownicy. Dopytywany przez posłankę PiS, kto posiadał takie uprawnienia, Marcin P. zeznał, że były to m.in. kierownik działu transakcji Katarzyna Cesarz, pracownice działu płatności: Alfreda Aksnowicz i Grażyna Janiszewska, a także osoby zatrudnione w dziale księgowości, choć - jak zastrzegł - nie jest w stanie podać ich nazwisk.
Marcin P. pytany o to, kto uprzedzał go o czynnościach ABW odpowiedział, że Emil Marat
Emil Marat uprzedzał mnie o czynnościach ABW - zeznał Marcin P. Dodał, że Marat mówił mu o możliwości wykorzystania kontaktów z politykami, co do "załatwienia" sprawy Amber Gold. Według P., być może powoływał się on na "pana Cichockiego" z KPRM.
Pytany przez Małgorzatę Wassermann (PiS), od którego momentu wiedział, że ABW się nim interesuje, P. odparł, że od końca lipca 2012 r., kiedy "ostatni bank nam wypowiedział umowę rachunków bankowych". Dodał, że to zainteresowanie "na pewno" dotyczyło działalności Amber Gold.
Marcin P. zeznał, że nie uzyskał samego planu śledztwa, tylko informacje o zaplanowanych czynnościach ABW ws. Amber Gold, m.in. co do zweryfikowania kont bankowych spółki i przepływów pieniężnych, a nie wobec niego. Dodał: 15 sierpnia dowiedziałem się, że 16 z rana przyjdzie do mnie ABW do mieszkania i do spółki. Zeznał, że dowiedział się tego z SMS-a wysłanego z nieznanego mu numeru, "który można odszukać". W SMS-ie był komentarz, że mam uciekać, ale nie planowałem żadnej ucieczki - dodał P.
Pytany przez Wassermann, czy o czynnościach ABW uprzedzał go Emil Marat, P. odparł: Tak, na pewno tak. Dopytywany, skąd Marat to wiedział, P. odparł, że miał on się zajmować PR Amber Gold i postawił warunek, że będzie współpracował tylko z radcą prawnym Pawłem Kunachowiczem, który prowadził kancelarię w Warszawie.
Emil Marat wielokrotnie sugerował mi także, że jest możliwość wykorzystania kontaktów pana Pawła Kunachowicza z politykami, co do załatwienia tej sprawy, czytaj Amber Gold - zeznał P.
Zapytany przez Wassermann, na czym miałaby polegać rola tych polityków, P. odparł: Któryś z tych polityków był koordynatorem służb specjalnych, odpowiedzialnym za ABW (...) Oni mieli po prostu także uzyskać informacje ze strony ABW, jakie czynności są prowadzone, jakie są realizowane i w jaki sposób można je zablokować albo zmienić. Takie były sugestie. Ja nie skorzystałem z takich możliwości wpływania - oświadczył świadek.
W 2012 r. ówczesny szef MSW Jacek Cichocki miał uprawnienia w zakresie koordynacji działalności Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Agencji Wywiadu, Służby Kontrwywiadu Wojskowego, Służby Wywiadu Wojskowego i Centralnego Biura Antykorupcyjnego.
Marcin P.: Marat powoływał się na kogoś z Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Nie pamiętam nazwiska.
Szefowa komisji M. Wassermann: Czy na pana Cichockiego?
Marcin P.: Być może tak
Marcin P.: Emil Marat (dziennikarz) wiele razy sugerował mi możliwość wykorzystania kontaktów Pawła Kunachowicza z politykami "co do załatwienia" sprawy Amber Gold
Przewodnicząca komisji Małgorzata Wassermann (PiS) pytała pełnomocnika Marcina P. Michała Komorowskiego, czy w Sądzie Okręgowym w Gdańsku, w którym toczy się postępowanie wobec założycieli Amber Gold znajduje się w aktach materiał wskazujący na kontakty Marcina P. z politykami.
Nazwiska (polityków) na pewno. Natomiast jeżeli chodzi o treść zarzutów, to żaden z postawionych w tym postępowaniu toczącym się przed Sądem Okręgowym w Gdańsku nie obejmuje zarzutów związanych z korzystaniem z wpływów - powiedział Komorowski.
Dopytywany, czy jest to materiał jawny, czy niejawny zaznaczył, że nie jest w stanie wypowiedzieć się w tej kwestii.
Szefowa komisji ds. Amber Gold podkreśliła, że Sąd Okręgowy w Gdańsku nie pozwolił członkom komisji na wykonanie kopii akt toczącego się postępowania.
Politycy sami szukali kontaktu ze mną, w tym prezydent miasta Gdańska i członkowie Prezydium Miasta Gdańska - zeznał Marcin P. Jak przekonywał, sam chciał "odcinać się" od polityków.
Przewodnicząca komisji ds. Amber Gold Małgorzata Wassermann (PiS) pytała Marcina P., czy w zakresie swojej działalności i bieżącego funkcjonowania jego firma kontaktował się z politykami na Pomorzu.
Nie zostawałem na Pomorzu w kontakcie z żadnymi politykami. Politycy sami szukali ze mną kontaktu, ja raczej próbowałem się zawsze od polityków odcinać - odpowiedział Marcin P.
Dopytywany, którzy politycy szukali z nim kontaktu stwierdził: Na pewno prezydent miasta Gdańska poprzez port lotniczy w Gdańsku.
Ja do końca nie pamiętam np. sytuacji ze sponsorowaniem filmu "Wałęsa", bo mnie w tym czasie w biurze nie było, ale z relacji moich pracowników, o ile dobrze pamiętam pani Martyny Piwońskiej, to sam pan prezydent miasta Gdańska dostarczył mi propozycję i chciał ze mną rozmawiać na temat sponsorowania filmu o Wałęsie - podkreślił.
Chęć znalezienia kontaktu ze strony polityków różnych opcji zawsze był, chyba najczęstszy był jednak z członkami Prezydium Miasta Gdańska z tego względu, że spółka miała siedzibę na terenie Gdańska - dodał Marcin P.
Od któregoś z dziennikarzy miałem plan śledztwa, który był wdrożony przez prokuraturę w Gdańsku - powiedział w warszawskim sądzie okręgowym Michał P.
Marcin P.: Miałem przecieki z ABW. To były przecieki z ABW, ale dostarczane przez osoby trzecie związane z ABW, w tym także przez niektórych dziennikarzy
Witold Zembaczyński (Nowoczesna) przypomniał, że Marcin P. wielokrotnie w rozmowach telefonicznych, które komisja ma w materiale, wspominał, że funkcjonariusze ABW mają się u niego pojawić. Proszę powiedzieć, czy to były tylko takie pana domysły i czy miał pan przecieki z ABW? - pytał poseł Nowoczesnej.
Tak, miałem takie przecieki, nie były to (przecieki) od Michała Tuska, to były przecieki z ABW, ale nie bezpośrednio przez ABW (były mi) dostarczane, były (mi dostarczane) przez osoby trzecie, związane z ABW, w tym także przez niektórych dziennikarzy - powiedział świadek.
Tygodnik "wSieci" ujawnił stenogramy z podsłuchów ABW założonych u Marcina P. Wynika z nich, że tuż po upadku OLT Express na przełomie lipca i sierpnia 2012 r. P. "spieniężał wszystko". Wiedział, że jest podsłuchiwany i miał informacje, że w Amber Gold pojawią się "cisi panowie z ABW".
Marcin P.: Nigdy nie było założenia, że Michał Tusk miał być kamuflażem dla mojej działalności. Nigdy nie został przeze mnie wykorzystany w jakichkolwiek sytuacjach politycznych, czyli wpływów u ojca czy innych osób.
Witold Zembaczyński (Nowoczesna) pytał dlaczego świadek pomawiał prezesa Portu Lotniczego w Gdańsku Tomasza Kloskowskiego oraz Michała Tuska o przestępstwa. Przypomniał, że prokuratura umorzyła postępowania wobec tych osób, nie widząc żadnych nielegalnych działań. Czy to miał być kamuflaż dla pana działalności, posługiwanie się synem premiera? - pytał poseł Nowoczesnej.
Jeżeli bym pomawiał, to pan Kloskowski i Michał Tusk mogli mi wytoczyć postępowanie cywilne o pomawianie. Jeżeli składałbym fałszywe zeznania, to prokuratura mogłaby wytoczyć mi postępowanie karne za składanie fałszywych zeznań, czego ani jedna, ani druga strona nie zrobiła. Nikogo nie pomawiałem - powiedział Marcin P.
Jak dodał, Michał Tusk miał się zajmować tylko i wyłącznie kontaktami między dyrektorem zarządzającym OLT Express Jarosławem Frankowskim, lotniskiem w Gdańsku i uzyskiwaniem informacji z tego lotniska, odnośnie możliwości rozwoju siatki połączeń. Michał Tusk dostarczał nam dane, które w mojej ocenie (...) naruszały, jeżeli nie prawnie, to na pewno moralnie, był konflikt interesów - powiedział świadek.
Marcin P. pytany, czy pozostawał w kontakcie z politykami, a jeśli tak, to z jakimi odpowiedział: Odmawiam odpowiedzi na to pytanie.
Marcin P.: Ja nic Polakom do zwrócenia nie mam (...) kompletnie nic - tak świadek skomentował słowa Witolda Zembaczyńskiego (Nowoczesna), że podczas środowego przesłuchania ma niepowtarzalną okazję do tego, by "zwrócić coś Polakom". Kategorycznie zaprzeczył też, że Amber Gold była piramidą finansową.
Skąd miał pan know-how na tę piramidę? - zapytał Zembaczyński.
Odmawiam odpowiedzi na to pytanie, proszę nie nazywać tego piramidą finansową - odpowiedział Marcin P. Było to przedsiębiorstwo, spółka z ograniczoną odpowiedzialnością, nie była to piramida finansowa, żaden wyrok prawomocny w tej sprawie nie zapadł - dodał. Podkreślił zarazem, że "w systemie polskim nie istnieje coś takiego jak piramida finansowa".
Marcin P. odmówił odpowiedzi na pytania, z czego się utrzymywał w latach 2008-09, czym dokładnie zajmowała się jego żona i z czego się utrzymywała. Odmówił również odpowiedzi o aktualny majątek.
Przyznał, że być może miał w okresie uruchamiana Amber Gold zablokowane konta przez komornika. Powiedział też, że rozdrabnianie spółek, związanych z Grupą Amber Gold, "tworzenie tzw. spółek holdingowych", wynikało z jego wiedzy.
To było rozwijane przez bardzo długi okres czasu, zanim doszło do takiej ilości spółek, jaka była, na początku to były dwie spółki, potem pojawiła się trzecia, czwarta, piąta i tak doszliśmy do dziewięciu, jeśli dobrze pamiętam - powiedział P.
Pytany przez Zembaczyńskiego, czy chciał uciec do Argentyny, przekonywał, że nigdy nie chciał i nie próbował nigdzie uciec.
Pomysł na Amber Gold narodził się w 2008 r., przedsiębiorstwo nie rozpoczęło działalności w tym roku, ponieważ otworzenie firmy z taką działalnością "to nie jest przedsięwzięcie jednego dnia" - zeznał Marcin P. Świadek dodał także, że jego poprzednie przedsięwzięcie "Salony Finansowe" nie zostało przekształcone w spółkę Amber Gold. One się zmieniły tylko, nazwę na Amber Gold Invest, ale to nie było przekształcenie, spółka Amber Gold to była zupełnie inna spółka, która została powołana i utworzona jako z Amber Gold, czyli wcześniej Grupa Inwestycyjna Ex - powiedział Marcin P.
Przewodnicząca komisji Małgorzata Wassermann dopytywała, kiedy doszło do zmiany z Grupy Inwestycyjnej Ex na Amber Gold. W lipcu, sierpniu 2009 r. - powiedział Marcin P. dodając: Decyzja o działalności spółki Grupa Inwestycyjna Ex zapadła jeszcze przed moim osadzeniem i ta spółka została powołana. W tym momencie zostały także stworzone dokumenty, co ma odzwierciedlenie w materiałach elektronicznych zabezpieczonych przez prokuraturę ze spółki Amber Gold w postępowaniu karnym. Cały model funkcjonowania spółki został utworzony jeszcze przed moim osadzeniem, to nie było tak, że to się narodziło w więzieniu. W zakładzie karnym nic się nie narodziło - podkreślił.
Kwota niekorzystnego rozporządzenia mieniem jest inna niż zapisane w akcie oskarżenia 850 mln zł - powiedział podczas przesłuchania Marcin P. Według niego, kwota ta jest "zupełnie inna", ale nie jest w stanie dziś jej podać. W ten sposób były szef Amber Gold odpowiedział na pytanie Joanny Kopcińskiej dotyczące tego, ile środków wpłacono na lokaty w złoto.
W ramach postępowania karnego nie został zbadany system Agnet, który zarządzał wszystkimi lokatami, które zakładali klienci. Co więcej: ten system nie został nawet zabezpieczony przez prokuraturę, mimo dwukrotnych naszych wezwań i wezwań biegłych Ernst and Young, którzy wydawali opinię - powiedział Marcin P. Dodał, że "prokuratora zabezpieczyła go bodajże w 2014 r., w tym momencie, kiedy opinia została już wydana i złożona do akt sprawy". Zdaniem świadka, znajduje się to na płytach, które - jak mówił - "są nie do odtworzenia, gdyż są uszkodzone".
Według mojej wiedzy, w chwili obecnej jest to weryfikowane przeze mnie i przez obrońcę. Kwota niekorzystnego rozporządzenia mieniem jest zupełnie inna - mówił P. Ja nie jestem w stanie na chwilę obecną jej podać, ze względu na to, że mamy bardzo ograniczony dostęp do danych elektronicznych, które są w posiadaniu sądu. Sąd ma kopię zapasową, której nie może odtworzyć - dodał. Zdaniem P., sąd "dopiero bodajże po 15 sierpnia będzie mi w stanie udostępnić, przez biuro syndyka, dostęp do systemu Agnet z danych, gdzie na podstawie tego, będzie to możliwe do wyliczenia".
Niestety, ta kwota nie jest określona, nie jest wyliczona. Nie ma także w postępowaniu karnym wyliczonej wysokości szkody - oświadczył P.
Na inne z pytań P. odpowiedział, że "nie interesował się bazą klientów Amber Gold".
Marcin P. odmówił odpowiedzi na trzy pierwsze pytania zadane przez komisję śledczą.
Pytanie o to, kiedy zdecydował się na stworzenie piramidy, zadała Joanna Kopcińska z PiS. Marcin P. odmówił odpowiedzi - jak tłumaczył - z uwagi na toczące się postępowanie karne. Świadek nie chciał też odpowiedzieć na pytanie, skąd miał pomysł na stworzenie Amber Gold.
Marcin P. nie odpowiedział również na pytanie, jakie środki były potrzebne na rozpoczęcie działalności Amber Gold i skąd pochodziły te środki.
Pytany, jak wyglądała bieżąca działalność Amber Gold, Marcin P. powiedział, że działalność spółki była "zorganizowana, bardzo przejrzysta, jasna i klarowna".
Rozpoczęło się posiedzenie komisji ds. Amber Gold.
#AmberGold: zaczyna si przesuchania Marcina P. @RMF24pl pic.twitter.com/EKNMHn2cgi
patrykmichalski28 czerwca 2017
Będę starała się rozpocząć to przesłuchanie od początku tej historii. Zobaczymy, na ile świadek będzie odpowiadał na pytania. Jeżeli będzie, będzie kontynuacja tego przesłuchania w kolejnych tygodniach i miesiącach - powiedziała przed rozpoczęciem przesłuchania szefowa sejmowej komisji ds. Amber Gold Małgorzata Wassermann.
Marcin P. jest już w sali numer 221. Wszedł na nią pilnowany przez policjantów. Korytarze sądu okręgowego są strzeżone przez funkcjonariuszy. W gotowości są również posłowie, którzy zasiądą za stołem sędziowskim. Jako ostatni na salę wejdą dziennikarze.
Przesłuchanie zacznie się od złożenia przysięgi przez świadka. Z informacji naszego reportera Patryka Michalskiego wynika, że Marcin P. skorzysta z prawa do swobodnej wypowiedzi, podczas której opowie, jak doszło do powstania Amber Gold. Później zaczną się serie pytań posłów.
Według ustaleń, w latach 2009-2012 w ramach tzw. piramidy finansowej firma oszukała w sumie niemal 19 tys. klientów, doprowadzając do niekorzystnego rozporządzenia mieniem w wysokości prawie 851 mln zł.
Szef Amber Gold Marcin P. został zatrzymany i trafił do aresztu w sierpniu 2012 roku, a jego żona została aresztowana w kwietniu 2013. Od marca 2016 przed gdańskim Sądem Okręgowym trwa ich proces.
Początkowo - w harmonogramie prac z lutego - przesłuchanie małżeństwa P. przez sejmową komisję śledczą planowane było na 28 i 29 marca. Nie doszło jednak do niego, ponieważ obrońcy Marcina P. i Katarzyny P. oświadczyli, że ich klienci nie będą zeznawać.
Adwokat założyciela Amber Gold Michał Komorowski mówił wówczas, że jeśli Marcin P. miałby być przesłuchiwany przez komisję śledczą 28 marca "to nie powie nic, ponieważ zagraża to, na ten moment, jego linii obrony". Adwokat Katarzyny P. Anna Żurawska poinformowała wtedy, że jej klientka skorzysta z prawa do odmowy składania zeznań.
Następnie, w połowie marca - jak informowała szefowa komisji śledczej Małgorzata Wassermann - zwrócił się do niej telefonicznie pełnomocnik byłego szefa Amber Gold, zapowiadając, że ten ostatni jest gotów zeznawać przed komisją śledczą, jeśli przesłuchanie odbędzie się w późniejszym terminie. W efekcie komisja śledcza przystała na tę prośbę i wyznaczyła przesłuchanie na 28 czerwca. Dzień później przed komisją stanąć ma jego żona Katarzyna P.