"Nie nadaję się do ciężarów, zawaliłem" - w tak surowych słowach ocenił swój start w olimpijskich zawodach w podnoszeniu ciężarów w Londynie Marcin Dołęga. Spalił trzy próby w rwaniu i nie został sklasyfikowany. Brązowy medal zdobył Bartłomiej Bonk.
Potrafi pan wytłumaczyć przyczyny niepowodzenia?
Marcin Dołęga: Co mogę powiedzieć po tak fatalnym występie? Kompletnie zawaliłem. Przecież 190 kg to nie jest dla mnie żaden ciężar w rwaniu. Powinienem wstać o 12 w nocy, zrobić rozgrzewkę i podnieść sztangę.
W Pekinie przegrał pan brąz wagą ciała, teraz było nieudane rwanie.
Miałem jedyną i niepowtarzalną szansę. Takiej już nie będzie. Muszę zdać sobie sprawę, że igrzyska nie są dla mnie. Zawiodłem w najważniejszej imprezie w karierze. Zdobyłem trzy tytuły mistrza świata, ale nie mam medalu olimpijskiego. Zawsze powtarzałem, że te zwycięstwa oddałbym za brązowy medal IO. Dla każdego sportowca wyzwaniem są igrzyska. Trzeba się z tym pogodzić, że mi się nie udało i powiedzieć sobie chyba koniec. Jestem totalnie załamany i nie wiem co dalej. Muszę odczekać, przemyśleć na spokojnie.
Presja pana zgubiła? Wszyscy głośno mówili, że na Marcina Dołęgę nie będzie mocnych.
Dużo Polaków na mnie liczyło, a ja chciałem pokazać, że stać mnie na ten medal. Dałem ciała. Dla was dziennikarzy 190 kg to olbrzymi ciężar, ale nie dla mnie. Na ostatnim zgrupowaniu w Spale nie spadło mi żadne podejście. Niewiarygodne, ale prawdziwe. Raz zaliczyłem 200, trzykrotnie 195 i niezliczoną ilość razy 190 kg. Byłem w szoku, trener też się dziwił - to wszystko w wieku 30 lat. Na sprawdzianach uzyskiwałem 190 w rwaniu i 225 w podrzucie z uśmiechem na twarzy.
Może popełnił pan błędy techniczne na pomoście w Londynie?
Nie miałem czucia w rękach. Przy wstawaniu sztanga ciągnęła mnie do przodu. Zakładaliśmy z trenerem, że trzeba zacząć spokojnie, bowiem przy wycofaniu Rosjan jest szansa wywalczyć krążek. I gdyby się wszystko ułożyło, medal byłby bez problemu.
Tymczasem po brąz sięgnął Bonk, na którego nikt nie stawiał.
Zasłużył na sukces. Widziałem jak harował i szczerze mu gratuluję. Po cichu myśleliśmy, że obaj staniemy na podium. On wykorzystał możliwość, a ja nie.
Potrafił pan opanować nerwy?
Wyjeżdżając z hotelu na zawody nie czułem, że to są igrzyska. Byłem aż za spokojny. Ciężko mi uwierzyć w to, co zrobiłem. Nie nadaję się do tego sportu. To chcecie usłyszeć, proszę bardzo... Byłem zdrowy, bardzo dobrze przygotowany na 430 kg, a nie mogłem zaliczyć 190 kg. Nie mam żadnego wytłumaczenia.
Kiedy poprzednio spalił pan trzy podejścia?
W 2007 roku. Wtedy nie poradziłem sobie ze sztangą ważącą 193 kg. Ale w pierwszej próbie rozciąłem dłoń i nie mogłem dobrze chwytać. To była przyczyna niepowodzenia.