"Jestem przygotowana na najgorsze i raczej nie spodziewam się, że cokolwiek będzie mi tam szło łatwo. Nie jadę tam, żeby próbować, a żeby wejść" - zaznacza w rozmowie z RMF FM himalaistka Magdalena Gorzkowska i ujawnia swoje najbliższe plany. Tej zimy spróbuje wejść na K2. W bazie pod ostatnim niezdobytym o tej porze roku ośmiotysięcznikiem pojawi się w ramach ekspedycji organizowanej przez nepalską agencję. Spotka tam innego Polaka - Waldemara Kowalewskiego, który już wcześniej zapowiedział swój udział w zimowej wyprawie. Gorzkowska jeszcze kilka lat temu była lekkoatletką i znalazła się w składzie sztafety 4x400 metrów, która zdobyła srebrny medal na halowych mistrzostwach świata. Bieganie porzuciła jednak dla gór. "Dają mi zdecydowanie więcej pozytywnych emocji, świetnych przeżyć i doświadczeń. Bieganie, nie ukrywajmy, jest bardzo monotonne i nudne. Teraz mocno korzystam z tego jak mój organizm jest wytrenowany, jak szybko się adaptuje do wysiłku. W górach jest mi dzięki temu dużo łatwiej niż osobom, które nigdy niczego nie trenowały" - przyznaje 28-latka ze Śląska. W rozmowie z dziennikarzem RMF FM Michałem Rodakiem opowiada więcej o intensywnych przygotowaniach, wyjaśnia czy zamierza korzystać z dodatkowego tlenu i deklaruje, że chciałaby zostać pierwszą Polką z Koroną Himalajów i Karakorum.
Michał Rodak: Niedługo ruszasz na zimową wyprawę na K2. Gdy pojawiła się okazja, jak długo się zastanawiałaś?
Magdalena Gorzkowska: W ogóle się nie zastanawiałam. Może z tydzień przed podjęciem decyzji sobie to po prostu zamarzyłam. Kiedy rzeczywiście pojawiła się ta okazja, było to już oczywiste, że jadę. Czekałam tylko na potwierdzenie przez mojego sponsora czy on to akceptuje. Gdy zaakceptował, to było już pewne.
Kiedy to wszystko się rozegrało?
To się rozegrało jakieś 6 tygodni temu. Dopiero w połowie października zapadła decyzja.
Czujesz wagę tego jak trudne zadanie cię czeka? To będzie ogromne wyzwanie.
Zdaję sobie z tego sprawę, dlatego staram się w każdym szczególe jak najlepiej przygotować. W szczególności na zimno, które będzie tam panowało i bardzo silny wiatr. Przede wszystkim technicznie, sprzętowo chcę być gotowa bez najmniejszych zastrzeżeń. Raczej szykuję się na jeszcze gorsze warunki niż te, jakie rzeczywiście tam będą. Druga sprawa to oczywiście trening. Przygotowuję się, trenuję, morsuję, biegam po schodach i robię różne inne rzeczy.
Masz obawy z tym związane czy raczej wybierasz się tam z pozytywnym nastawieniem?
Absolutnie z pozytywnym nastawieniem, jak zawsze. Raczej widzę tutaj duże szanse na sukces. Nie jadę tam, żeby próbować, a żeby wejść.
Konsultowałaś się z kimś, by odpowiednio dobrać przygotowania? Rozmawiałaś o tym z naszymi himalaistami, którzy zimą byli już pod K2 na wcześniejszych wyprawach?
Jak najbardziej. To były jedne z pierwszych telefonów, jakie wykonałam. Dzwoniłam do Piotra Tomali, który był tam na ostatniej polskiej wyprawie. Dużo się od niego dowiedziałam. Później poradziłam się Artura Małka, który też bardzo mi pomaga. Dzieli się nawet swoim sprzętem. Mam więc bardzo duże wsparcie. W tym gronie jest też Marek Chmielarski. Wspólnie trenowaliśmy, dzielił się także swoimi doświadczeniami. To są najcenniejsze rzeczy, jakie oni mogą mi dać - to swoje doświadczenie i czas.
Jak oni przyjęli tę informację, że wybierasz się tej zimy na K2? Dla środowiska to pewnie może być zaskakujące.
Środowisko już ma jakieś przecieki od pewnego czasu, więc możliwe, że część osób wiedziało wcześniej. Spotykam się raczej z bardzo pozytywnym odbiorem. Wiele osób się cieszy bardziej niż ja, że tam jadę. Bardzo mi kibicują i nie ukrywam, że to dodaje mi skrzydeł.
Mówiłaś krótko o treningach. Jak one dokładnie wyglądają?
Do tej wyprawy przygotowuję się wielowymiarowo. Nigdy nie przygotowywałam się tak poważnie do żadnej wcześniejszej. To są różne aspekty. Pierwszy to budowanie wytrzymałości, wydolności poprzez treningi biegowe. To długie dla mnie dystanse, czyli 8-10 kilometrów. Jako sprinterka, nigdy takich nie biegałam. Wydolność tlenowa, ale także beztlenowa, czyli trening interwałowy robię regularnie od kilku tygodni. Do tego elementy siły biegowej, czyli bieganie pod górkę, jak również biegi po schodach. Za radą Artura Małka trenuję z obciążeniem kostek - to taka symulacja raków i ciężkich butów, które będę miała. Chodzi o oswajanie się z tym. Dodatkowo trening wspinaczkowy - od wielu miesięcy ścianka wspinaczkowa, a ostatnio wspinałam się też po raz pierwszy na drzewa, więc rozwijam się gdzie się da. Kolejny aspekt to morsowanie, czyli oswajanie się z zimnem. Pomaga mi to też psychicznie, bo mimo wszystko chyba tolerancja zimna to jest taki mój najsłabszy punkt. Już jestem na to nastawiona w głowie, więc jak będzie minus 40 stopni, to myślę, że mnie to nie ruszy, ale sprzęt przygotowuję na jeszcze niższe temperatury.
Jak wygląda twój plan? Z kim będziesz działać na K2?
Z Polski jadę z Oswaldem Rodrigo Pereirą, który będzie tam reporterem (będzie kręcił reportaż z wyprawy - przyp. red.), a na miejscu będziemy działać z dwójką Szerpów. Jednego już znam bardzo dobrze, od dwóch lat. Na trzech wyprawach byliśmy razem. Jest to moja zaufana osoba, bardzo lojalna. Bardzo dobrze się dogadujemy i mamy jasno podzielone role. To ja podejmuję decyzje i mówię co robimy, a on po prostu idzie ze mną i mi pomaga. To jest takie dodatkowe wsparcie na wypadek, gdyby coś mi się stało. Wtedy on wezwie pomoc, przekaże informacje... Biorę też drugiego Szerpę. To dodatkowy, awaryjny plan. Celowałam w osoby, które są już doświadczone, były już na K2 i znają drogę, choć zimą oczywiście nikt tam nie był. Mam nadzieję, że oni będą ze sprzętem przygotowani chociaż w połowie tak, jak ja, bo trochę się o nich boję. Rozmawiamy, staram się im pomóc, ale mam wątpliwości czy rzeczywiście będą mieć tak dobry sprzęt jak ja.
Będziesz działać w ramach wielkiej, kilkudziesięcioosobowej ekspedycji nepalskiej agencji Seven Summit Treks?
To wygląda tak, że z agencji praktycznie wszyscy korzystamy. Agencja organizuje nam bazę, czyli namioty, namiot jadalny, kucharza, żywienie itd. Właściwie na każdej wyprawie coś takiego musi być, bo ciężko jest samemu w zimie sobie to zorganizować. Wszyscy więc korzystamy tutaj z agencji. Z kolei powyżej bazy cała akcja będzie się toczyła już niezależnie u każdego - czy to będą zespoły, czy też niektórzy chcą działać sami. Ja nawet nie znam tej ekipy, więc myślę, że tutaj będzie duża niezależność. Na pewno musimy trochę ze sobą współpracować, bo w niektórych obozach nawet nie ma miejsca, by wszyscy byli tam w jednym czasie, na przykład w obozie pierwszym. Trzeba się komunikować. Jesteśmy zespołem międzynarodowym, ale tylko w bazie. Powyżej każdy działa sam. Każdy ma swój plan i sam podejmuje decyzje.
Ale Szerpowie z agencji będą poręczować drogę.
To jest już z góry ustalone i uważam, że bardzo dobrze, bo gdyby miało to być ustalone na miejscu, mogłoby tylko wywołać jakieś konflikty. Są już osoby oddelegowane do tego, że będą poręczowały tę górę. Jest to od początku jasne, że kilku Szerpów jest na tej wyprawie właśnie po to, żeby drogę poręczować. Role są podzielone. Nie wyobrażam sobie, że ktoś miałby i poręczować samemu, i wchodzić na szczyt, bo w takich ekstremalnych warunkach jest to praktycznie nierealne.
Co z dodatkowym tlenem? Większość ekipy międzynarodowej będzie korzystało z tlenu z butli. Ty będziesz się wspinać bez?
Mam takie nastawienie, że na pewno chcę bez tego tlenu próbować, bo dwie ostatnie wyprawy zakończyły się dla mnie sukcesem, gdy wchodziłam bez butli z tlenem. Jako sportowiec, ja sobie nie wyobrażam tak iść z dopingiem. Jest to na pewno duże ułatwienie i ochrona przed odmrożeniami, a to jest oczywiście duży plus. Natomiast K2 zimą jest takim ekstremum, że ciężko teraz tutaj sobie w ogóle wyobrazić co tam się będzie działo. Mogę powiedzieć, że kilka dni temu jednemu uczestnikowi na trekkingu do bazy już rozwaliło wszystkie namioty, bo tak tam mocno wieje. Nie będę więc tej decyzji czy idę z tlenem podejmować w Polsce, ale będąc może na 8000 metrów na K2. To pytanie czy rzeczywiście jestem w stanie zaryzykować, wejść bez i prawdopodobnie, z wielką nadzieją, nie mieć odmrożeń, czy może jeśli będzie mega ekstremalnie - minus 80 stopni i wiatr, a ja będę już bardzo ryzykować odmrożenia, to zdecyduję się go wziąć. Mam ten tlen zakontraktowany. Decyzja będzie więc podjęta w trakcie. Zależy mi bardziej na wejściu, niż na upieraniu za wszelką cenę, by było to bez tlenu.
Część z tych osób, które spotkasz tam w bazie, poznałaś pewnie przy okazji wcześniejszych wypraw na ośmiotysięczniki. Spodziewasz się, że może się tam wkraść niezdrowa rywalizacja? Pod K2 zimą działy się już różne rzeczy.
Nie wiem co się działo, ale na pewno spodziewam się konfliktów, bo to będzie tyle osób w takim miejscu... Ja jestem raczej na ogół bezkonfliktowa, ale nie wszyscy mają takie podejście i wiem, że będzie bardzo duże ciśnienie na szczyt. Spodziewam się tam różnych rzeczy i dlatego mam nadzieję, że mój zespół będzie zgrany, będzie lojalny i przede wszystkim, że w czwórkę się dogadamy. Jeśli chodzi o innych, to jesteśmy mimo wszystko jakoś od nich odcięci i działamy w swoim tempie, ale wszystko wyjdzie w praniu. Myślę, że sporo osób ta góra zweryfikuje i może im zdrowie nie pozwolić. W trakcie wyjdzie kto się naprawdę przygotował, kto rzeczywiście ma na przykład trochę więcej szczęścia. Czynnik ludzki zawsze jest najgorszy. To wychodzi przez całe moje przygotowania. Największe problemy mam z ludźmi, z organizacją czegokolwiek i to z ludźmi z tej wyprawy. Już są przesłanki, że nie będzie lekko, ale jestem też już do tego środowiska przyzwyczajona i na to przygotowana.
W razie czego będzie tam jeszcze jeden Polak - Waldemar Kowalewski. Znacie się?
Osobiście się nie znamy, ale mam nadzieję, że Polacy za granicą zawsze, mimo wszystko, będą się wspierać.
Kiedy wylatujesz do Pakistanu?
Wylot z Polski mamy zaplanowany na 18 grudnia, więc dzień później nad ranem będziemy w Islamabadzie. 20, najpóźniej 21 grudnia ta wyprawa się rozpoczyna dolotem lokalnym i potem rozpoczniemy trekking. 7-10 dni to będzie dojście do bazy na 5000 metrów i wiem z doświadczeń naszych chłopaków, że to już będzie trudne. Bardzo dużo śniegu, czasem może być po pas, więc to będzie mnie kosztowało dużo energii, a do tego bardzo mocny mróz i wiatr. Wielu ludzi mówi, że trekking jest gorszy niż cokolwiek powyżej. Zobaczymy, ja jestem przygotowana na najgorsze i raczej nie spodziewam się, że cokolwiek będzie mi tam szło łatwo. Później się aklimatyzujemy - w zależności od tego na ile i kiedy nam pozwoli pogoda. Podchodzimy do obozu pierwszego, drugiego, trzeciego, rozkładamy namioty i zostawiamy tam depozyt. Schodzimy do bazy i czekamy na okno pogodowe, czyli około trzech dni takiej lepszej pogody, może odrobinę słońca, nie tak silnego wiatru i wtedy próbujemy atakować szczyt. Kiedy to będzie? Myślę, że najpóźniej w połowie lutego, ale może się okazać, że na przykład w styczniu się pojawi okazja. Ta pogoda jest niezbędna.
Do kiedy potrwa wyprawa?
Wszyscy zakładamy, że do końca lutego maksymalnie. Jadę z takim nastawieniem.
Twoja historia, jeśli chodzi o wejście w świat himalaizmu, jest bardzo nietypowa. 4 lata temu byłaś jeszcze wyczynową lekkoatletką, występowałaś w sztafecie 4x400 metrów, która zdobyła srebrny medal halowych mistrzostw świata w Portland, a teraz jedziesz na zimowe K2. Brzmi to niesamowicie. Góry dają ci więcej satysfakcji niż wyczynowe bieganie?
Na pewno. Dają mi zdecydowanie więcej pozytywnych emocji, świetnych przeżyć i doświadczeń. Bieganie, nie ukrywajmy, jest bardzo monotonne i nudne. Przez wiele lat to ten sam schemat treningu, ciągle te same ćwiczenia, taka sama rozgrzewka i mnóstwo ograniczeń... Nie można uprawiać innych sportów. Nie ukrywam, że to nie podobało mi się już od dawna. Doszłam do momentu, że szala się przeważyła na inną korzyść i zrezygnowałam z biegania. Uważam, że to było bardzo, bardzo dobrą decyzją i teraz mocno korzystam z tego jak mój organizm jest wytrenowany, jak szybko się adaptuje do wysiłku. W górach jest mi dzięki temu dużo łatwiej niż osobom, które nigdy niczego nie trenowały.
Czyli nie masz wątpliwości - wejście na szczyt to coś przyjemniejszego niż wygranie biegu?
Zdecydowanie tak. Trenując lekkoatletykę, sama tak na siebie spojrzałam i zdałam sobie sprawę, że nie ma tej radości, że nie ma tych rekordów życiowych, na które tak ciężko pracuję. Porównanie liczby godzin pracy do tej radości było totalnie nieproporcjonalne, więc szkoda mi było na to czasu. Pasja jest najważniejsza i radość z tego.
Zainteresowanie najwyższymi górami przyszło po zakończeniu zawodowej kariery biegowej czy już w jej trakcie myślałaś, że chciałabyś w górach zrobić coś więcej?
To się połączyło w jednym czasie, że i pożegnałam się z bieganiem, i poszłam pierwszy raz na Mont Blanc. Musiałam podjąć decyzję czy chcę iść dalej w góry, bo tak bardzo mi się to spodobało, czy też jednak dalej trenuję. W końcu po iluś miesiącach, w 2017 roku podjęłam decyzję, że jednak góry i nie chcę już biegać. Tak więc trochę to się ponakładało wszystko w czasie.
Teraz masz już trzy ośmiotysięczniki na koncie. Pierwszy był Mount Everest w 2018 roku - z dodatkowym tlenem. Tam też przytrafił ci się uraz, ale się tym nie zraziłaś.
Tak, był wypadek. Zostałam tam uderzona kawałkiem skały, ale doszło do tego w takich warunkach i w takim terenie, że była możliwa akcja ratunkowa. Nie ucierpiałam jakoś poważnie. Zostałam przetransportowana do szpitala, ale okazało się, że to nie jest nic poważnego. Absolutnie się nie zraziłam. Gdy leciałam helikopterem do szpitala, to już chciałam wrócić w te góry. Poczułam na tej wyprawie, że dobrze radzę sobie z wysokością. Na Evereście dwie noce spędziłam na 8000 metrów bez tlenu i zupełnie nie odczuwałam, że czegoś mi brakuje. Schodziłam też z 8000 metrów bez butli, bo miałam taki ból szyi, że nie potrafiłam już jej dalej nieść. To dało mi informację, że na 8000 metrów mogę funkcjonować normalnie bez tlenu z butli i jako sportowiec powinnam sobie tę poprzeczkę podnieść. Właśnie dlatego zdecydowałam, że już na kolejnej wyprawie na pewno chcę próbować zdobyć szczyt bez tlenu. Było ambitnie, bo celowałam w wysokie ośmiotysięczniki - na Makalu była to wysokość prawie 8500 metrów, a jest to duża różnica w wejściu na 8000 metrów bez tlenu i na 8500. Lekko nie było, ale okazało się, że da się. Co prawda było bardzo ryzykownie i wiedziałam, że zegar mi tam tyka po ataku szczytowym i nie mogę być tam wiecznie, tylko uciekać z tej strefy śmierci, ale mimo wszystko znowu się okazało się, że dałam radę. Większych trudności nie było, dlatego zdałam sobie sprawę, że bez tlenu jest to w zupełności możliwe, a przynajmniej dla mnie i dlatego chcę to robić w taki sposób. Na pewno do tego tlenu nie chcę wracać. Chyba, że rzeczywiście będzie bardzo, bardzo trudna sytuacja i moje zdrowie będzie zagrożone. Wtedy się zdecyduję na tlen.
Bez tlenu byłaś i na szczycie Makalu, i później zdobywając Manaslu. Na Makalu przytrafiły ci się jednak odmrożenia.
Tak, taki był efekt. Ja sobie w ogóle nie zdawałam sprawy, że mam odmrożenia. Nie było mi zimno. Miałam skarpetki, które mnie grzały przez cały atak szczytowy. Kolejnego dnia byłam w szoku, kiedy zobaczyłam, że mam pęcherze na palcach i są to odmrożenia wynikające z niedotlenienia. Był to taki sygnał, że mocno ryzykowałam, ale wyciągnęłam wnioski z sytuacji. Ulepszyłam wszystko, co się dało i już kilka miesięcy później na wyprawie kompletnie nie miałam problemu z palcami, z odmrożeniami. Natomiast na K2 na pewno będę na to narażona. Zależy mi bardziej na zdrowiu niż na szczycie, więc w trakcie będę podejmować odpowiednie decyzje.
Jakie jest twoje marzenie? Celujesz w Koronę Ziemi? Zdobyłaś już Mont Blanc, Aconcaguę, Kilimandżaro i Mount Everest. Czy też bardziej jednak interesuje cię od razu Korona Himalajów i Karakorum?
Zdecydowanie Korona Himalajów i Karakorum. Jest po prostu trudniejsza, jest bardziej wymagająca i kompletowanie jej bardziej mnie satysfakcjonuje niż Korona Ziemi, którą chyba zdobyło już kilkudziesięciu Polaków i masa osób na całym świecie. Mimo wszystko jest to bardziej popularne. Wolę Koronę Himalajów i Karakorum, której żadna Polka do tej pory nie zdobyła, więc może będę pierwsza.
Trzy ośmiotysięczniki już masz. Miałaś też w planach wyprawy na kolejne szczyty - i wiosną, i jesienią tego roku, ale z oczywistych powodów się to nie udało.
Tak, wiosną miałam w planie Annapurnę i Lhotse. W dwa tygodnie chciałam wejść na dwa szczyty, ale tak, jak powiedziałeś - przez pandemię wszystko zostało odwołane. Nepal się zamknął i dopiero w połowie października granice zostały otwarte.