Po wyborach spięcia na linii "mały - duży pałac". Jak dowiedziała się reporterka RMF FM Agnieszka Burzyńska, premier udał się na spotkanie z prezydentem z przekonaniem, że dostanie zielone światło do tworzenia rządu. Tymczasem usłyszał, że najpierw trzeba przeprowadzić konsultacje z liderami wszystkich ugrupowań, które weszły do Sejmu. Bronisław Komorowski wzbudził tym sporą konsternację.
Prezydent lubi podkreślać swoją rolę. Oprócz niezrozumiałego uporu w sprawie konsultacji - niezrozumiałego, bo po takiej wygranej i w jasnej sytuacji koalicyjnej pomysł powinien zostać porzucony - kazał na przykład czekać na siebie premierowi.
Gra idzie jednak o jak najlepsze stanowisko dla Grzegorza Schetyny: fotel marszałka Sejmu albo ważne ministerstwo z teką wicepremiera. Marszałek z prezydentem zawarli sojusz przed ubiegłorocznymi wyborami, który wtedy się sprawdził - Schetyna dopiął swego i objął stanowisko marszałka Sejmu. Dziś wiadomo, że Donald Tusk nie ma ochoty na powierzanie samodzielnego i bezpiecznego stanowiska dawnemu przyjacielowi - wolałby mieć go pod kontrolą w rządzie, ale bez tytułu wicepremiera, co nie zaspakaja ambicji Schetyny.
Gra prowadzona przez duet Schetyna-Komorowski wyjątkowo drażni premiera, dlatego postanowił nie czekać i wezwał na konsultacje Ewę Kopacz, przymierzaną przez szefa rządu do stanowiska marszałka Sejmu już rok temu.
Wszystko to może skończyć się źle dla Grzegorza Schetyny. Za chwilę jedyna propozycja, jaką będzie miał dla niego premier, może brzmieć: masz ministerstwo X, a jak nie chcesz, to nie.