Podniosę podatki dla najbogatszych i stworzę 10 mln nowych miejsc pracy - zapowiedziała kandydatka Demokratów do Białego Domu Hillary Clinton, na spotkaniu z wyborcami w Kissimmee na Florydzie. Słowa byłej Pierwszej Damy są wyraźną polemiką z Donaldem Trumpem.
Republikański rywal Clinton zaatakował ją jako polityk związaną z administracją prezydenta Baracka Obamy. W ocenie kandydata GOP Clinton niesie odpowiedzialność za powolny wzrost gospodarki oraz stagnację na amerykańskim rynku pracy.
Przemawiając w poniedziałek w Detroit, Trump przedstawił plan naprawy gospodarki poprzez znaczne obniżki podatków od obywateli i korporacji, zmniejszenie rządowych regulacji biznesu oraz rewizję układów handlowych takich, jak NAFTA i TPP (Transpacyficzne Partnerstwo z 2015 r.).
Jego plan przeniesie ogromne ulgi podatkowe dla korporacji i super-bogaczy. Takich, jak on sam - oceniła Hillary.
Republikański kandydat obiecał cięcia podatków dla wszystkich i podkreślił, że najbardziej skorzysta na nich klasa średnia. Zapowiedział też eliminację luk w prawie podatkowym, których używają milionerzy dla zmniejszenia swych zobowiązań wobec fiskusa.
To, czego chce Donald Trump, to w zasadzie "ekonomia typu trickle-down" w nowym opakowaniu. Taka ekonomia nie stymuluje wzrostu, tylko pomaga ludziom na samym szczycie - powiedziała Clinton.
My podniesiemy podatki od najzamożniejszych! Bo tam są pieniądze! - oświadczyła.
Ostatnie zdanie Hillary było żartobliwą aluzją do legendarnej odpowiedzi gangstera Willie'ego Suttona na pytanie dziennikarza: dlaczego rabował banki? "Bo tam są pieniądze" - miał odpowiedzieć Sutton (choć potem twierdził, że reporter przekręcił jego słowa).
Clinton powiedziała, że realizacja programu Trumpa "wpędzi kraj w recesję". Powołała się na opinię niewymienionego z nazwiska ekonomisty, który oszacował, że plan republikańskiego kandydata spowoduje, iż gospodarka USA "straci 3,5 miliona miejsc pracy".
Mój plan umożliwi stworzenie 10 milionów miejsc pracy w ciągu czterech lat - zapewniła po raz kolejny.
Jako dowód, że to osiągnie, Clinton przypomina zwykle, że jako senator z Nowego Jorku (2001-2009) przyczyniła się do rozwoju gospodarczego tego stanu.
Poniedziałkowy Washington Post podważył jednak wiarygodność tych obietnic, pisząc, że w czasie jej kadencji w stanie Nowy Jork panowała stagnacja na rynku pracy, a liczba miejsc pracy w przemyśle wytwórczym zmalała o 25 procent.
(j.)