Jeśli Kamala Harris wygra, wcieli wasze córki do wojska i wyśle je na wojnę - powiedział w niedzielę były prezydent Donald Trump podczas wiecu w Madison Square Garden w Nowym Jorku. Spotkanie obfitowało w skrajną i miejscami rasistowską retorykę. Z opublikowanych w niedzielę dwóch ogólnokrajowych sondaży stacji ABC News oraz CBS News wynika, że Kamala Harris prowadzi z Donaldem Trumpem. Zapewniło jej to poparcie amerykańskich kobiet.

REKLAMA

Siedmiogodzinny wiec

Podczas ponad siedmiogodzinnego wiecu w słynnej nowojorskiej hali Madison Square Garden, Donald Trump ostrzegał swoich wyborców przed konsekwencjami wygranej jego rywalki. Stwierdził m.in., że Harris - którą określił jako "osobę o niskim IQ" - doprowadzi do III wojny światowej i przywróci pobór do wojska. Wszyscy wasi synowie i córki dostaną małe wezwanie. Powiedzą wam: "mamo, tato, co to za mały świstek papieru?". "Kochanie, to wezwanie do poboru. Wzywają cię, byś walczył w jakimś kraju, o którym nigdy wcześniej nie słyszałam" - opowiadał Trump.

Były prezydent twierdził też, że zarówno Harris, jak i Biden są marionetkami "nikczemnych sił", "bezkształtnej grupy ludzi", którzy są "wrogami wewnętrznymi", bardziej niebezpiecznymi od zagranicznych wrogów Ameryki. Od dziewięciu lat walczymy przeciwko najbardziej złowrogim i skorumpowanym siłom na ziemi. Za sprawą swojego głosu możecie pokazać im raz na zawsze, że ten kraj nie należy do nich, ale do was - podsumował Trump.

Spotkanie w Nowym Jorku, w którym uczestniczyło kilkadziesiąt tysięcy ludzi - było prawdopodobnie największym w obecnej kampanii - jeszcze przed wydarzeniem był porównywany przez krytyków do niesławnego wiecu nazistów wiosną 1939 r. w tej samej hali. Do tych porównań - oraz określania Trumpa mianem faszysty - kpiąco nawiązywało kilku mówców poprzedzających kandydata republikanów.

Kpiny z Latynosów, słowa o "zarżnięciu" demokratów

Mimo to w przemówieniach z nich nie brakowało skrajnej, a miejscami rasistowskiej retoryki. Przyjaciel Trumpa David Rem określił Kamalę Harris mianem "antychrysta" i diabła, zaś biznesmen Grant Cardone stwierdził, że "ona i jej alfonsi zniszczą kraj" i wyraził przekonanie, że demokratów trzeba "zarżnąć" w wyborach.

Prawicowy publicysta Tucker Carlson sugerował, że ewentualna wygrana Harris może być wynikiem przypadku i drwił z jej pochodzenia, określając ją jako "samoańsko-malezyjską, byłą prokurator z Kalifornii o niskim IQ" (w rzeczywistości Harris ma korzenie indyjsko-jamajskie).

Kontrowersje wywołał otwierający wiec występ prawicowego komika Tony'ego Hinchcliffe'a znanego z podcastu "Kill Tony". Hinchcliffe nazwał Portoryko - terytorium wchodzącą w skład USA - "wyspą śmieci", twierdził, że Latynosi "lubią robić dzieci", korzystał też w swoich żartach ze stereotypów na temat Afroamerykanów i Żydów.

Jego słowa o Portoryko spotkały się nie tylko z potępieniem Harris i kandydata na prezydenta Tima Walza, ale również republikańskich polityków z Florydy, gdzie mieszka wielu Portorykańczyków.

"Ten żart nie wypalił nie bez powodu. Nie jest śmieszny i nie jest prawdziwy. Portorykańczycy to wspaniali ludzie i wspaniali Amerykanie" - skomentował na platformie X senator Rick Scott.

W niedzielę w Filadelfii o głosy mieszkańców wyspy zabiegała Harris, która odwiedziła portorykańską restaurację i uzyskała poparcie muzyka Ricky’ego Martina pochodzącego z tego terytorium. Portorykańczycy stanowią ok. 5 proc. populacji Pensylwanii, uważanego za najważniejszy z kluczowych stanów.

Harris dzięki kobietom prowadzi w sondażach

Z opublikowanych w niedzielę dwóch ogólnokrajowych sondaży stacji ABC News oraz CBS News wynika, że Kamala Harris prowadzi z Donaldem Trumpem. Zapewniło jej to poparcie amerykańskich kobiet.

Na nieco ponad tydzień przed wyborami zaplanowanymi na 5 listopada wiceprezydent przeważa nad byłym prezydentem w ankiecie ABC w stosunku 51 do 47 proc. Z badania CBS wynika, że prowadzi nieznacznie 50 do 49 proc.

Potyczka w drodze do Białego Domu wciąż pozostaje zacięta. We wcześniejszym badaniu opinii publicznej ABC Harris górowała nad rywalem dwoma procentami, a CBS trzema procentami.

Sondaże ilustrują rozbieżności między kobietami i mężczyznami w poparciu dla obojga kandydatów na prezydenta.

W ankiecie ABC Harris pośród kobiet wygrywała z Trumpem 56 do 42 proc., a w gronie mężczyzn uległa mu 41 do 45 proc. Aż o 19 proc. (59:40) przeważała nad republikaninem w gronie Amerykanek osiedlonych na terenach podmiejskich.

Według CBS News za wiceprezydent opowiedziało się 55 proc. zarejestrowanych do wyborów kobiet i 43 proc. mężczyzn. 55 proc. Amerykanek stwierdziło, że będzie ona silnym przywódcą, a 45 proc. miało przeciwne zdanie. Były równo podzielone (50:50 proc.) w ocenie czy Trump będzie mocnym zwierzchnikiem sił zbrojnych, czy też nie.

W przypadku mężczyzn Trump uzyskał przewagę nad rywalką 54 do 45 proc. 64 proc. Amerykanów portretowało go jako silnego prezydenta, a 36 proc. uznało za słabego.

Harris ze swym przesłaniem uważana była przez respondentów za bardziej sprzyjającą im ogólnie w sprawach gospodarczych i reprodukcyjnych. Trump przeważał w zagadnieniach łączących się z inflacją i nielegalną imigracją.

Media w Stanach Zjednoczonych zgodne są do tego, że zwycięstwo w wyborach prezydenckich będzie zależeć od elektoratu wahającego się kogo wybrać na najwyższy urząd w USA w siedmiu stanach. Należą do nich Arizona, Georgia, Michigan, Nevada, Karolina Północna, Pensylwania i Wisconsin. Według niektórych przewidywań, decydujące mogą się okazać głosy kobiet zwłaszcza w Georgii, Michigan i Pensylwanii.