Precedens prawny we Francji - internauci, którzy są niezadowoleni z usług Facebooka, będą mogli zaskarżać ten portal nie tylko w Kalifornii, ale także w swojej ojczyźnie. Zamknięte dotąd drzwi wyważył sąd apelacyjny w Pau we francuskich Pirenejach.
Francuscy sędziowie oświadczyli, że rozpatrzą skargi młodego mieszkańca Pau - Sabastiena R., który twierdzi, że jego konto na Facebooku było bez powodu wielokrotnie zamykane przez amerykańskiego giganta. Sąd uznał, że zastrzeżenie dotyczące użytkowników sławnego portalu zakładające, że mogą składać skargi na Facebooka tylko w USA, nie ma żadnej wartości prawnej. Jak podkreślili - trudno je w ogóle zauważyć w potopie klauzul i zastrzeżeń, które nie posiadają numerów. Według francuskich sędziów, zastrzeżenia w ogóle trudno odczytać, bo są pisane bardzo małym drukiem. Tak zredagowane i publikowane części kontraktu nie mają według sądu w Pau wiążącej wagi prawnej. Zniechęca to bowiem do ich uważnego przestudiowania - szczególnie na wyświetlaczach smartfonów. Internauci zakładają wiec konta klikając bez zapoznania się z treścią całego kontraktu, na który później powołuje się dyrekcja Facebooka.
Decyzja sądu apelacyjnego w Pau nie jest jednak jeszcze prawomocna. Dyrekcja sławnego portalu ma trzy miesiące na to, by ewentualnie odwołać się od tej decyzji do sądu kasacyjnego. Jeżeli jednak ten ostatni potwierdzi decyzję sędziów z pirenejskiego miasta, to - według adwokata skarżącego - "przywróci to równowagę sił pomiędzy wielkim internetowym koncernem i prawie miliardem jego użytkowników". Media podejrzewają, że potwierdzenie przez sąd kasacyjny orzeczenia z Pau, może w przyszłości zachęcić wielu innych internautów do wnoszenia skarg we Francji nie tylko przeciwko Facebookowi, ale również innym amerykańskim olbrzymom internetowym - chyba, że zaczną one jaśniej redagować zasady, na jakich można z nich korzystać i dochodzić swoich praw.
15 marca tego roku proces wytoczony koncernowi Google wygrał - ale tylko częściowo - mieszkaniec małej francuskiej wsi, który został sfotografowany, kiedy załatwiał potrzebę fizjologiczną w zaciszu własnego ogródka. Kompromitujące go zdjęcie zostało wycofane przez internetowego giganta z jego serwisu "Street View", który jest elementem usługi Google Maps.
Serwis Street View, który jest częścią bardzo popularnej usługi Google Maps, budzi we Francji coraz więcej kontrowersji. Francuska telewizja twierdzi, że panoramiczny widok niektórych rezydencji i ich okolic ułatwia pracę złodziejom. Tym bardziej, że zdjęcia można powiększać na ekranie oraz wybierać punkt, z którego chce się dany budynek oglądać. W marcu ubiegłego roku francuska Narodowa Komisja Informatyki i Wolności zarzuciła już koncernowi Google nielegalne zbieranie informacji o charakterze prywatnym właśnie w związku z tworzeniem stron Street View. Amerykańska firma została skazana wtedy na zapłacenia grzywny w wysokości 100 tysięcy euro.
Problemy ze zdjęciami uchwyconymi przez Street View pojawiają się także w innych krajach. Jeden z serwisów internetowych zrobił specjalną galerię dziwnych i zabawnych ujęć z tego serwisu. Widać na nich na przykład dwie dziewczyny opalające się topless w parku czy mężczyznę, który wchodzi do sex-shopu.