"Kiedy nie było telefonu od męża, a potem zobaczyłam żółty pasek na ekranie telewizora, od razu wiedziałam, że mąż nie żyje. Zawsze do mnie dzwonił" - mówi w rozmowie z reporterem RMF FM Barbara Dolniak. "10 kwietnia spędzam zwyczajnie. W tym słowie tkwi spokój" - dodaje wdowa po pośle Platformy Obywatelskiej Grzegorzu Dolniaku.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio
Marcin Buczek: Panią ta wiadomość gdzie zastała?
Barbara Dolniak: Myślę, że nigdy jej nie zapomnę. Byłam w domu. Oglądałam telewizję, a właściwie zajęłam się sprzątaniem, czekając na powrót męża, a więc byłam w domu.
To był telefon, informacja w telewizji?
To była informacja w telewizji. Jak mojego męża nie było zbyt długo, to włączałam telewizor, by na niego popatrzeć. Tym razem nie popatrzyłam na niego tylko na pasek, który pojawił się na ekranie telewizora. Żółty pasek z napisem o katastrofie.
Pani od razu wiedziała? To była taka katastrofa, której ludzie nie są w stanie przeżyć?
Mój mąż miał zasadę, którą ja sobie bardzo ceniłam. Jak wyjeżdżał, zawsze dzwonił, jak był gdzieś i miał możliwość kontaktu, by powiedzieć, co się dzieje, co w danym momencie robi, a zwłaszcza wiedząc, że mogę się denerwować, a ja mówiąc szczerze boję się latania, bezwzględnie zadzwoniłby. Nie było telefonu, więc nie było wątpliwości, co się wydarzyło. Ja to wiedziałam od razu.
Te trzy lata bez niego, jakie były?
Te trzy lata... czasami zastanawiam się, czy to już trzy lata, czy na szczęście już trzy lata, bo to się z jednej strony wydaje dosyć duży okres czasu, a z drugiej, biorąc perspektywę naszego życia, to nie jest długi okres czasu. Ale on jest zupełnie inny na początku. Na początku zmagamy się z samym faktem śmierci, tego się uczymy najpierw. A potem uczymy się życia z innym faktem, że nie ma obok nas osoby bliskiej. Czas niewątpliwie w tym bardzo pomaga, mówię to zwłaszcza do osób, którym bliscy dopiero co zmarli. Proszę mi wierzyć, czas jest naprawdę bardzo pomocnym lekarstwem. Upływ czasu pozwala nam na pewne rzeczy spojrzeć inaczej, odczuwać inaczej, człowiek zaczyna się uśmiechać do wspomnień. Patrząc na zdjęcia jest już w stanie się uśmiechać, i opowiada już pewne rzeczy z historii, przy których się uśmiecha, które wywołują już nie tylko smutek, ale także uśmiech: z charakteru tego co się wspomina, z rodzaju opowieści, którą się w danym momencie po prostu snuje.
Słyszałem kiedyś takie zdanie, że nieśmiertelność to pamięć.
Zgadza się. Ja w pełni to podzielam i dlatego jak powiedziałam na początku, ogromną satysfakcję sprawia mi to, że tak wiele osób, mimo że na co dzień nie mówi się przecież bez końca o tej katastrofie czy o osobach, które zginęły, że ta pamięć jest jeszcze taka silna. Mam nadzieję, że to wspomnienie sympatii żyjących, do mojego męża, przetrwa znacznie dłuższy okres czasu niż 3 lata.
A ten dzień 10 kwietnia pani jakoś specjalnie spędza? Czy zwyczajnie, po prostu do pracy, a potem na cmentarz?
Bardzo się cieszę, że pan użył zwrotu zwyczajnie, bo ja go spędzam zwyczajnie. Najpierw będę w pracy, a potem będę na cmentarzu. A może odwrócę kolejność, rano pojadę na cmentarz, przyjdę do pracy, a potem znowu na cmentarz. Ale słowo zwyczajnie ma w sobie tyle spokoju, a jednocześnie ciepła, że z przyjemnością za panem będę powtarzać, jak mnie ktoś jeszcze zapyta, jak będę spędzać ten dzień - spokojnie, po prostu spokojnie.
Kiedy męża najbardziej pani brakuje?
Pewnie zawsze, ale najbardziej pewnie w takie szczególnie rodzinne momenty, a więc święta. Ale myślę, że to jest gdzieś tam podświadomie każdego dnia.
Barbara Dolniak: Żona posła PO Grzegorza Dolniaka, który zginął w katastrofie smoleńskiej. Po jego śmierci razem z córką założyła fundację, która wspiera młodych sportowców - amatorów.