Kolejny raz zdarza mi się odnieść do wpisu moich Szanownych Kolegów... Ostatnio do Bogdana Zalewskiego, teraz Grzegorza Jasińskiego. Kto czytał "Gender srender" ten już wie o czym będzie mowa, kto nie czytał - niech nadrobi zaległości : )
Drodzy Panowie!
Zwłaszcza ci, którzy zdążyli już się do wpisu Grzegorza odnieść, wylać żółć i ubliżyć tym, którzy mają inne niż Wy zdanie, szkoda mi Was. Autentycznie szkoda.
Nie będę tu wchodzić w dyskusję akademicką o tym, czym różni się gender (płeć kulturowa, społeczna) i sex (płeć biologiczna), bo najwyraźniej w tej kwestii nie dojdziemy do porozumienia... Nie wiem dlaczego nie chcecie zaakceptować faktu, że gender studies to nie jest kwestionowanie różnic wynikających z biologii, tylko otwieranie się na nowe role społeczne (nie na siłę i nie wbrew sobie). Sprowadzając argumenty przeciwników do absurdu, rzeczywiście łatwiej go ośmieszyć, ale chyba nie o to chodzi w dyskusji.
Wracając do meritum... Szkoda mi Was, bo w sile kobiet upatrujecie swoją słabość, a nie szansę na współpracę. To właśnie nazywam kastracją. Gdybyśmy nie zaczęły rewolucji, nadal nie miałybyśmy prawa głosu w wyborach, nadal nie mogłybyśmy się uczyć na uniwersytetach i nosić spodni! Przykro mi, że ciężko to zaakceptować, że nasze zrozumienie siebie samych jest dla wielu (nie wszystkich oczywiście) ciosem w plecy. Zapewniam, że do spadku urodzeń i starzenia się społeczeństw przyczyniły się nie tylko rewolucja seksualna i chęć rozwoju, robienia kariery zawodowej przez kobiety. To wina tak wielu rzeczy, że aż ciężko byłoby je wszystkie zebrać w jednym miejscu. Również Wasza wina Panowie! Dbajmy o siebie nawzajem, zamiast sobie skakać do gardeł. Tak pięknie się różnimy.