Bezpieczeństwa w imigranckich gettach na Francuskiej Riwierze będą strzegły prywatne firmy ochroniarskie. Zapowiada to mer Nicei - alarmując, że sama policja nie jest w stanie przeciwdziałać wybuchowi potencjalnych zamieszek.
Mer Nicei Christian Estrosi obawia się, że przestępczość, która ostatnio znacznie wzrosła w tym znanym kurorcie z powodu imigranckich band, może przepłoszyć tłumy turystów. Boi się również wybuchu podobnych zamieszek jak w Amiens na północy kraju, kiedy młodzieżowe bandy podpalały budynki publiczne i dziesiątki samochodów na ulicach. Mer oskarża francuski rząd o bezsilność wobec "stref bezprawia", bo policjantów jest za mało. Zapewnia, że patrole zatrudnionych przez władze miejskie prywatnych ochroniarzy będą kosztować mniej, niż szkody spowodowane potencjalnymi zamieszkami.
Półtora tygodnia temu co najmniej 19 osób zostało rannych w zamieszkach, które wybuchły na imigranckich przedmieściach położonego na północy Francji miasta Amiens. Młodzieżowe bandy wzniosły tam uliczne barykady oraz podpaliły m.in. przedszkole i dom kultury. Straty szacowane są przez rząd na co najmniej 6 milionów euro. Do Amiens sprowadzono wtedy dodatkowe oddziały szturmowe policji z Paryża i okolicznych miast.
Do nocnych starć doszło po tym, jak policja skontrolowała jednego z mieszkańców imigranckiego getta. Młodzieżowe bandy zaczęły strzelać do funkcjonariuszy z wiatrówek i rzucać w ich kierunku petardy. Później obrzuciły radiowozy butelkami z benzyną i kamieniami. Mundurowi odpowiedzieli na atak chuliganów kauczukowymi pociskami i gazem łzawiącym. W wyniku starć rannych zostało co najmniej 16 policjantów i trzech przypadkowych kierowców.