Pierwsza próba nawiązania kontaktu z Beagle-2, który nad ranem miał wylądować na Marsie – nie powiodła się. Europejczycy liczyli, że sygnał odbierze znajdująca się w pobliżu Czerwonej Planety amerykańska sonda Mars Odyssey.
Na razie nie wiadomo, dlaczego kontakt z lądownikiem nie został nawiązany. Ekipa europejskich naukowców kierująca misją przyznaje, że jest to pewne rozczarowanie, ale podkreśla jednocześnie, że to jeszcze "nie koniec świata" i absolutnie nie można uznać lądownika za stracony.
Podczas specjalnej konferencji w Londynie szef misji stwierdził, że może być wiele powodów, dla których nie udało się odebrać sygnału z lądownika, ale to wcale nie oznacza, że nie osiadł on na powierzchni Czerwonej Planety.
Najbardziej oczywiste tłumaczenie jest takie, że Beagle wylądował na Marsie, ale nie w miejscu, w którym myśleliśmy, że będzie - tłumaczył Colin Pillinger, szef misji marsjańskiej. Inny możliwy scenariusz - dodawał - jest taki, że pokrywa, w której znajduje się antena lądownika, jest skierowana w niewłaściwym kierunku. Wszystko rozbija się o dopasowanie sygnałów.
Jest jeszcze trzecia możliwość. Niewykluczone, że któryś z komputerów miał jakiś problem po wylądowaniu i zresetował zegary. Możemy próbować nawiązać kontakt o niewłaściwym czasie - wyjaśniał Pillinger.
Jeszcze dziś zostanie podjęta kolejna próba. Późnym wieczorem sygnał Beagle'a może zostać odebrany przez brytyjski radioteleskop Jordell Bank.
Beagle-2 zawiera skomplikowaną aparaturę badawczą zaprojektowaną w różnych ośrodkach naukowych Europy. Jednak sam lądownik jest dziełem Brytyjczyków i oni najbardziej drżą o jego los.
Beagle-2 będzie na Marsie szukał śladów życia oraz wody pod powierzchnią planety. O szczegółach misji posłuchaj w relacji korespondenta RMF Bogdana Frymorgena:
14:10