Polskie uniwersytety w ogonie Europy. W tegorocznym rankingu "Times Higher Education" Uniwersytet Warszawski czy Uniwersytet Jagielloński nie znalazły się nawet w pierwszej setce. Pierwszą trójka to słynne ośrodki w Cambridge, Oxfordzie i Londynie. Jak jednak tłumaczą eksperci, na pozycję w rankingu wpływa m.in. ilość cytowań w specjalistycznej, anglojęzycznej prasie.
Zobacz ranking światowych uniwersytetów
Tomasz Fenske: Czy takim rankingom w ogóle można ufać?
Dominik Antonowicz: Rankingom należy ufać krytycznie, czyli brać uwagę to, co z nich wynika, ale czytać je ze zrozumieniem...
I zwracać uwagę, kto rankingi robi.
Tak, bo inne rankingi robią pod kątem swoich absolwentów Chińczycy, a inne europejczycy. Należy zwrócić uwagę jakie są kryteria rangowania tych uczelni, bo uczelnie można rankingować pod względem bardzo wielu kryteriów i nie wszystkie są równie ważne czy równie istotne dla studentów, wykładowców lub gospodarki. Także rankingi to zawsze pewne uproszczenie funkcjonowania szkół wyższych.
Może to być uproszczenie krzywdzące dla polskich uczelni czy raczej ich pozycje są zasłużone?
Pozycja jest zawsze względem czegoś i zawsze dotyczy pewnego kryterium. Jeżeli chodzi o badania naukowe czy wyniki badań mierzone liczbą publikacji i patentów to rzeczywiście niska pozycja polskich uczelni oddaje poziom badań naukowych w Polsce. Ale proszę pamiętać, że mierzy się całą uczelnię: to znaczy, że jeśli badałoby się funkcjonowanie poszczególnych wydziałów, wówczas prawdopodobnie pozycja wydziałów matematycznych, chemicznych czy fizycznych - a niektóre z polskich ośrodków to absolutnie europejska czołówka - byłaby zdecydowanie lepsza. Natomiast w przypadku nauk społecznych czy humanistycznych, w przypadku których faktor językowy jest zdecydowanie wyższy, no to...
... zaniża nam to trochę ocenę?
Zaniża w stosunku do tych krajów, w których pisze się tylko po angielsku. To nie tylko Wielka Brytania, ale i skraje skandynawskie, Holandia, Szwajcaria - tam w naukach humanistycznych publikuje się przede wszystkim w języku angielskim, a w drugiej kolejności w języku ojczystym. A ten ranking głównie opiera się o cytowalność i liczbę publikacji.
Publikacje w języku polskim nie są zauważane.
Często nie są. Przy czym nie jest to problem krajów małych. W krajach takich jak Dania, Czechy czy Szwecja język angielski jest dominujący na uczelniach. W krajach takich jak Niemcy, Francja, Portugalia, Hiszpania i Polska, w których jest tradycja publikowania badań - szczególnie w tym obszarze badań społecznych i humanistycznych - w językach narodowych jest problem, bo nie są one właściwie wyłapywane czy oceniane przez międzynarodowe bazy indeksowania. W momencie, kiedy ocenia się wpływ publikowanych wyników badań na rozwój nauki ogółem wpływ takich prac jest znikomy. Czytają je w końcu głównie polscy naukowcy, których jest niewielu. Co nie znaczy, że tych badań nie ma, że nie są wartościowe i rzeczywiście nie wpływają na globalną naukę; np. badania historii Polski i Litwy są trudne do uchwycenia w takich rankingach, a jednak trudno powiedzieć, że nie są ważne.
A może pozycja polskich uczelni wynika wprost z poziomu zamożności naszego kraju? Może nie powinniśmy się porównywać z Wielką Brytanią czy szeroko pojętą Skandynawią?
Uczelnie wyższe są trochę jak tankowiec - to znaczy, że wybrany dziś kierunek, dobre decyzje i dobre wybory, będą zauważalne dopiero po zmianie kursu za jakiś czas. W tej chwili obserwujemy skutki, powiedzmy, piętnastoletniego wyżu demograficznego, w trakcie którego uczelnie były głównie zainteresowane, również finansowo, kształceniem studentów, natomiast badania naukowe były gdzieś z boku. Studenci przynosili pieniądze, tak z budżetu, jak i z własnej kieszeni, i to dla uczelni i dla pracowników naukowych był bardzo dobry interes. Natomiast ten interes się kończy.
Co teraz?
Uczelnie będą musiały poszukać innego źródła finansowania. Takimi źródłami są fundusze na badania naukowe. W przypadku Polski będą one coraz bardziej zależały od wyników i efektów, więc uczelnie, które będą mogły się nimi pochwalić będą dostawały najwięcej pieniędzy, zaś ośrodki, które będą prowadziły niewielką liczbę badań lub tylko markowały, że takie badania prowadzą będą musiały się liczyć z tym, że przynajmniej publicznych pieniędzy nie dostaną. Może to i brutalne, ale należy pamiętać, że rynek badań naukowych to rynek, jak każdy inny i wygrywają w nim przede wszystkim najlepsi.
Wracając do poprzedniego wątku - umasowienie szkolnictwa wyższego sprawiło, że zajmujemy niskie pozycje w rankingach?
Ta pozycja generalnie była niska, choć trzeba pamiętać, że rankingi to XXI wiek. Trudno to porównywać z tym, co działo się w latach dziewięćdziesiątych i osiemdziesiątych. Ale polskie uczelnie jeszcze w PRL były nastawione na kształcenie studentów i to była ich główna rola, badana naukowe były przeniesione do instytutów badawczych i Polskiej Akademii Nauk. To jest charakterystyczne dla wszystkich krajów bloku wschodniego czy postsowieckiego. Ale z pewnością umasowienie szkolnictwa - zwłaszcza na tych kierunkach, których to dotknęło, jak kierunki ekonomiczne, pedagogika, administracja, nauki społeczne - przełożyło się na to, że badania naukowe zeszły na drugi plan. Tam, gdzie umasowienia nie było, np. na astronomii, badania były prowadzone bardzo intensywnie, czego efekty dziś widzimy.
Może powinniśmy się zatem porównywać raczej z postkomunistycznymi sąsiadami?
W takich zestawieniach też nie wypadniemy dobrze, bo sąsiedzi raczej nas wyprzedzają, przynajmniej ci bardziej zamożni, np. Czesi. Oni dają więcej pieniędzy na badania naukowe, ale u nich umasowienie kształcenia wyższego nie wyglądało tak, jak u nas. Tam jest też inna struktura, jedna uczelnia absolutnie wybitna, która dominuje wszystko; u nas, również z powodów demograficznych, ta struktura jest znacznie bardziej rozproszona.
Warto natomiast zwrócić uwagę na jedną rzecz - dobre uczelnie w rankingach oznaczają bardzo dobry wizerunek kraju. Istnieje bezpośrednia zależność. Budując dobry wizerunek kraju - również takiego, który jest na dorobku, ale się dynamicznie rozwija - potrzebny jest bardzo dynamiczny sektor badań naukowych, którego integralną częścią są uniwersytety. Spychanie ich na margines albo niedofinansowanie ich w obszarze badań naukowych nie polepsza sytuacji Polski, również w kategoriach inwestycyjnych. Kapitał poszukujący obszaru czy kraju, w którym można zbudować nowoczesne przedsiębiorstwo hi-tech będzie szukał kraju, którego uniwersytety są w czołówce.
O ile więcej od Polski łożą na naukę kraje, których uczelnie są w czołówce rankingów?
W przeliczeniu na obywatela to jest od kilku do kilkunastu razy więcej; biorąc pod uwagę, że te budżety też są zdecydowanie większe od naszego to są to różnice istotne. Cały czas jesteśmy Trzecim Światem. Natomiast problem nie tylko dotyczy poziomu wydatków na badania naukowa, ale i struktury. W krajach, które dominują, czyli np. Szwajcaria, która jest bardzo dobra, Holandia czy Wielka Brytania struktura jest taka, że dwie trzecie to są wydatki prywatne, to jest z biznesu, a jedna trzecia to są wydatki publiczne. W Polsce nie dość, że te nakłady są o wiele mniejsze, to jeszcze dwie trzecie na uczelnie idzie z wydatków publicznych, a jedna trzecia to jest biznes. Wydatki publiczne w Polsce i Wielkiej Brytanii w przeliczeniu na obywatela to mniej więcej jest ten sam rząd wielkości, ale już wydatki prywatne, mówiąc krótko nakłady biznesowe na badania - tu już różnica jest kolosalna i to jest jeden z największych problemów badań naukowych w Polsce.
Kiedy możemy się spodziewać poprawy pozycji polskich uczelni w rankingach?
Myślę, że po roku 2015, a najpewniej w okolicach 2020. To jest proces, który trwa, zależy też od cyklu wydawniczego czasopism naukowych; nierzadko na publikację trzeba czekać ponad rok czy półtora. Dlatego działania mające poprawić pozycję polskich uczelni na świecie, które niedawno podjęliśmy lub dopiero podejmujemy przyniosą efekty dopiero za kilka lat. Mam wrażenie, że w ciągu pięciu lat pozycja polskich uczelni będzie znacznie wyższa, niż jest dzisiaj.
Dr Dominik Antonowicz - ekspert do spraw szkolnictwa wyższego, były doradca minister Barbary Kudryckiej, obecnie specjalista przy polskiej prezydencji w Unii Europejskiej. Zajmuje się oceną badań naukowych, specjalizuje się również w badaniach kibiców w Polsce i Europie.