Władysław Pasikowski twierdzi, że nasza rozmowa to jego pierwszy radiowy wywiad. Spotykamy się warszawskiej redakcji RMF FM dwa tygodnie przed wejściem do kin "Kuriera" w jego reżyserii. To historia inspirowana misją Jana Nowaka-Jeziorańskiego. Z brzmiącym w tle pytaniem o zasadność decyzji o wybuchu Powstania Warszawskiego. "Pytanie jest trochę o imponderabilia, ile warta jest wolność, niepodległość, ile warta jest nasza godność" - mówi w RMF FM Władysław Pasikowski.
Ostatnio twórca kultowych "Psów", kręcąc "Pokłosie" czy film o pułkowniku Kuklińskim, z miejsca z napisem “specjalista od męskiego kina" przesunął w miejsce z napisem “ten, który opowiada o trudnej polskiej historii". Kiedy pytam go, czy to zamysł, czy tak się po prostu złożyło, odpowiada: "Tak się złożyło, ale mam dla państwa miłą wiadomość, a przynajmniej dla części z państwa. Brzmi ona tak - jak tylko skończę ten film, zaczynam zdjęcia do filmu "Psy 3", więc wracam tam, gdzie była pani łaskawa umieścić mnie przed chwilą" - mówi w RMF FM Władysław Pasikowski.
I Bogusław Linda, i Cezary Pazura deklarowali, że zagrają w trzeciej części. "Mam głęboką nadzieję, że mnie nie zawiodą i po prostu zrobimy ten film razem" - mówi w RMF FM reżyser.
Wyjątkowo rzadko udziela wywiadów, najczęściej tych "pisanych". "To, że "wiele nie mówię", to jest daleko idące uogólnienie. W ogóle nie mówię. Mówię teraz do państwa po raz pierwszy. I pozdrawiam" - odpowiada Pasikowski. Uwielbia słuchać Johna Coltrane’a. I mówi, że wcina się do roboty każdemu, kto pracuje przy jego filmie.
Katarzyna Sobiechowska-Szuchta, RMF FM: "Kurier" inspirowany misją Nowaka-Jeziorańskiego czy "Jack Strong" o misji Kuklińskiego, to są historie, które widz zna, słyszał o nich, wie jak się kończą. Gdzie jest dla pana - scenarzysty i reżysera - największa trudność, jeśli idzie o opowiadanie nam tego typu historii?
Władysław Pasikowski: Trudności jest mnóstwo, ale najważniejszą zdradziła pani w pytaniu. Jak opowiedzieć historię, która jest historią prawdziwą, doskonale znaną przynajmniej części przyszłych widzów, a jednakowoż opowiedzieć ją tak, żeby była interesująca i żeby nie siedzieć od początku seansu z takim przekonaniem, że wszystko wiemy, że wiemy, jak to się skończy, więc w sumie nie ma po co siedzieć. Trzeba znaleźć sposób, który pozwoli opowiedzieć ją trochę inaczej niż jest ona powszechnie znana albo znaleźć takie fragmenty, które nie są aż tak oczywiste i tak bardzo znane.
Warto podkreślić, że "Kurier" to nie jest biografia Jana Nowaka-Jeziorańskiego, tylko opowieść o chyba najbardziej dramatycznych kwestiach w naszej historii. Czy rozpocząć Powstanie Warszawskie, czy go nie rozpoczynać? Pan konsekwentnie odżegnuje się od bycia "sumieniem narodu" i nie daje gotowych odpowiedzi...
Film oparty jest na książce autobiograficznej Jana Nowaka-Jeziorańskiego pod tytułem "Kurier z Warszawy". To jest historia, którą Nowak rozpoczyna we wczesnym dzieciństwie, a kończy, gdy zostaje dyrektorem Radia Wolna Europa. To było szalenie kuszące, by nakręcić o tym film. Ale oczywiście całe życie człowieka nie zmieści się w jednym filmie, to raz, a dwa - nie bardzo mogliśmy się tak obszernym tematem zająć ze względów czysto ekonomicznych. Pomysł na nakręcenie filmu o Janie Nowaku-Jeziorańskim pochodzi od Jana Ołdakowskiego, dyrektora Muzeum Powstania Warszawskiego. Jest to część, jeżeli mogę zdradzić, szerszego planu, żeby nakręcić filmy o polskich bohaterach. Jako pierwszego dyrektor wybrał Jana Nowaka-Jeziorańskiego, tym bardziej, że muzeum i Instytut Ossolińskich miały prawa do książki. Co do tej pory nie było takie jednoznaczne. Postanowiliśmy tę historię nakręcić i wybrać Nowaka jako naszego pierwszego bohatera. Jan Ołdakowski doskonale zdawał sobie sprawę z naszych ograniczeń ekonomicznych i już na początku uznał, że nie da się nakręcić pełnej biografii. Wybrał fragment z życia Nowaka-Jeziorańskiego, który dotyczy powstania, czyli jego drugiej misji na Zachód. Ta misja zakończyła się w Londynie, a Nowak z kolei zakończył ją wracając do Warszawy na trzy czy cztery dni przed rozpoczęciem Powstania Warszawskiego.
Zasadność decyzji o rozpoczęciu powstania właściwie do dziś jest przedmiotem bardzo gorących polemik i to chyba delikatnie powiedziane. Kłótni. Rzadko czytam komentarze w internecie, ale ludzie o Powstanie Warszawskie pokłócili się nawet pod zwiastunem pana nowego filmu. Czy pan się zastanawiał, skąd jest tyle skrajności, skąd tyle takiej "zero-jedynkowości" w tych ocenach?
Ten film robimy również po to, żeby się nad tym zastanawiać. I taką prawdziwą odpowiedzią będzie godzina pięćdziesiąt minut naszej filmowej opowieści. Jeśli państwo się wybiorą do kina, to ją poznają. A ja, jak każdy Polak, jak każdy związany z tym krajem, jak każdy, który nie brał udziału w powstaniu zaznaczam, też się nad tym zastanawiałem. Jest to, jak to pani słusznie powiedziała, jeden z najbardziej dramatycznych momentów naszej historii i w ogóle mnie nie dziwi, że wywołuje takie kontrowersje. Z jednej strony, jak wiadomo, czyn heroiczny i potrzebny. Z drugiej strony, koszty poniesiono ogromne i teraz zbalansowanie, posługując się na chwilę językiem ekonomii, zysków i strat powoduje to, że jednym się wydaje, że warto, a drugim, że nie warto. Pytanie jest trochę o imponderabilia, ile warta jest wolność, niepodległość, ile warta jest nasza godność.
"Zwykły kurier może zostać posłańcem Bogów" - mówi jeden z niemieckich oficerów w pana filmie. Historia szpiega jest fantastycznym materiałem na film sensacyjny, również historia takiego człowieka jak Jan Nowak-Jeziorański. Nawet, jeśli to nie jest jego biografia, ale film inspirowany jego misją. Pan nam pokazuje człowieka, który z jednej strony jest szarmanckim gentlemanem, oficerem, a z drugiej strony skoczkiem spadochronowym, który nie umie jeździć na rowerze. Co pana ujmuje w postaci Jana Nowaka-Jeziorańskiego?
Te słowa, które pani cytuje na początku, w naszym filmie wypowiada Heinrich Himmler. To, żeby wytłumaczyć cały aspekt kryjącej się za nimi bufonady. Gdy zostałem poproszony i zgodziłem się żeby nakręcić ten film, zaczęliśmy się zastanawiać się, jaki typ bohatera chcemy wykreować. Oczywiście chcemy, żeby był to Jan Nowak-Jeziorański, który, gdyby żył, mógłby się w nim rozpoznać. Wciąż żyje jeszcze kilka osób, które go znały bezpośrednio, niektóre się z nim przyjaźniły, chcieliśmy, żeby również one rozpoznały go w naszej postaci. Dla nas to było najważniejsze. Ale, trochę będę teraz zdradzał kulisy produkcji, spierałem się z producentami na temat tego, jaki to ma być to typ bohatera. Czy raczej to jest skoczek spadochronowy, człowiek do specjalnych poruczeń, trochę szpieg, trochę konspirator, trochę cichociemny, za czym optowali moi producenci i współscenarzyści. Czy też, jak ja go widziałem, zwykły człowiek w niezwykłej sytuacji, co mnie w tym temacie najbardziej interesowało. I co wydaje mi się wynika z książki Nowaka-Jeziorańskiego.
Jana Nowaka-Jeziorańskiego gra w Pana filmie Philippe Tłokiński, dosyć nowa twarz w polskim kinie. Pan go gdzieś wcześniej widział, w jakimś filmie?
Przez długie lata przygotowywałem film, który nazywał się “303" i jak łatwo się domyśleć jest numerem operacyjnym dywizjonu polskich lotników w czasie drugiej wojny światowej. I w przeciwieństwie do filmu, który w rezultacie nakręcił mój kolega ze szkoły Denis Delić , a w którym zagrali panowie Adamczyk, Zakościelny czy Wieczorkowski, wymyśliłem sobie, że w moim filmie, który nie doszedł do realizacji, zagrają młodzi, nieznani aktorzy o nieznanych twarzach. Tak, żeby było trochę inaczej, ciekawiej, żeby ci piloci byli mniej więcej w wieku tych, których grają, tych z czasów drugiej wojny światowej, bitwy o Anglię. W związku z tym przeprowadziłem ogromny casting wśród wszystkich młodych aktorów i tam moją uwagę zwrócił Philippe Tłokiński. Tamten film w mojej realizacji nie doszedł do skutku, ale Philippe’a oczywiście zapamiętałem. I kiedy okazało się, że mamy robić Jana Nowaka-Jeziorańskiego, że jego historia dzieje się w połowie w Polsce, a w połowie w Londynie i że wymagane jest od aktora biegłe posługiwanie się językiem angielskim, Philippe się stał jedną z głównych kandydatur do zagrania tej roli. Ale oczywiście wezwaliśmy go bezlitośnie na zdjęcia próbne, przez które przeszedł z wynikiem celującym. I po zdjęciach próbnych dostał od nas ofertę i przyjął ją. Podołał znakomicie, jak państwo sprawdzą, to się sami przekonają.
Zwróciłam na niego uwagę w rozpisanym na dwie osoby filmie "Noc Walpurgi". Tam grał z Małgorzatą Zajączkowską i rzeczywiście nie był tylko tłem. Myślę, że dużo będzie o tym chłopaku i głośno. Patrycja Volny gra w pana filmie Marysię, panią porucznik, potem sanitariuszkę w Powstaniu Warszawskim. Nie ma pan wrażenia, że ona jest wprost skrojona do takiej roli?
Mam takie wrażenie, po to ją obsadziłem i to też ze zdjęć próbnych. Poza tym, że to jest urocza osoba, utalentowana aktorka i też stosunkowo jeszcze nieznana na naszym rynku, ma taką, jakby to powiedzieć delikatnie...staromodną urodę. Ona po prostu wygląda jak ze zdjęć mojej babci czy pani babci, w ogóle jak ze starych czarno-białych albo sepiowych fotografii. Poza tym, że jest świetną aktorką, to idealnie też pod względem urody pasowała do tego filmu i do tego okresu.
Magda Górka, żeby zrobić zdjęcia do "Kuriera" przyjechała z Hollywood, wcześniej pracowaliście m.in przy "Jacku Strongu". Jak określiłby pan ten wasz duet reżysersko-operatorski?
My po prostu znamy się jak stare, łyse konie, ponieważ z Magdaleną współpracujemy, o ile dobrze pamiętam, od roku 1999. Wtedy zaczęliśmy robić reklamy, potem ona mi szwenkowała, czyli była operatorem kamery filmu "Reich", bardzo przeze mnie lubianego, a przez państwa na ogół nie...
Znam wyjątki...
Dziękuję bardzo. Potem pracowaliśmy długie lata przy dwudziestu pięciu odcinkach serialu "Glina", gdzie Magdalena została moim pierwszym operatorem. I tak już nam zostało. A poza tym znamy się też ze szkoły, bo skończyliśmy wspólnie tę samą szkołę filmową, łódzką Filmówkę na Targowej. Magdalena, poza tym, że jest utalentowanym operatorem, stawia doskonałe światło. Jest także bardzo lojalnym, wiernym współpracownikiem i oddanym filmowi. Mimo tego, że pracuje w tym zawodzie już nie chcę mówić ile lat, to ciągle jej zależy. A to wcale nie jest takie oczywiste. Naprawdę trzeba mieć dużo szczęścia, żeby znaleźć kogoś, kto chce dużo robić i zależy mu na efekcie tej pracy, a nie tylko odwala pańszczyznę, co się niestety zdarza. Chociaż ja oczywiście próbuję takich ludzi nie angażować do swoich ekip.
Zanim zobaczymy film "Kurier", możemy oglądać teledysk. Krzysztof Zalewski nagrał taką bardzo rockową piosenkę “Kurier". Ona jest moim zdaniem dosyć mocno bondowska, taka trochę jak utwór Chrisa Cornella do "Casino Royale". Panu podoba się ta piosenka? Pan w ogóle słucha takiej muzyki?
Ja takiej muzyki nie słucham, ale ponieważ występuję tutaj mówiąc o filmie "Kurier" oczywiście odpowiem pani, że szalenie mi się podoba (uśmiech). Ja tak naprawdę to słucham Coltrane’a, co niewiele ma wspólnego z panem Krzysztofem Zalewskim i z muzyką do Bondów. Natomiast wiem skądinąd, że ta piosenka podoba się słuchaczom i to oczywiście rozumiem, szanuję i doceniam. Pod względem warsztatowym jest zrobiona perfekcyjnie, świetnie zaaranżowana, Zalewski ma interesujący głos. Sam tekst nie jest może jakiś nadzwyczajny, ale też nie jest głupi, więc wszystko jest ok.
Wspomniał pan teraz Coltrane’a, kiedyś opowiadał pan o swojej fascynacji muzyką do filmu “Windą na szafot" z muzyką Milesa Davisa. Do “Kuriera" muzykę pisze Jan Duszyński, z którym wcześniej robiliście "Pokłosie" i "Jacka Stronga". Miał pan jakieś sugestie, czy też rozumiecie się bez słów i pan Jan będzie wiedział jaką muzykę zrobić?
Po dwóch filmach już trochę się rozumiemy i trochę wiemy, ale oczywiście sugestie miałem, bo mam taki nieznośny zwyczaj, że wcinam się każdemu, kto pracuje przy moim filmie, do roboty. Określiłem rodzaj tej muzyki jako filmową, symfoniczną, szeroką muzykę na duży zestaw smyczków, w tonacjach molowych. I w zasadzie tyle powiedziałem Jankowi. Wszystko co ponadto państwo usłyszą, czyli melodyka, harmonia, emocje, które w paru momentach udało się Jankowi stworzyć fantastyczne - oczywiście jest jego zasługą. Ja tylko wybrałem rodzaj orkiestracji tak naprawdę, nie żebym rozpisywał kolejne instrumenty, ale powiedziałem po prostu, żeby nie grał blachą i drewnem, tylko smyczkami. I taka jest muzyka.
Trochę zadrżałam, przyznam szczerze, kiedy minister kultury powiedział, że pana nowy film wpisał się w nurt kina patriotycznego, który teraz realizuje dobra zmiana. Pomyślałam sobie, że taki właśnie nurt, to jest chyba ostatnie miejsce, w którym pan chciałby się znaleźć.
Nie mam nic przeciwko nurtowi patriotycznemu, mam tylko wiele zastrzeżeń do złych filmów patriotycznych. Nie wiem, czy muszę posługiwać się tytułami, ale z przyjemnością to zrobię. "Wyzwolenie" Jurija Ozierowa. To jest taki sowiecki film o drugiej wojnie światowej, dotyczy najważniejszych spraw na świecie. Dla obywateli rosyjskich szczególnie. A jest to po prostu skrajnie zły film i tyle. Mimo że nakręcony z ogromnym rozmachem i z ogromnym pieniądzem. “Krzyżacy" są bardzo dobrym filmem patriotycznym i pewnie jak pani słyszała, kiedyś razem z Bogusławem Lindą chcieliśmy go na nowo nakręcić, ale uprzedził nas Jarosław Żamojda. To żart był, sorry Jarek...
Mnie śmieszy.
"Popiół i diament" jest nie dość, że patriotycznym filmem, to jeszcze szalenie ważnym dla wszystkich ludzi z 1956 roku. Nie mam zamiaru porównywać się nigdy do pana Andrzeja Wajdy, ale gdyby ten film młodym ludziom przyniósł jakiekolwiek wzruszenia, jakąkolwiek refleksję na temat Powstania Warszawskiego, również patriotyczną - to podpisuję się pod tym obiema rękoma. A że jest jakaś nowa zmiana i są jakieś filmy dookoła, mniej lub bardziej udane. No trudno, ja za nie nie odpowiadam.
"Kurier" ma międzynarodową obsadę, jest nakręcony w trzech językach. Czy będziecie próbowali zainteresować tą historią również zagraniczną publiczność?
Najprawdopodobniej producenci, albo i dystrybutorzy mają taki zamiar i chwała im za to.
Wspomniał pan obsadę, jest rzeczywiście fantastyczna, oprócz wymienionych już przez nas grających główne role, to także Zbigniew Zamachowski jako Monter, Grzegorz Małecki jako Bór-Komorowski, Sławomir Orzechowski jako premier Mikołajczyk, do tego Baka, Woronowicz, Frycz, Pazura. Pan ich zna, pan ich lubi, pan lubi z nimi pracować.
Bardzo! Lubię robić filmy z przyjaciółmi, to dużo łatwiejsze niż robić filmy z wrogami. Więc robię filmy z przyjaciółmi. Jeszcze trzeba pana Mariusza Bonaszewskiego wspomnieć jako Okulickiego, będzie na miejscu.
Czy to, że z miejsca z napisem: “specjalista od męskiego kina" pan się trochę przesunął w miejsce z napisem: "ten, który opowiada o trudnej polskiej historii" to jest zamysł, czy tak się po prostu złożyło, że kręci pan to, co może pan w danej chwili zrobić?
Powiem panu, że to było moje kolejne pytanie, bo je obiecałam. Moi koledzy, moi znajomi, którzy znają na pamięć dwie pierwsze części prosili, żebym zadała panu pytanie - czy i kiedy powstaną "Psy 3". Rozumiem, że powstaną na pewno. Kiedy?
Miejmy nadzieję, że w przeciągu tego roku.
Wiemy kto zagra?
Wszyscy wiedzą, proszę pani, nawet nie muszę mówić. Bogusław Linda zagra oczywiście.
Cezary Pazura?
Cezary Pazura.
Kto jeszcze?
Wszyscy pozostali.
Artur Żmijewski?
Oczywiście. Ja trochę odpowiadam za moich kolegów aktorów, że zagrają, ale oczywiście film jest na etapie powstawania scenariusza. Przez wiele lat deklarowali, że zagrają w tym filmie, ale nie dostali jeszcze konkretnej propozycji i na nią nie odpowiedzieli także wypowiadam się w ich imieniu. Mam głęboką nadzieję, że mnie nie zawiodą i po prostu zrobimy ten film razem.
Ja w imieniu wszystkich fanów poprzednich części również mam taką nadzieję i mam nadzieję, że będzie pan miał doskonałą energię do tego, żeby zrobić ten film. Wydaje mi się, że taka dobra energia jest tu właśnie potrzebna. Nigdy pan o sobie nie mówi, bardzo rzadko mówi pan o tym, co robi. Ktoś na forum filmowym napisał: "Wolę postawę Pasikowskiego niż reżyserów - celebrytów, którzy mają więcej do powiedzenia na łamach prasy, niż w swoich dziełach". Pan nie ma potrzeby publicznego wypowiadania się na różne tematy?
Proszę pani, to, że "wiele nie mówię", to jest daleko idące uogólnienie. W ogóle nie mówię. Mówię teraz do państwa po raz pierwszy. I pozdrawiam.
My też pana bardzo serdecznie pozdrawiamy. A 14 czerwca, przepraszam, że to wypominam, będą pana 60. urodziny. Gdybyśmy nie mieli okazji do tego czasu się spotkać, czego mogłabym panu życzyć?
Jak pisze Kurt Vonnegut - "wszystkiego najlepszego".
Wszystkiego najlepszego zatem. Panie Władysławie, bardzo panu dziękuję za rozmowę.
To ja dziękuję pani, pozdrawiam państwa. Do usłyszenia!