"To jest opowieść o wielkiej miłości" - mówi w RMF FM Marcin Dorociński. Do kin wchodzi film "Minghun", w którym grany przez aktora Jerzy konfrontuje się ze stratą bliskiej osoby. "Nie wiadomo, na jak długo się w życiu spotykamy i jak długo nam z tymi najwspanialszymi dla nas i najbardziej ukochanymi ludźmi pozostaje być na tym świecie. Ale wtedy warto każdą chwilę spędzać intensywnie i maksymalnie. Ja po tym filmie jeszcze bliżej zacząłem przyglądać się moim dzieciom" - dodaje aktor.

Nowy film w reżyserii Jana P. Matuszyńskiego to opowieść o Jurku, który razem ze swoim teściem Benem konfrontuje się ze stratą bliskiej osoby. Decyduje się odprawić chiński rytuał minghun, tzw. zaślubin po śmierci.

To na czym nam najbardziej zależało podczas robienia tego filmu to, żeby to, co my czujemy, było też czytelne dla każdego widza (...), żeby każdy widz przeżył sobie to tak, jak chce. Jak każdy człowiek po stracie kogoś najdroższego, miłości najcenniejszej. Żeby mógł przeżywać to bez pytań i bez odpowiedzi. Bo jak się traci kogoś najcenniejszego to nie wiadomo, co zrobić - mówi w RMF FM Marcin Dorociński.

Aktor podkreśla, że ta rola była dla niego szalenie ważna. Ja się zawsze skupiam, jak mówił Adam Małysz, żeby oddać dwa równe skoki. I wierzę w to głęboko, że jeżeli jako aktor wykażę się empatią wobec postaci (...) to będzie to czytelne dla widza. 

Jeżeli potem na sali po pokazie słyszę, że ten film był pewnego rodzaju lustrem albo jakąś medytacją dla kogoś, kto stracił w życiu kogoś ważnego i nie wiedział, co ze sobą zrobić (...) to dla mnie to są wszystkie marzenia i wszystkie pieniądze świata - zapewnia Dorociński w rozmowie w RMF FM.

Artysta opowiada też, że w trakcie kręcenia filmu wydarzyło się w jego życiu coś bardzo ważnego i ciężkiego. Może i mnie ten film pomógł? - zastanawia się. 

Zależało nam na tym, żeby to było o każdym człowieku. I żeby w czasach tak natłoczonych od informacji, od wydarzeń, od nowości, od sztucznych inteligencji dostrzec w tłumie tego jednego płaczącego człowieka - mówi odtwórca głównej roli. 

Aktor opowiada też w rozmowie o jednej z najbardziej poruszających recenzji po przedpremierowych pokazach. Po pokazie na Nowych Horyzontach podeszła do mnie pewna pani i po prostu się przytuliła. Przeżyła wielką stratę, a ta jej reakcja była najpiękniejszą recenzją - wyjawił.

51-letni aktor bardzo ceni współpracę z reżyserem Janem P. Matuszyńskim. Janek jest niezwykle silnym, wrażliwym i serdecznym facetem. I im starszy jestem, tym bardziej sobie to cenię - mówi Dorociński. 

Nigdy, przy żadnym filmie, nie śmiem sugerować widzowi, o czym ma pomyśleć. (...) Ja bym chciał, żeby był taki skaner, który pokazałby to, o czym myślą widzowie po wyjściu z kina - mówi z uśmiechem rozmówca RMF FM. I dodaje: Każdy film ze mną zostaje. Ale ten jest naprawdę wyjątkowy. (...) Jest jednocześnie o wielkiej stracie i o olbrzymiej miłości.

Opracowanie: