Książka "Oczy Mony" to debiut literacki francuskiego historyka sztuki Thomasa Schlessera. Opowieść o dziesięciolatce z Paryża, której grozi utrata wzroku. W każdą środę po szkole Henry, mądry i ekscentryczny dziadek Mony, zabiera ją do muzeum. I za każdym razem pokazuje i objaśnia nowe dzieło sztuki. 52 tygodnie. Tyle czasu zostało Monie na odkrycie tajemnicy piękna.
Katarzyna Sobiechowska-Szuchta: Jak powstawała ta opowieść, jak pan wymyślił 10-letnią Monę i jej historię?
Thomas Schlesser: U źródła tej książki leży dość smutna historia osobista, o której nie będę tutaj może zbyt dużo opowiadał. Było to bardzo bolesne wydarzenie w moim życiu i właśnie w związku z nim wymyśliłem sobie taką idealną dziewczynkę. Może córkę? To właśnie ona jest Moną. Była to dziewczynka, która była bardzo ciekawska, bardzo zabawna, również sprytna inteligentna. I miałem taką potrzebę, żeby w pewnym sensie "wychowywać ją w swojej głowie". Co ciekawe w książce Mona ma 10 lat, a pisanie tej książki również zajęło mi 10 lat. Zatem jest to na pewno jakiś zbieg okoliczności, który sprawił że i moja bohaterka ma 10 lat i 10 lat trwało również pisanie tej książki.
Mona odwiedza z dziadkiem Luwr, muzeum Orsay i centrum Pompidou. Ogląda i da Vinci i Basquiata, i Michała Anioła i Picassa, i Fridę Khalo i Marinę Abramović. Ale przecież nie o samo oglądanie tu chodzi. Zastanawiam się na ile pana powieść jest o tym, że sztuka ma moc terapeutyczną? Jaka magiczna siła jest ukryta w sztuce?
Rzeczywiście ma pani rację - nie jest to książka wyłącznie o sztuce. Jest to książka, która tak naprawdę w pewnym sensie pokazuje naukę o życiu, naukę egzystencjalną, nie chodzi tu o jakieś szkolenie, tylko bardziej o edukację. Edukację do życia, bo nie chodzi tutaj i wyłącznie o taką edukację intelektualną. Ona oczywiście też jest w tej książce bardzo wyraźna, ale chodziło mi również o pewną taką zmysłową i cielesną edukację. Monie grozi grozi utrata wzroku i dlatego dziadek chce jej pokazać wszystkie te piękne rzeczy w muzeach, które być może będzie musiała zapamiętać. Ale tak naprawdę chodzi tutaj przede wszystkim o rozwijanie pewnych wartości osobistych, być może nie jest to tak naprawdę działanie terapeutyczne, ale bardziej chodzi o to, że sztuka ma pewną moc pocieszającą nas i sprawia, że dojrzewamy.
To jest doskonała propozycja dla młodych czytelników, którzy często tak jak Mona mają taki pełen brokatu i tandety misz-masz w pokoju, a pan im kształtuje gust i proponuje obcowanie z dziełami sztuki. Skąd taki pomysł by trafić do tych najmłodszych czytelników?
Jak może pani wie jestem wykładowcą, profesorem, uczę na uniwersytecie już od ponad 20 lat. I choć oczywiście nie mam kontaktu z dziećmi, a bardziej z młodzieżą i ze studentami, to moją ambicją było zawsze bardzo jasne przekazywanie wiedzy. I kiedy przekazują swoją wiedzę to nie chodzi mi o to, żeby słuchać samego siebie, tylko muszę być pewny, że ci którzy mnie słuchają rozumieją mnie i rzeczywiście chcą mnie słuchać. W pewnym sensie Henry, czyli dziadek Mony, to jest tak naprawdę jakaś taka kwintesencja mojego profesorskiego, nauczycielskiego, pedagogicznego doświadczenia. A Mona to jest takie uosobienie moich wszystkich uczniów i studentów.
Ta powieść mówi też wiele o sile rodziny. Mama jest blisko Mony, tata ma kłopoty, jest jeszcze tajemnicze zniknięcie babci. I do akcji wkracza dziadek, który zamiast do psychiatry zabiera Monę do muzeów. Na ile ten wątek - rodzinny - był dla pana ważny?
Ta książka nie jest książką w żaden sposób autobiograficzna. Tak naprawdę nic co się w niej wydarzyło nie jest moim doświadczeniem. Natomiast w pewnym sensie są w niej zawarte jakieś moje odczucia z dzieciństwa. A kiedy byłem dzieckiem rodzina była dla mnie bardzo ważna, zwłaszcza pokolenie moich dziadków. Ja nie miałem dziadka takiego jak Henry, ale po części wychowała mnie babcia. Ta książka jest w pewnym sensie hołdem złożonym tej relacji między dziadkami a wnukami, która potrafi być bardzo piękna.
W tej książce traktuje pan młodych czytelników, ale też młodą bohaterkę bardzo poważnie. Bez pobłażania. Niestety często tak się zdarza, że młodych czytelników i młodych bohaterów traktuje się z lekkim przymrużeniem oka. A panu zależało na tym żeby rzeczywiście potraktować bardzo poważnie i swoją bohaterkę i swoich czytelników.
Mona i jej dziadek prowadzą między sobą taką grę, która polega na tym, że dziadek zawsze mówi do niej jak do osoby dorosłej. Monie, choć nie zawsze rozumie wszystko to co mówi do niej dziadek, bardzo podoba się ten sposób traktowania. Ponieważ właśnie w takim sposobie traktowania rodzi się ich wzajemny szacunek i pewna taka równość między nimi. Ja jako historyk sztuki nie ufam takiemu patrzeniu na innych z góry w dzieleniu się na przykład wiedzą ponieważ uważam, że w przekazywaniu wiedzy ważna jest dynamika i wymiana. I właśnie dlatego bardzo poważnie traktuje swoich czytelników. Chociaż mam nadzieję że oni nie traktują mnie zbyt poważnie.
Czytając tę książkę pomyślałam sobie, że byłaby świetną pomocą dla nauczycieli sztuki. Mona, jej koledzy i koleżanki, to są dziesięciolatki. I to byłby świetny materiał pomocniczy do nauki w szkole, jeżeli chodzi o historię sztuki. Co pan na to i czy ten pomysł się panu podoba?
Powiem teraz coś ważnego związanego z tym tematem. W języku francuskim istnieje takie pojęcie które nie ma dobrego odpowiednika w języku polskim. To jest "l'école buissonnière", w pewnym sensie taka zielona szkoła. Chodzi o to, żeby zrozumieć, że pewnych rzeczy niekoniecznie musimy uczyć się w szkole. Możemy też nauczyć się ich na przykład z wielu innych różnych źródeł. Oczywiście bardzo cieszyłbym się gdyby ta książka trafiła w ręce nauczycieli i gdyby nauczyciele wspomagali się nią ucząc sztuki w szkołach. Ale bardzo bym życzył sobie, żeby potraktowali ją w sposób najbardziej swobodny jak to jest możliwe. Bo to nie jest to podręcznik, to jest po prostu coś, co może być dla nich jakąś pomocą. Ale nie należy brać tego tak całkiem dosłownie. I chciałbym też żeby nauczyciele odwiedzali ze swoimi uczniami inne muzea, niż tylko te które opisałam w książce.
Chodziło mi na przykład o to, że o sztuce mówi się tu w tak bardzo przystępny sposób i to jest bardzo ważna cecha tej książki.
Bardzo pani dziękuję za ten komplement. I chcę podkreślić, że ja nie cierpię takiego akademickiego żargonu, który często tak naprawdę zamiast coś objaśniać, wszystko zaciemnia. I sprawia, że dzieła stają się bardziej niezrozumiałe. A dla mnie bardzo ważna jest właśnie ta prostota. W mojej książce podaję tak naprawdę różne klucze do rozumienia sztuki. To może być kontekst historyczny, ale może to być również biografia autora. Ale mogą to też być całkiem wolne skojarzenia, które mamy. Jak również fantazje, które mamy patrząc na dane dzieło. Te klucze są różne i mam nadzieję że będą trafiać do bardzo różnych ludzi i że trafią do różnych czytelników.
52 dzieła sztuki w 52 tygodnie. Gdyby miał wybrać jedno, przy którym pan by się na dłużej zatrzymał i dlaczego?
Za każdym razem - w zależności od tego kto pyta - daje inną odpowiedź na to pytanie. I dzisiaj tu dla państwa i dla słuchaczy radia RMF wybiorę portret "Mrs. Herbert Duckworth" fotografki Julii Margaret Cameron. Ponieważ jest to dzieło przepiękne. To jest zdjęcie, to jest fotografia. Bardzo niewyraźna, można powiedzieć nawet że jest w niej namacalny dowód na obecność jakiegoś ducha. I to działa! Pokazuje, że fotografia jest sztuką i że czasem warto spędzić na jej oglądaniu godzinę. Chociaż je wykonanie zajmuje tylko sekundę, bo wystarczy przecież nacisnąć migawkę.
Tłumaczką książki "Oczy Mony", która ukazała się nakładem Wydawnictwa Literackiego jest Magdalena Kamińska-Maurugeon.
Dziękujemy za pomoc z przełożeniu rozmowy z autorem.