Dziś mija 50. rocznica śmierci Zbigniewa Cybulskiego. Aktor zginął tragicznie 8 stycznia 1967 r. Miał 40 lat. Wracał z planu zdjęciowego do filmu "Morderca zostawia ślad" w reżyserii Aleksandra Ścibora-Rylskiego. Zginął pod kołami ekspresu, do którego próbował wskoczyć z peronu trzeciego wrocławskiego Dworca Głównego.
Zbigniew Cybulski urodził się 3 listopada 1927 r. w miejscowości Kniaże (obecnie Ukraina). W 1953 r. ukończył studia w Państwowej Wyższej Szkole Aktorskiej w Krakowie. W tym samym roku wyjechał do Gdańska, gdzie zaczął występować w Teatrze Wybrzeże.
W 1954 r. razem z grupą przyjaciół - m.in. Bogumiłem Kobielą i Jackiem Fedorowiczem - założył w Gdańsku studencki teatr Bim-Bom, który działał do 1960 r. Teatr ten "stał się legendą i mitem pokolenia", który - jak czytamy na stronie culture.pl - "jeszcze przed październikiem 1956 roku atakował głupotę i arogancję władzy".
Grał też m.in. na deskach Teatru Ateneum w Warszawie (np. w spektaklu "Dwoje na huśtawce" W. Gibsona w reżyserii Andrzeja Wajdy).
Karierę filmową rozpoczął występem w "Pokoleniu" Wajdy z 1954 r. W 1958 r. wykreował swą najsłynniejszą filmową rolę - Maćka Chełmickiego w "Popiele i diamencie" Wajdy. Dzięki roli Maćka Chełmickiego był bohaterem narodowym, postacią kultową - pisał o Zbigniewie Cybulskim, operator Jan Laskowski.
O Zbigniewie Cybulskim - jak pisała Emilia Padoł w "Dżentelmenach PRL-u" - przez lata od jego tragicznej śmierci napisano wiele. Tak wiele, a nierzadko tak odtwórczo, że z biegiem lat Cybulski stał się jakąś nierealną ikoną. Wiadomo - mitem i legendą - ale już bardzo wyświechtaną i wytartą. Gdzieś zawieruszyła się jego charyzma; zapomniano o jego wielkiej wyobraźni i o tym, że potrafił irytować jak naturszczyk, a przy tym fascynować niczym najwybitniejszy aktor - czytamy w jej książce.
Kariera Cybulskiego - "prawdziwej gwiazdy powojennego kina", "pokoleniowego idola wyróżniającego się na tle swojej formacji" - trwała dwanaście lat; aktor zagrał w trzydziestu pięciu filmach. Gdyby z ekranu naszych czasów pozostał wyłącznie on, wiedzielibyśmy o nas więcej niż z kronik wydarzeń i uczonych ksiąg - mówił o nim Gustaw Holoubek.
"Artysta zdefiniowany przez swoją epokę", "zagęszczona do niemożliwości materia człowiecza na chwilę przed wielkim wybuchem, przed kolosalną eksplozją" - pisał o nim Tadeusz Konwicki.
Fascynujący i niedokończony - określił go aktor Jan Kreczmar.
Zdaniem Andrzeja Wajdy Cybulskiemu "towarzyszyło silne poczucie bycia ideologiem swojego pokolenia".
Pisano o nim m.in. jako o ikonie stylu. Moda na dżinsy dotarła do Polski (...) głównie za pośrednictwem kina amerykańskiego. Niekwestionowanym idolem młodzieży był na Zachodzie James Dean. Nie inaczej działo się w Polsce, choć nastolatkom łatwiej się było utożsamić ze Zbigniewem Cybulskim, okrzykniętym polskim Jamesem Deanem. Przyglądając się biografiom obu aktorów, trudno nie zauważyć podobieństw - czytamy w "Z [politycznym] fasonem. Moda młodzieżowa w PRL i NRD", książce autorstwa Anny Pelki.
Cybulski, tak jak Dean, przeniósł na ekran swój, bardzo zresztą podobny, styl bycia i przede wszystkim ubioru - dżinsy, koszulka trykotowa, kurtka wiatrówka, trampki, a nawet ciemne okulary, choć w przeciwieństwie do Jamesa Deana, Cybulski rzadko się ze swoimi rozstawał - dodała autorka.
W opinii Tadeusza Jurasza, kolegi Cybulskiego z Państwowej Wyższej Szkoły Aktorskiej w Krakowie, późniejsze naśladowanie aktora było nie tylko "zewnętrzną modą", lecz "solidarną manifestacją z przywódcą pokolenia". Dlatego też, "jak Polska długa i szeroka, pojawiło się tysiące młodych Cybulskich".
Prawdziwą sławę przyniosła mu rola Maćka Chełmickiego z "Popiołu i diamentu" (reż. Wajda, 1958). Jego kreacja tam, jak pisała Pelka, "w gruncie rzeczy nie była kreacją kostiumologa, lecz po prostu stylem samego aktora".
Cybulski przyszedł do tego filmu gotowy. Widziałem go rano o siódmej, ósma piętnaście, mamy zaczynać zdjęcia - a on idzie ubrany dokładnie tak samo, jak przyjechał do Wrocławia. Te same pepegi - buty, które się wtedy nosiło - obcisłe dżinsy, zielona kurtka. Oczywiście mógłbym z nim walczyć, ale wiedziałem, że on być może lepiej rozumie to pokolenie niż ja - wspominał Wajda w "Kinie i reszcie świata".
On był gotowy do tego filmu, żył, żeby zagrać tę rolę, a ja czekałem na to, by się z nim spotkać. W tym był sukces filmu - czytamy wspomnienia reżysera w "Andrzeju Wajdzie. Podejrzanym" Witolda Beresia i Krzysztofa Burnetko.
W rozmowie z Barbarą Hollender, autorką książki "Od Wajdy do Komasy", reżyser powiedział z kolei, że "Maciek Chełmicki stał się symbolem pokolenia". Stanął wobec dylematu „być albo nie być”. Jak polski Hamlet - dodał.
Do polskiego kanonu filmowego weszły dwie sceny z Cybulskim grającym "chłopaka z AK, inteligenta oszukanego przez historię". W jednej, jak przypomniała Hollender, Chełmicki zapala w kieliszkach wódkę, jak znicze dla tych, co zginęli, a w drugiej zwija się w śmiertelnych konwulsjach na wysypisku śmieci.
Jak pisał Wiesław Kot w "Manewrach miłosnych. Najsłynniejszych romansach polskiego filmu", po sukcesie "Popiołu i diamentu" Zbyszek Cybulski - "wówczas u szczytu kariery aktorskiej i formy artystycznej" - był "bożyszczem publiczności".
Jan Laskowski, operator filmowy, mówił: "Zbyszek miał wtedy ogromną pozycję - dzięki roli Maćka Chełmickiego. Był - odważyłbym się powiedzieć - bohaterem narodowym, postacią kultową, ucieleśnieniem mitu chłopca z AK walczącego o Polskę".
Był to dla Cybulskiego czas niezwykle aktywny, aktor się wówczas dosłownie spalał w działalności artystycznej. Zbyszek grywał postacie neurasteniczne, bite przez życie, ale sugestywne, o dużej sile magnetycznej. Bohaterowie jego filmów (...) byli "niespokojni", rozhamletyzowani, "niedopasowani". Cybulski całe dnie spędzał w kawiarni "Żak", wciągał nas w problemy swoich bohaterów" wspominał po latach, jak pisze Kot, Andrzej Cybulski, ówczesny kierownik klubu.
Wpadał do „Żaka” jak wicher. Przynosił ze sobą niecierpliwość i żarliwość, "zarażenie emocjonalne". Pośpiech współczesnego, niestabilnego, nerwowego życia. Ciągle gonił życie, on, któremu ostatnia wojna, jak każdemu z nas, wyrwała całe sześć lat. Gonił je jak wskakujący do pędzącego wagonu chłopak z "Pociągu”, którego w filmie grał. Biegł ze świadomością straty, niespokojny, że nie zdąży nadrobić - opisywał.
Aktorka Krystyna Łubieńska zauważyła z kolei, że "niewielu wie, że zaliczano go do pierwszej dziesiątki najpopularniejszych aktorów świata". "Był na takiej oficjalnej zachodniej liście między Burtem Lancasterem a Jackiem Nicholsonem" - powiedziała.
Zachwycona Cybulskim była m.in. Edith Piaf. Kiedy aktor przebywał w Paryżu, pieśniarka, która znała filmy z jego udziałem, zostawiła mu w hotelowej recepcji karteczkę ze swoim adresem prosząc, by aktor ją odwiedził. Urok Zbyszka zrobił także wrażenie na Marlenie Dietrich, która w 1966 r. odbywała w Polsce tournee.
Na symbiozę filmowych postaci i kreującego je Cybulskiego zwracał uwagę z kolei Janusz Majewski. Wydaje mi się, że był aktorem dalece obdarowującym swoją osobowością, swoją prywatnością odtwarzane postacie. (...) Styl gry, najbardziej widoczny w "Popiele i diamencie", w dużej mierze był jego prywatnym zachowaniem. Odzywały się wówczas liczne głosy krytyki, że Maciek Chełmicki w niczym nie przypomina młodzieńców z pokolenia wojennego, że jest jakimś jaskrawym anachronizmem: wizerunkiem współczesnego chłopaka z końca lat pięćdziesiątych (...) rzuconym na tło okupacji odtworzone przecież dość drobiazgowo i stylowo - czytamy w "Cześć, starenia! Zbigniew Cybulski we wspomnieniach", książce w oprac. Marioli Pryzwan.
Zdaniem Majewskiego ten "dość świadomy zabieg" - "wyraźna intencja Wajdy, jak i Zbyszka" - był bardzo skuteczny. Widownia, zwłaszcza młodzież, odnalazła w Maćku swój wizerunek, utożsamiła się z nim i na swój sposób przeżyła niejako tragizm wojennego losu swoich o 15 lat starszych braci, którym podświadomie zazdrościła bohaterskich życiorysów. Potem nastąpiło coś w rodzaju sprzężenia zwrotnego: Zbyszek zaczął zachowywać się w życiu tak jak Maciek Chełmicki na ekranie, i w końcu nie wiadomo było, co jest prywatnością, a co kreacją - argumentował.
To podobieństwo - jak przypomniała Pelka - widać również w "Pociągu" Jerzego Kawalerowicza (1959). Drugoplanowa rola Cybulskiego jako nieszczęśliwie zakochanego Staszka, który bez przerwy wskakuje lub wyskakuje z pociągu w pogoni za ukochaną Martą (...), niewątpliwie przywołuje tragiczną śmierć aktora pod kołami pociągu na dworcu we Wrocławiu w styczniu 1967 r. - napisała.
W 1960 r. Cybulski w "Do widzenia, do jutra" - debiutanckim filmie Janusza "Kuby" Morgensterna - wcielił się w Jacka, artystę beznadziejnie zakochanego w Marguerite, córce francuskiego konsula (Teresa Tuszyńska). Cybulski był tego filmu współscenarzystą; opowieść mocno czerpała z jego życia i artystycznej działalności na Wybrzeżu. Aktor grał wcześniej w Teatrze Wybrzeże. Prócz tego był współzałożycielem, reżyserem i aktorem teatrzyku Bim-Bom.
Cybulski, u boku Krystyny Stypułkowskiej i Tadeusza Łomnickiego, zagrał także w "Niewinnych czarodziejach" Wajdy. Reżyser - jak czytamy w książce "Zbigniew Cybulski. Aktor XX wieku" pod red. Jana Ciechowicza i Tadeusza Szczepańskiego - ocenił, że odtwórca roli Edwarda był "jedynym godnym partnerem największych artystów światowego kina: Jamesa Deana, Marlona Brando, Gerarda Philipe'a, Mastroianniego...". "Jego gra filmowa, jednocząca rolę, którą grał w zgodzie z biologią i własną osobowością, tworzyła na ekranie jedność nieosiągalną dla innych współczesnych mu aktorów" - dodał.
W 1961 r. Cybulskiemu i jego żonie, Elżbiecie Chwalibóg, urodził się syn, Maciek. Imię chłopca, jak skomentowała Emilia Padoł, było "oczywiście nieprzypadkowe" - Cybulski wybrał je, chcąc uczcić kultowego bohatera filmu Wajdy.
Mimo że był aktorem m.in. Teatru Ateneum w Warszawie oraz zagrał w dziesięciu sztukach teatralnych i dziewięciu spektaklach telewizyjnych, w rozmowach podkreślał jednak, że przedkłada film ponad teatr.
Po "Niewinnych czarodziejach" zagrał jeszcze m.in. w filmach: "Rękopis znaleziony w Saragossie" Wojciecha Hasa (1964), "Giuseppe w Warszawie" Stanisława Lenartowicza (1964), "Salcie" Tadeusza Konwickiego (1965) i "Jowicie" Janusza Morgensterna (1967).
W 1965 r. rozpoczął się regres jego twórczości. Reżyserzy wprawdzie wyrywali go sobie z rąk do rąk, bo każdemu się wydawało, że właśnie na planie jego filmu zagra jeszcze raz kogoś porównywalnego do Maćka Chełmickiego (...). On zaś przyjmował kolejne propozycje z rosnącą rezygnacją: po prostu nie było w ówczesnym polskim filmie roli dla niego - pisał Wiesław Kot.
Cybulski czuł się pokrzywdzony. Kiedy w październiku 1966 r. na lotnisku w Rzymie spotkał Beatę Tyszkiewicz, ówczesną żonę Andrzeja Wajdy, poprosił, żeby przekazała mężowi, że ten jeszcze za nim zatęskni. Zatęsknił. Po śmierci aktora złożył mu hołd filmem „Wszystko na sprzedaż" - komentowała Emilia Padoł.
7 stycznia 1967 r., jak czytamy w jej książce, Cybulski otrzymał propozycję zza oceanu - miał zagrać w amerykańskiej telewizji w adaptacji sztuki "Tramwaj zwany pożądaniem" Tennessee Williamsa.
Zmarł 8 stycznia 1967 r. we Wrocławiu, wracając z planu zdjęciowego filmu "Morderca zostawia ślad" Aleksandra Ścibora-Rylskiego. Zginął tragicznie pod kołami ekspresu, do którego próbował wskoczyć z peronu trzeciego wrocławskiego Dworca Głównego.
Cybulski został pochowany w Katowicach. 20 lat temu w posadzkę peronu wrocławskiego dworca wmurowano tablicę pamiątkową poświęconą aktorowi, przy której co roku w rocznicę jego śmierci zbierają się pracownicy kolei, koledzy Cybulskiego oraz jego fani.
Zbyszek. Ile on miał lat, kiedy zginął? Chyba jednak pod czterdziestkę. Za moich czasów czterdziestoletni to byli dostojni starcy, ojcowie narodu. Zbyszek pierwszy otworzył epokę starców-młodzieniaszków - pisał Tadeusz Konwicki we "Wschodach i zachodach księżyca".
(mpw)