Ofiary śmiertelne, co najmniej 200 osób aresztowanych oraz dziesiątki zrabowanych sklepów – taki jest bilans poniedziałkowego strajku generalnego, który odbył się we wszystkich większych miastach Zimbabwe. Sytuacja w kraju jest bardzo trudna. Brakuje paliwa, a cena ropy i produktów ropopochodnych dramatycznie wzrosła.
Krwawy przebieg miały akcje protestacyjne zorganizowane w poniedziałek we wszystkich większych miastach Zimbabwe. Jak podaje minister bezpieczeństwa Owen Ncube, podczas próby rozproszenia przez policję tłumów blokujących główne ulice obu miast i powstrzymania grabieży sklepów w Harare oraz w Bulawayo na południu kraju zginęło kilka osób. Minister uchylił się jednak od odpowiedzi na pytanie, ile dokładnie osób straciło życie. W wywiadzie dla rządowego dziennika "The Herald" Ncube dodał, że aresztowano co najmniej 200 osób.
Przyczyną protestów w pogrążonym kryzysem finansowo-gospodarczym Zimbabwe były podwyżki cen paliwa i produktów ropopochodnych. Zarządził je niedawnym dekretem prezydent kraju Emmerson Mnangagwa z rządzącej partii Afrykański Narodowy Związek Zimbabwe - Front Patriotyczny.
Pomiędzy politykami trwa słowna przepychanka o to, kto ponosi odpowiedzialność za ofiary śmiertelne i poniedziałkowe zniszczenia. Ministerstwo Bezpieczeństwa Zimbabwe obarcza opozycyjny Ruch na rzecz Zmian Demokratycznych (MDC).
Ostro sprzeciwia się temu rzecznik MDC, Nkulukeko Sibanda, który podkreśla, że wymierzone w ruch oskarżenia, są pozbawione gruntu. W odpowiedzi oskarża władze o podjęcie próby podpalenia kwatery głównej Ruchu w Harare.
Problemy ekonomiczne Zimbabwe nie są niczym nowym i ciągną się od ponad dwudziestu lat. W ostatnich miesiącach sytuacja uległa jednak znacznemu pogorszeniu - w kraju brakuje paliwa, a jego ceny są bardzo wysokie.
Opracowanie: