Mimo zwolnienia z aresztu i oczyszczenia z zarzutów, nie zakończyły się kłopoty polskich marynarzy w Meksyku. Dwaj członkowie załogi statku UBC Savannah trafili do strzeżonego ośrodka dla uchodźców. W ocenie miejscowych służb - przebywając na terytorium Meksyku złamali prawo. Nie wiadomo, kiedy nasi rodacy wrócą do kraju.
Sprawa opiera się o przepustki, które wydawane są marynarzom przypływającym do Meksyku. Dokumenty są wydawane na 30 dni i umożliwiają zejście na ląd. Z oczywistych względów, po tym gdy Polacy zostali aresztowani i ponad miesiąc czekali na przedstawienie jakichkolwiek zarzutów - dokumenty straciły ważność. Mimo jednoznacznej decyzji sądu o uwolnieniu i oczyszczeniu z zarzutów naszych rodaków - wprost z aresztu trafili oni do Urzędu Emigracyjnego w Tampico. Podróż z Cuidad Victoria odbyła się w nocy. Rano obydwaj marynarze zostali przesłuchani przez urzędników. W ocenie miejscowej administracji, przebywanie na terytorium Meksyku bez ważnych przepustek to przestępstwo. Polacy zostali więc potraktowani jak nielegalni imigranci, po czym policja odwiozła ich do zamkniętego ośrodka dla uchodźców. Na nic zdały się apele i działania prawników zatrudnionych przez pracodawcę marynarzy. O zwolnienie zatrzymanej dwójki aktywnie zabiegał też polski konsul. Urzędnicy zgodzą się na zwolnienie pierwszego oficera i spawacza dopiero po tym, gdy ci przedstawią bilety na powrót do Europy z konkretną datą lotu. Na lotnisko i niewykluczone, że także po odprawie i w trakcie podróży - będą eskortowani przez policję.
Trudno w to uwierzyć, ale to fakt. Oni ich traktują jak przestępców, co jest niedopuszczalne, ale nic nie możemy w tej sprawie zrobić - komentuje przedstawiciel firmy zarządzającej statkiem.
O sprawie zostały poinformowane rodziny marynarzy, które od ponad miesiąca żyją w ciągłej niepewności. Jak mówią - od swoich bliskich z Meksyku mają bardzo mało informacji. Liczą na wsparcie ze strony polskich służb konsularnych. Kontakt z bliskimi i aktualne informacje na ich temat stara się im zapewniać firma zatrudniająca załogę. O ewentualne możliwości wsparcia zatrzymanych marynarzy zapytaliśmy w polskim MSZ. W pisemnej odpowiedzi otrzymaliśmy jedynie mało konkretne informacje.
Konsul RP działa na rzecz jak najszybszego powrotu do Polski zwolnionych marynarzy przebywających w ośrodku migracyjnym i podejmuje wszelkie czynności, które może prowadzić we własnym zakresie oraz we współpracy z instytucjami meksykańskimi - czytamy w komunikacie nadesłanym z Biura Prasowego Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Zapytaliśmy też o ewentualną pomoc prawną dla naszych rodaków wciąż uziemionych w Meksyku.
Na każdym etapie postępowania obywatele polscy byli reprezentowani przez adwokata. Konsul RP, w ramach posiadanych uprawnień (ustawa prawo konsularne) na wniosek obywatela polskiego udziela informacji o podmiotach świadczących pomoc prawną w państwie przyjmującym, w szczególności pomoc prawną świadczoną bezpłatnie lub przez osoby posługujące się językiem polskim. Żadna natomiast norma prawna nie daje konsulowi prawa do wynajęcia w imieniu obywatela polskiego prawnika, który reprezentowałby jego interesy wobec organów wymiaru sprawiedliwości w państwie przyjmującym - brzmi odpowiedź z resortu.
Tymczasem w areszcie w Cuidad Victoria nadal przebywa trzeci z Polaków zatrzymanych na pokładzie UBC Savannah. To kapitan masowca. Sąd niedawną decyzją przedłużył mu areszt i podtrzymał zarzut, przedstawiony mu przez prokuratora. W oparciu o meksykańskie przepisy dotyczące handlu i transportu na morzu, śledczy zarzucili mu niedopełnienie obowiązków. Kapitana najprawdopodobniej czeka więc proces przed meksykańskim sądem. Prawnicy wynajęci przez firmę zarządzającą masowcem, przygotowują apelację od niedawnej decyzji sądu. O sytuację kapitana również pytaliśmy w polskim resorcie spraw zagranicznych. Służba dyplomatyczno-konsularna RP nie ustaje w staraniach, aby prawa kapitana były respektowane. Podejmuje działania na rzecz zapewnienia stosownej opieki medycznej oraz zagwarantowania bezpieczeństwa - dowiadujemy się w MSZ.
Zastrzeżenia co do działań, ale przede wszystkim przepływu informacji z MSZ mają najbliżsi kapitana, którzy jak mówią w rozmowie z RMF FM - gdyby nie firma to nic byśmy nie wiedzieli o sytuacji męża. Nie czujemy żebyśmy mieli jakiekolwiek wsparcie, a my tu przecież każdego dnia przeżywamy dramat. Jesteśmy w strasznym stanie, na skraju wyczerpania nerwowego - tłumaczy żona polskiego kapitana.
Cała historia związana z aresztowaniem załogi UBC Savannah ma swój początek pod koniec lipca. Masowiec, pływający pod cypryjską banderą przewoził koks metalurgiczny z Kolumbii do Meksyku. Podczas załadunku w porcie w Branquilli, miejscowe służby kilkukrotnie kontrolowały statek. Nie wykryto wówczas żadnych nieprawidłowości. Kilka dni później podczas rozładunku w meksykańskiej Altamirze, w jednej z ładowni znaleziono pakunki niewiadomego pochodzenia. Decyzją kapitana natychmiast wstrzymano wówczas rozładunek, wezwano policję i służby portowe. Okazało się, że w pakunkach znajduje się kokaina. Kilka dni po zabezpieczeniu ładunku przez miejscowe służby, na pokład UBC Savannah weszła policja z postanowieniem aresztowania całej 22-osobowej załogi (3 Polaków i 19 Filipińczyków). Statek przeszukano i zarekwirowano wszystkie dokumenty, pieniądze i rzeczy osobiste załogi. Polacy ponad miesiąc czekali na postawienie jakichkolwiek zarzutów. Podczas pierwszej rozprawy prokurator oskarżył ich o przemyt narkotyków i ukrywanie zakazanych substancji. Na kolejnej rozprawie zostali jednak oczyszczeni z zarzutów i zwolnieni z aresztu. Za wyjątkiem kapitana. W areszcie nadal przebywa 19 Filipińczyków z załogi UBC Savannah, którzy wciąż nie usłyszeli żadnych zarzutów. Służby konsularne Filipin i firma zarządzająca statkiem mają ogromny problem ze znalezieniem tłumacza przysięgłego języka tagalskiego, którym posługują się marynarze.