Służby ratunkowe usunęły wrak spalonego autokaru, który w miejscowości Mestre spadł we wtorek z wiaduktu i stanął w płomieniach. Zginęło co najmniej 21 osób, kolejne 15 zostało rannych. To głównie cudzoziemcy, wracający z wycieczki do Wenecji.
Do wypadku doszło we wtorek wieczorem ok. godziny 19:30. W Mestre autobus liniowy, wynajęty do przewozu turystów z kempingu w Marghera do Wenecji, spadł z wiaduktu z wysokość 15 metrów na tory kolejowe, zahaczając o linie energetyczne, co sprawiło, że natychmiast stanął w płomieniach.
To apokaliptyczna scena - oświadczył burmistrz Wenecji Luigi Brugnaro.
Zginęło co najmniej 21 osób, w tym dwoje dzieci i nastolatek - podaje "La Repubblica". Wśród ofiar jest 40-letni kierowca, z pochodzenia Włoch.
Ten tragiczny bilans może się powiększyć, bowiem wielu spośród 15 rannych jest w ciężkim stanie. Wśród poszkodowanych jest także dwoje dzieci - jedno z nich, 4-letnia dziewczynka, ma obrażenia zagrażające życiu.
Ofiary to głównie cudzoziemcy. Mowa jest o 5 Ukraińcach i Niemcu. Nie ma jeszcze informacji na temat narodowości wszystkich pasażerów.
Wiadomo natomiast, że wśród rannych jest czworo Ukraińców (dwie kobiety, mężczyzna i nieletni), Niemiec, Francuzka, Chorwatka, para Hiszpanek oraz dwoje nieletnich pochodzenia austriackiego. Gazeta "Kronen Zeitung" twierdzi, że chodzi jednak o dwie dziewczynki w wieku 3 i 13 lat.
Jeden ze strażaków biorących udział w akcji powiedział, że jego zdaniem większość ofiar to młodzi ludzie.
Jedna z włoskich gazet podaje, że autobus był pojazdem elektrycznym. Strażacy czekali do rana, żeby autobus ostygł, aby móc go podnieść.
Przyczyny tragedii są badane. Jak podano, na jezdni nie ma śladów hamowania. Śledczy podejrzewają, że kierowca albo zasłabł, albo wykonał niewłaściwy manewr.
Pierwsi na miejscu tragedii byli pracownicy, którzy właśnie skończyli zmianę w pobliskiej fabryce. "La Repubblica" pisze o bohaterze z Gambii, który wyciągnął z płonącego pojazdu cztery osoby, w tym małą dziewczynkę.
Inny ze świadków relacjonuje, że usłyszał gwałtowne hamowanie, ale pomyślał, że to pociąg.
Wtedy usłyszałem huk, zobaczyłem dym i usłyszałem ludzi wołających o pomoc. Kiedy dobiegłem na miejsce, krzyki zamieniły się w mrożącą krew w żyłach ciszę - powiedział.