Pusty śmiech mnie ogarnął, kiedy przeczytałem streszczenie artykułu w belgijskiej gazecie "Le Soir" zatytułowanego Dwunastka "nowej Europy" spotyka się, by ciepło przywitać Donalda Trumpa. Autor tekstu - Jurek Kuczkiewicz - podkreśla, że oficjalnie Komisja Europejska nie uważa inicjatywy Trójmorza za problematyczną. Nieoficjalnie jednak rozmówca gazety powiedział, że jest to "wyraźna próba stworzenia podziału". Zareagowałem na to tweetem: "Le Soir: Trójmorze to próba podziału Unii! Straszycie nas Europą dwóch prędkości? Będziecie ją zatem mieć - ale na polskich warunkach!"
Oczywiście nie zachowałem się jak rasowy dyplomata, który maskuje swoje prawdziwe intencje i z uśmiechem na ustach ukradkiem wbija sztylet w plecy wroga, zapewniając go do końca o dozgonnej przyjaźni. Właśnie: dozgonnej! Dyplomata tak kłamie, jakby mówił prawdę. I mówi! Tylko, że tę prawdę rozumie inaczej niż jego rozmówca. Ja jednak nie będę się tu bawił w mamienie was pięknymi słownymi formułkami, za którymi będzie się czaiła brudna pragmatyka pisania na polityczne, pijarowskie zamówienie. Jak zwykle piszę, co myślę, co sam przemyślałem - po lekturze książek i artykułów - po polsku i angielsku, oraz po obejrzeniu szeregu filmów i wysłuchaniu wielu rozmów w internecie. Piszę to nie dlatego, żeby pozować na specjalistę. Przeciwnie, pragnę zachować ogląd laika w tym kolejnym odcinku mojego cyklu gonzo-gnozo, żarliwego kolażowego reportażu z ważnych bieżących wydarzeń. Nie potraktuję więc tego Trójmorza niby jakiejś Trójcy Świętej, z nabożnym lękiem, na klęczkach, jak politycy i wierni ich dyplomatycznej linii publicyści, jak mysz na mszy ciszy.
Kwintesencją takiej politycznej świętoszkowatości jest następujący cytat, który odnalazłem na stronie index.ineuropa.pl: "Trójmorze jako idea było niejednokrotnie powodem nieporozumień - ze względu na mylenie go z tak zwanym Międzymorzem, czyli utopijną wizją federacji państw między Bałtykiem, Adriatykiem a Morzem Czarnym, mających docelowo stanowić przeciwwagę dla łącznej potęgi Niemiec i Rosji. Taka romantyczna wizja jedności krajów, choć była popularna w Europie Środkowo-Wschodniej po I wojnie światowej, nie ma sensu geopolitycznego z co najmniej trzech powodów. Po pierwsze, ujednolicić interesy tak zróżnicowanych ekonomicznie i rozciągłych południkowo krajów byłoby znacznie trudniej niż zharmonizować interesy wewnątrz UE. Po drugie, Niemcy wraz z większością krajów takiego potencjalnego Międzymorza znajdują się dziś w jednym obozie politycznym (Unia Europejska), natomiast Rosja - w drugim. Nie ma więc potrzeby budowania przeciwwagi dla Niemiec i Rosji rozpatrywanych łącznie." Co to za strachliwe zastrzeżenia? Dlaczego polska dyplomacja oraz mainstreamowa publicystyka z taką bojaźnią bożą podchodzą do problemu?
Co to za strach? Jak zwykle w politycznej gnozie, której poświęciłem mój serial, zgroza ta ma charakter parareligijny. Zanim opiszę, czego konkretnie obawiają się polskie władze, a przynajmniej ich część, oraz salonowi żurnaliści głównego nurtu, pozwolę sobie na metapolityczne wprowadzenie.
Niemiecki filozof, protestancki teolog Rudolf Otto, definiując doświadczenie religijne, pisał - tak w dużym uproszczeniu - o tajemnicy, o misterium. Z jednej strony jest to mysterium tremendum. Bóstwo jest przedmiotem pełnym grozy, wywołującym lęk. Z drugiej strony jest to mysterium fascinans - czyli przedmiot pociągający, fascynujący jak nic innego. W analogii do tego - mówiąc z ironią - przebóstwionego Trójmorza, Polacy oficjalnie fascynują się nim, ale też strasznie się go boją. Z jednej strony Intermarium to ideał polskiego bytu w geopolityce, coś co przez dziesięciolecia było ideałem, do którego w XIX w. wzdychał książę Adam Jerzy Czartoryski, w XX w. marszałek Józef Piłsudski, generał Władysław Anders, czy Leszek Moczulski, a w XXI stuleciu realizował śp. Lech Kaczyński w swojej jagiellońskiej praktyce politycznej. Z drugiej strony - pojawia się bojaźń i drżenie.
Nieprzypadkowo przywołałem niemieckiego myśliciela w opisie tego zjawiska. Kiedy Rudolf Otto starał się opisać ten właściwie nieopisywalny strach przed boskością, sięgał do źródłosłowu. Przywoływał takie słowa jak: 'Grauen’ (lęk) i ‘Sich Grauen’ (lękanie się), ‘das Erschauern’ (zalęknienie), ‘Schauervoll’ (pełne grozy) i ‘Schauer’ (groza). Przytaczam te poważne językowe rozważania Rudolfa Otto z drwiącym uśmieszkiem, bo o fałszywej boskości tu piszę, chyba że jako prawdziwą świętą ikonę potraktujemy Angelę Merkel, kobiece bóstwo laickiej Europy. Albowiem, powiadam wam, to na jej widok duża grupa polskich polityków oraz żurnalistów odczuwa ‘Grauen’ (lęk), ‘das Erschauern’ (zalęknienie), a nawet ‘Schauer’ (grozę). Zalęknieni powtarzają jak linijki litanii do Cesarzowej Rzymskich Niemiec: "O, Stella Maris! Intermarium nie jest przeciw Tobie!" Taki zaśpiew słychać z prawej, rządowej strony. Trójmorze może zburzyć relacje z Berlinem - mnożą się głosy z lewej, opozycyjnej ławki. A z centrum, liberalnego środka rozbrzmiewają: prounijne antytrupowskie pomruki. Taką to moc wciąż w sobie a Święte Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego, Heiliges Römisches Reich Deutscher Nation, Sacrum Romanum Imperium Nationis Germanicæ. A ja jestem niewierzący w niemieckie przywództwo, niepraktykujący berlińską herezję. Żadnego nie przeżywam, więc mysterium tremendum nie ulegam religianctwu politycznej gnozy grozy, więc pozwolę sobie obrazoburczo krzyknąć w tym gombrowiczowskim międzyludzkim kościele: Trójmorze JEST antyniemieckie! Ta łagodna nazwa jest tylko polskim parawanem. To tylko eufemistyczny pseudonim dla Międzymorza. To, co ma błogosławić w Warszawie Donald Trump, jak polityczny papież podczas europejskiej pielgrzymki, jest starą naszą integracyjną środkowoeuropejską ideą, wskrzeszoną w tym wieku! Nie udawajmy świętoszków. Cnotę stracimy, a dolara nie zarobimy.
Międzymorze (w obowiązującej aktualnej nomenklaturze występujące jako Trójmorze), czyli koncepcja ABC (Adriatyk, Bałtyk, Morze Czarne) to dziś konieczność. Potrójna konieczność. Po pierwsze polityczna: wobec coraz bardziej szalonych pomysłów Europy Zachodniej, czyli jak to nazwałem w innym odcinku mojego gonzo-gnozo, osi "Berliża" (Berlin-Paryż). Mamy z Berliżem wiele konfliktowych kwestii. Trzy najważniejsze to: finansowa (euro/złoty), podatkowa (groźne hasła fiskalnego ujednolicenia), polityki imigracyjnej (napływ islamskich ekstremistów, glajchszaltung multi-kulti). Nie wolno też zapominać o polityce obronnej. Niemcy i Francja są przeciwnikami naszego pełnoprawnego członkostwa w NATO. Trwała obecność amerykańska - tarcza antyrakietowa, stałe bazy USA - to coś przeciwko czemu Berlin konsekwentnie protestuje. Inne - dawno zdefiniowane - poważne pole konfliktu to polityka energetyczna. Nord Stream to dla nas absolutne zniewolenie. Rosjanie, ale i Niemcy oraz reszta Zachodu dobrze sobie z tego zdaje sprawę, a mimo to wszyscy oni gładko wchodzą w ten deal. Musimy więc mocno przyspieszyć, ruszyć z powiększeniem możliwości odbiorczych gazoportu w Świnoujściu do odbioru skroplonego gazu zwłaszcza ze Stanów Zjednoczonych, ale nie tylko z USA. Musimy w końcu, po latach kolejnych akcji sabotażowych wykonywanych przez rządy Millera i Tuska, zbudować Baltic Pipe - gazociąg, który ma połączyć polski system przesyłowy z systemem duńskim, a przez to także z europejskim oraz z gazociągiem Skanled, transportującym gaz ziemny ze złóż norweskich. Jak wiadomo, 19 koncesji na tamtejszym szelfie należy do PGNiG. W ramach Międzymorza właśnie po zbudowaniu połączeń z południem Europy, w myśl solidarności energetycznej, moglibyśmy ten gaz reeksportować. Tu wspólne są interesy Europy Środkowej, może z wyjątkiem Węgier premiera Victora Orbana, które wolą się całkowicie podporządkować Rosji Putina. Jednak przyszłość jest w energetycznej reintegracji regionu.
Oto, co czytam w raporcie PISM (Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych): "Głównym wyzwaniem stojącym przed państwami Trójmorza jest rozbudowa gazociągów, niezbędnych dla zwiększenia bezpieczeństwa energetycznego i stworzenia konkurencyjnego rynku. Ze względu na brak zdywersyfikowanych połączeń gazowych kraje regionu przez lata były i nadal w dużym stopniu są uzależnione od jednego eksportera. Dominacja Rosji naraża je na praktyki monopolistyczne, zakłócenia dostaw i nacisk polityczny. Potwierdzeniem tego było postępowanie antymonopolowe Komisji Europejskiej przeciw Gazpromowi. Większość państw Trójmorza poważnie odczuła także odcięcie rosyjskich dostaw gazu podczas sporu gazowego Rosja-Ukraina na przełomie 2008 i 2009 r. Potrzebę budowy połączeń gazowych, głównie na obszarze Trójmorza, wykazały unijne stress testy z 2014 r., symulujące zakłócenia dostaw gazu ze wschodu. Rozbudowa gazociągów będzie konieczna także ze względu na prognozowany wzrost popytu państw Trójmorza na gaz. KE prognozuje, że do 2030 r. konsumpcja gazu wzrośnie w krajach Trójmorza o ok. 14 proc. w stosunku do 2015 r., podczas gdy w całej UE ma spaść o ok. 4 proc. Największy wzrost odnotują Polska, Słowenia, Łotwa i Austria."
Uzależnienie regionu Unii Europejskiej, zwanego przez Niemców Mitteleuropa, od rosyjskiego gazu jest absolutnie szkodliwe dla naszych państw. One to same rozumieją. Polskie przewodnictwo w niczym im nie zagraża. Wiedzą, że na Polsce spoczywa największy ciężar odpowiedzialności za urzeczywistnienie projektu Trójmorza. Dla naszego kraju, pomimo trudu, wyrzeczeń i walki, krwi, potu i łez, też jest to jedyne wyjście. Nie jest bowiem w naszym narodowym interesie wchodzenie do unijnego duopolu Berliża. Obydwie stolice jawnie zapowiadają szybszą i głębszą integrację oraz szantażują oporne wobec tego projektu państwa tzw. Europą dwóch, a nawet wielu prędkości! Proces nabrał przyspieszenia po zwycięstwie Emmanuela Macrona we Francji. A po spodziewanej, wrześniowej wyborczej wiktorii chadecji Angeli Merkel, w Niemczech nabierze z pewnością realnego kształtu. Więc to nie my dzielimy Unię Europejską. Wymierzone w Berliż Trójmorze będzie po prostu naszą reakcją! Polskie władze (prezydent+rząd) mają bardzo niewiele czasu, aby choć na serio wystartować z nową geopolityczną inicjatywą. Bardziej bowiem niż kiedykolwiek, aktualne jest - tak dla Polski jak i państw Środkowej Europy - następujące pytanie: jak zrównoważyć potęgę tworzącego się, a już chorego zachodnioeuropejskiego superpaństwa, mając na wschodzie wroga w postaci putinowskiej Rosji? Co możemy wyłożyć na stół tu w naszej części kontynentu naprzeciw koncepcji "Berliża" - ekonomicznie dla nas groźnego, proislamskiego, wrogiego tradycji i religii - zachodnioeuropejskiego Molocha oraz neoimperialnej Moskwy? Nie trzeba być romantycznym wieszczem, żeby przewidzieć, że Berliż będzie jawnie nieprzyjazny polskiej tożsamości, zakotwiczonej w tradycji, jak i wrogi naszemu autentycznemu rozwojowi w przyszłości. Moskwa działa bardziej skrytobójczo, mamiąc nas swoim rzekomym konserwatyzmem i udawaną obroną tradycyjnych wartości. Przy czym w przymierzu z tymże Zachodem osacza nas przy pomocy broni gazowej.
Jaka jest więc ta właściwa polska tożsamość i jaka jest ta optymalna, rozwojowa dla nas przyszłość? Republikańska i wolnościowa! To ma być wolność w sferze gospodarczej, obywatelskiej, osobistej. To nas przeciwstawia zarówno Zachodowi Europy, jak i Eurazjatyckiemu Wschodowi. Świetnie opisał to profesor Marek Jan Chodakiewicz w swojej książce "Intermarium", przetłumaczonej na język polski jako "Międzymorze". Amerykański historyk polskiego pochodzenia przekonywał do swojej idei najpierw amerykański świat intelektualny, potem polityków. A ostatnio pomagał pisać poufne memorandum dla prezydenta Trumpa, aby go skłonić do podróży na szczyt w sprawie Międzymorza. Starania skończyły się wielkim sukcesem. Tak Chodakiewicz sparafrazował ten dokument: "Prezydent USA jest podejrzewany przez amerykańską lewicę o bycie agentem rosyjskim. Jest celem histerycznej kampanii propagandowej, której narracja przekonuje obywateli, że Włodzimierz Putin wygrał wybory za Trumpa, który teraz ma rządzić na korzyść Kremla. Aby skontrować ten nonsens, prezydent USA powinien pomóc w projekcie Intermarium. Jest on bowiem kontrą dla Moskwy i antyamerykańskich głosów w Berlinie i Brukseli. W istocie poparcie dla Międzymorza będzie wzmocnieniem wschodniej flanki NATO. Pozwoli to odciążyć Stany Zjednoczone w tym regionie. Kluczem jest mocniejsza współpraca gospodarcza, infrastrukturalna, energetyczna, a w końcu i polityczno-militarna w tym regionie. Na długą metę chodzi o stworzenie sojuszu północ-południe w Europie Środkowo-Wschodniej, który podziela wspólne wartości Cywilizacji Zachodniej. Większość krajów regionu stawia opór ideologii multikulturalizmu, inwazji migrantów oraz utworzenia separatystycznych enklaw niezasymiliowanej ludności". Oto dyplomacja i propolski lobbying na miarę Romana Dmowskiego!
Profesor Marek Chodakiewicz tę atrakcyjną dla Amerykanów narrację geopolityczną wywiódł z najlepszych elementów Pierwszej Rzeczypospolitej. Jak podkreśla nasz uczony, była to Ameryka na długo przed Ameryką, aż zniknęła z mapy świata, pożarta przez dzikie bestie, autorytarne mocarstwa, gdy rodziły się Stany Zjednoczone. A co robić teraz? - pyta Chodakiewicz w swojej książce "Międzymorze". "Czemu nie opowiedzieć się za ‘federalną alternatywą dla Unii Europejskiej’, wzorem Jonathana Levy’ego? Jak się za to zabrać? Pewnym pomysłem byłoby ustanowienie równoległych struktur federacyjnych dublujących UE i WNP bez opuszczania - na razie - tych organizacji ponadnarodowych. Nazwijmy ten proces pełzającą federalizacją od środka i od zewnątrz. W gruncie rzeczy może to być porównane do działań w toku rozszerzenia Unii Europejskiej. Można byłoby wyszczególnić pięć grup włączonych w to krajów: centralne i południowe Międzymorze, państwa nadbałtyckie, czwórka wyszehradzka, wschodnie Bałkany i zachodnie Bałkany. Razem uczestniczyłoby 20 państw narodowych: Estonia, Łotwa i Litwa; Białoruś Ukraina i Mołdawia; Rumunia i Bułgaria; Macedonia, Kosowo, Albania, Serbia, Bośnia i Hercegowina, Czarnogóra, Chorwacja i Słowenia; Polska, Węgry, Słowacja i Czechy. Proces wspinałby się od szczebla lokalnego przez krajowy i regionalny. Wymagałby mnóstwa dwustronnych, trójstronnych i wielostronnych porozumień na obszarze między morzami Czarnym, Bałtyckim i Adriatyckim. Proces rozpocząłby się na najniższym szczeblu, od najdrobniejszych spraw handlowych, transportowych i temu podobnych."
To, o czym pisze Chodakiewicz, to oczywiście tytaniczna praca. Bez patronatu USA ten projekt skazany jest na porażkę. Uczony przekonuje jednak Amerykanów, że zintegrowanie obszaru Międzymorza jest w głębokim interesie USA. "W gruncie rzeczy promowanie proamerykańskiego bloku w środku Europ y- czy to w celu uzupełnienia, czy zrównoważenia coraz bardziej antyamerykańskiej Europy Zachodniej - byłoby nieodzowną przesłanką powrotu wpływów amerykańskich na Stary Kontynent". Jak I Rzeczpospolita była "Starą Ameryką przed Nową Ameryką", tak dziś ta Europejska Rzeczpospolita Intermarium powinna być Nową Ameryką obok Starej Ameryki, Europą Trójmorza w bliskich relacjach z Atlantyckim Mocarstwem. Intermarium zdaniem Chodakiewicza ma być alternatywą wobec proislamskiej Europy Zachodniej, prawdziwym przedmurzem, broniącym kontynentu przed islamską nawałą. Jak widać stare idee dojrzewają do współczesnych wyzwań. W Międzymorzu sworzniem wszystkiego jest Polska - przekonuje Chodakiewicz, postulując nawet, by Polska miała broń atomową. "Uzbrojona po zęby będzie mogła spokojnie pilnować zaplecza, gdy Ameryka się będzie reformować. A potem Polska i jej sąsiedzi będą grali rolę stabilizacyjną, podczas gdy USA zajmie się Bliskim Wschodem i Chinami. Waszyngton rozumie, że nie można otwierać zbyt wielu frontów na raz. Stąd potrzeba stabilności w Międzymorzu. I to Ameryka będzie popierać, nawet wtedy, kiedy Trump będzie się głaskać z Putinem." Bardzo ambitne zadanie. Jednak, ja wolę takie cele, niż Polrealizm, wymagający siedzenia w kącie pod niemiecką miotłą i zimnym wzrokiem czekisty z Kremla.
Jednak, gdy do tanga trzeba dwojga, to tego poloneza trzeba co najmniej tuzina. Jak skłonić mniejszych i słabszych partnerów, też odczuwających ‘Grauen’ (lęk), ‘das Erschauern’ (zalęknienie), a nawet ‘Schauer’ (grozę) przed Berlinem, a bywa że mysterium fascinans na widok Kremla? Odpowiem bardzo ciekawą konstatacją z recenzji książki Chodakiewicza pióra Jakuba Brodackiego: "Trzeba zakasać rękawy i nie oglądając się na wzajemność zabrać się do roboty. Nie należy się też przejmować, tym że ‘mniejsze’ lub 'młodsze’ narody włażą nam na głowę, wykorzystując naszą uległość i życzliwość. Lwiątka też często włażą na lwicę, która traktuje pobłażliwie ich wybryki, a czasem tylko skarci. Nie bije się dzieci. Dzieci trzeba wychować. A z czasem może się okazać, że to my możemy się więcej nauczyć od nich, wbrew oczekiwaniom". A bez metafor? Motywacją do mobilizacji i zdyscyplinowania państw Środkowej Europy są nowe wyzwania. Dla Polski i Ukrainy - Nord Stream2. Dla V4 chora polityka imigracyjna Berliża, proislamskość Macrona i Merkel. Rosja to zagrożenie dla Polski, Państw Bałtyckich i Skandynawii. Niemiecki neoimperializm gospodarczy dla wielu państw UE. W każdej z tych dziedzin można szukać sojuszników i narzucać swoją agendę. A jest bardzo sprzyjający okres. Oprócz tych wymienionych punktów nowa amerykańska prezydentura.
Tylko, że w samej amerykańskiej administracji ścierają się wciąż różne koncepcje, a to co stare - Obamowskie - wciąż nie przeminęło. Trzeba też sobie jasno powiedzieć, że wiodące lewicowe media w USA, z którymi sam Trump toczy zażartą walkę, opisują Polskę rządzoną przez Prawo i Sprawiedliwość w obrzydliwie tendencyjny sposób. Z litości nie będę już cytował kobiety-symbolu Anne Appelbaum i jej "radosnej" twórczości. Jednak przywołam typowy artykuł z "The New York Times’a" ich speca od spraw polskich, nagrodzonego Pulitzerem korespondenta Ricka Lymana. Spłodził on tekst jak to "przechylona na prawo Polska z radością wita Trumpa". Artykuł jest tak pełen klisz gazetowyborczych o "populistycznym rządzie", "ataku na sądownictwo", "zawłaszczaniu mediów", "unijnej krytyce", że aż zęby bolą. Oczywiście głównymi komentatorami jest lewak na urzędzie Rzecznika Praw Obywatelskich Adam Bodnar czy Małgorzata Gersdorf, bogata prezes Sądu Najwyższego. Rzecz jasna są to superobiektywni recenzenci o nieskażonej reputacji. Głównym zmartwieniem autora tego artykułu, podzielanym najwyraźniej z "opozycją", jest to, czy prezydent Trump nie wzmocni za bardzo nacjonalistycznego rządu w Warszawie. Ta koalicja wroga Trumpowi, jak i polskim władzom, więc także inicjatywie Trójmorza, jest bardzo szeroka, ba! globalna!
Tłumaczę sobie artykuł na internetowej stronie Deutsche Welle. Ci, którzy sobie wyobrażają, że Niemców można łatwo dyplomatycznie wykiwać, ten tekst natychmiast wyprowadza z błędu. Nosi on znamienny tytuł: "W Polsce Donald Trump spotyka ‘nową Europę’". Autor ma dobrą pamięć, więc przywołuje znaczący fakt z niedalekiej przeszłości. "W 2003 roku, kiedy USA rozpoczęły wojnę w Iraku i szukały ‘koalicji chętnych’, znalazły partnerów nie tylko w Wielkiej Brytanii, Hiszpanii, Włoszech i Portugalii, ale także w Polsce, na Węgrzech i w Czechach. Ci członkowie NATO zostali zatem chrzczeni ‘nową Europą’" - przypomina autor artykułu. Niemcy najwyraźniej pamiętają ten Rów Mariański wykopany pomiędzy Starą i Nową Europą, Polską i Niemcami, za kadencji prezydenta George’a W. Busha i jego szefa Departamentu Obrony - innego Donalda - Rumsfelda. To wszystko prawda i nie ma co udawać, że jest inaczej. Nic nie zmienią zaklęcia, że Trójmorze nie jest wymierzone w niemiecką hegemonię. Jest! Więcej, powinno być jasne, że jest! Niemcy zrobią wszystko, by nie dać sobie odebrać monopolu na władzę i wiedzę o tym, co najlepsze dla Środkowej Europy. Nie sądzę, żeby środkowo-europejskie państwa nie dostrzegały faktu, że są ofiarą niemieckiej koncepcji Mitteleuropa, która skazuje je na wieczną peryferyjność i uzależnienie od centrum w Berlinie, a to wyklucza jakąkolwiek innowacyjność. Czy szanse na prawdziwy rozwój nie rodzą się właśnie w koncepcji Międzymorza? Czy to nie z obawy o sukces tej koncepcji Niemcy uruchomili cały swój aparat propagandowy. Tak jak lewackie media w USA, tak i środki masowego przekazu za Odrą pełne są artykułów krytycznych wobec Polski, Trumpa i Trójmorza. Co charakterystyczne, do tej nagonki wykorzystuje się - że to najłagodniej nazwę - pożytecznych idiotów z Polski, żeby nie określić ich dosadniej. Tak jak niejaki Bartosz T. Wieliński z "Gazety Wyborczej" wylał wiadro pomyj na polski rząd w "The New York Times", tak u "naszych zachodnich sąsiadów" bryluje neokomunista Sławomir Sierakowski. Ów wieczny "młody zdolny" z "Krytyki Politycznej" w nosie ma dystynkcje czynione przez Polskie władze. Co z tego, że premier Beata Szydło, prezydent Andrzej Duda, czy minister Krzysztof Szczerski powtarzają, że Trójmorze nie ma nic wspólnego z Międzymorzem, bo nie jest wymierzone przeciwko Niemcom i Unii Europejskiej. Co z tego, że profesor Szczerski dokładnie opisał ideę Trójmorza w swojej książce "Utopia europejska. Kryzys integracji i polska inicjatywa naprawy"? W świat idzie i tak inny przekaz, sączony przez licznych Sierakowskich, którzy powtarzają niemiecką narrację o amerykańskiej strategii dzielenia Europy na Starą i Nową. Twórca "Krytyki Politycznej" pisze wprost o dyplomacji PiS-u jako "prawicowej polityce zagranicznej bazującej na fantasmagorii powrotu do przedwojennej koncepcji Intermarium, która dałaby Polsce istotną rolę przywódczą w regionie". Nie dość, że Warszawa chodzi na pasku Waszyngtonu, podkopującego mityczną jedność Europy, to jeszcze brnie w stare, anachroniczne bzdury. Pytam więc raz jeszcze: skoro wprost piszą o tym autorytety salonu, po co mamy udawać, że Trójmorze to taka sobie zwykła neutralna agenda?
Rosjanie też wszystkiego się domyślają, to dla nich jasne jak słońce. A co jeszcze miałoby niby tonąć w dyplomatycznej szarości, wyjaśnił im prorosyjski polski prawicowiec profesor Adam Wielomski. Jakie to przewidywalne: Niemców oświeca z lewa Sierakowski, Rosjanom reflektor w mrok kieruje z prawa konserwatysta Wielomski. Tak są te role właśnie rozpisane. Profesor udzielił wywiadu-wykładu w propagandowym radiu Sputnik: "Koncept Piłsudskiego polegał na idei Międzymorza, dzisiaj ochrzczonej Trójmorzem, czyli zbudowania federacji państw, głównie słowiańskich, pomiędzy Morzem Bałtyckim, Adriatykiem i Morzem Czarnym, zatem w całej Europie Środkowo-Południowo-Wschodniej. Przy czym, nieformalnie zakładano, że państwem, które będzie ten projekt tworzyło, nadawało mu kształty i de facto mniej czy bardziej nim kierowało, będzie Polska. W związku z tym koncept ten nie udał się i nie mógł się udać, bo był pojmowany jako polski koncept imperialny, i takim rzeczywiście w okresie międzywojennym ten pomysł był. Myślę, że wszyscy, którzy znają historię Polski i polskiej myśli politycznej, widząc projekt Międzymorza, Trójmorza, natychmiast widzą to samo światełko, że Polska chce stworzyć jakąś federację środkowoeuropejską pod swoim nieformalnym przywództwem. Stąd też Czechom to światełko się zapaliło. Od razu wykazali sceptycyzm". Sceptyczny mocno oczywiście wobec idei Trójmorza jest sam profesor Wielomski.
A nasi politycy dyplomatycznie, jak mantra w koło powtarzają: Trójmorza, broń Boże, nie możesz mylić z Międzymorzem! A tu wszyscy w koło się "mylą"! Powtarzam, po co te wszystkie przebieranki i gierki? Z czystej ciekawości zajrzałem na węgierski portal www.hungarianspectrum.org, gdzie znalazłem artykuł Evy S. Balogh pod jednoznacznym, pozbawionym retorycznych ozdobników, tytułem "Inicjatywa Trójmorza a Donald Trump". Ten opisowy nagłówek spodobał mi się i zachęcił do lektury, jednak po chwili ta ochota mi przeszła. Znalazłem tam cytat z wywiadu z profesorem Wielomskim dla rosyjskiego "Sputnika", a nawet zdanie przytoczone z prorosyjskiej strony World Socialist Web Site: "Spotkanie Trumpa z przywódcami tego sojuszu jest wyraźnym sygnałem, że Biały Dom wprowadza ponownie strategię Intermarium, która zaostrzy konflikty z Niemcami". Tekst kończy się pointą jak z "Gazety Wyborczej" albo z "The New York Times" (co na jedno wychodzi): "Wizyta Donalda Trumpa w Warszawie jest pełna niebezpiecznych elementów. On nie wie absolutnie nic o sytuacji w Polsce, ani też o tym całym skomplikowanym regionie. Jego wizyta wzmocni obecny polski rząd, co nie jest dobre ani dla Polaków, ani dla obywateli Unii Europejskiej". Nie dziwota, że kiedy człowiek czyta tak wybitne analizy, tak wyrobionych politycznie ekspertów, to zaczyna klecić własny artykuł ... a'la laik.
Warszawskie spotkanie prezydenta USA Donalda Trumpa z Polską oraz krajami europejskimi leżącymi między Bałtykiem, Adriatykiem i Morzem Czarnym to wydarzenie bez precedensu. Jednak - jak wiadomo - nie jest to pomysł nagły i niespodziewany, to nie jest Deus ex machina. Idea Trójmorza a wcześniej Międzymorza, albo też ABC (Adriatyckiego, Bałtyckiego i Czarnego Morza) ma swoją długą tradycję, o której ostatnio sporo się mówi i pisze w mediach elektronicznych i gazetach. Sprawa przestała być już przedmiotem uczonych rozpraw i tematem niszowych książek dla ekspertów. Nawet zagraniczni korespondenci, którzy swoje relacje z Polski zwykle upraszczają do bólu i najczęściej poddają je ideologicznej obróbce a'la Michnikowski salonik z Czerskiej, musieli dowiedzieć się co nieco o koncepcji Józefa Piłsudskiego, choćby żeby tylko wymienić z nazwiska naszego bohatera narodowego i politycznego geniusza. Sięgnąwszy już głęboko do samych źródeł Międzymorza, przywołam inne, bliższe czasowo, zdarzenie. Doszło do niego 19 września 2015 roku w przełomowym momencie dla naszego kraju, kiedy osłabione licznymi aferami ugrupowania Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego odchodziły do politycznego lamusa, a stolec prezydencki stracił najgorszy w mojej ocenie prezydent III RP - Bronisław Komorowski, wbrew Prorokowi z Czerskiej.
W ten wrześniowy wieczór pamiętnego 2015 roku doszło do epizodycznego, wydawałoby się, spotkania, chociaż w symbolicznym miejscu - w auli św. Jana Pawła II Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach. Odbyła się tu uroczysta prezentacja książki profesora Krzysztofa Szczerskiego "Dialogi o naprawie Rzeczypospolitej". Kiedy oglądałem tę promocję na kanale YouTube, zwróciłem uwagę na historyczny fakt przywołany w przemówieniu przez Antoniego Macierewicza, który podzielił się z obecnymi swoimi refleksjami z lektury pracy Szczerskiego: Gdy czytałem tę książkę, niesłychanie odkrywcze było dla mnie doświadczenie, że mimo dzielącej nas różnicy pokoleń pan profesor Szczerski zaświadcza w tej książce, że jego pokolenie, pokolenie czterdziestolatków, kontynuuje polską niepodległościową myśl polityczną, tak jakby przeszedł przez doświadczenia lat 1960. i 1970., był świadkiem naszych ówczesnych rozmów, dyskusji, prób rekonstrukcji świata politycznego. Dam przykład, o czym publicznie mówię tu po raz pierwszy. W 1978 roku była możliwość bezpośredniego przekazania panu prezydentowi Carterowi listu, w którym zostały sformułowane podstawowe tezy polskiej polityki zagranicznej oraz przekonanie, że Polska jako największy kraj Europy Środkowej ma obowiązek prędzej czy później porozumieć się z Litwą, Łotwą, Ukrainą, Białorusią, Czechosłowacją, Bułgarią, Rumunią i innymi ówczesnymi krajami tego regionu i poprzez porozumienie, poprzez bliską współpracę ze Stanami Zjednoczonymi tworzyć pewną oś odbudowy wolnego świata na tym obszarze. Ten list podpisało wtedy trzech opozycjonistów Jan Olszewski, Piotr Naimski i ja. Ta sama ówczesna idea, dokładnie już przeanalizowana po doświadczeniach polityki Lecha Kaczyńskiego, wspaniałej wielkiej próby odbudowy suwerennej polityki niepodległościowej polskiej, jest w tej książce rozpisywana na poszczególne etapy, na poszczególne fragmenty, na poszczególne konkretne dyrektywy. Te słowa padły w Krakowie 19 września 2015. Nie minęły dwa lata, nadszedł 6 lipca 2017 roku, a Antoni Macierewicz jest ministrem obrony narodowej, Piotr Naimski - sekretarzem stanu w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów i pełnomocnikiem Rządu do spraw strategicznej infrastruktury energetycznej, a profesor Krzysztof Szczerski szefem Gabinetu Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej. Wszyscy będą rozmówcami prezydenta Stanów Zjednoczonych Donalda Trumpa, który zawitał do Warszawy na wielki szczyt państw Europy Środkowej i Wschodniej i to pod polskim przewodem!
Czy to nie dowód, że rację mają politycy z wielką wizją, którzy przez swoich współczesnych traktowani są jak groźni wariaci, chcący podpalić świat, a w najlepszym wypadku jak nieszkodliwi marzyciele, którzy w zadymionych pokojach snują romantyczne fantasmagorie? Czy Antoni Macierewicz i Piotr Naimski mogli przypuszczać pod koniec lat 70. XX wieku, gdy kierowali do prezydenta USA Jimmy’ego Cartera pismo z jakimiś "mrzonkami" o samodzielnej, regionalnej polskiej polityce zagranicznej w czasach beznadziejnej narodowej niewoli, kolejnej dekadzie szalejącej zbrodniczej komuny, w okresie zamordystycznej sowieckiej breżniewowszczyzny, że nie minie czterdzieści lat, a te ich ówczesne utopijne plany nabiorą całkiem realnego kształtu pod ich politycznym nadzorem, w okresie sprawowania przez nich realnej władzy w wolnej Polsce?
Zakończę cytatem z "Pieśni Filaretów" Adama Mickiewicza: "Cyrkla, wagi i miary/Do martwych użyj brył;/Mierz siłę na zamiary,/Nie zamiar podług sił." Tak to jest z ambitnymi koncepcjami. Na początku wydają się rojeniami marzycieli, ale to oni swoją energią zapalają zimnych pragmatyków. Ognia! Czas na polski piracki abordaż w rejonie Trójmorza na niemieckie i rosyjskie statki płynące już tak leniwie.